Sunday, 31 December 2023

Przedostatni dzień roku

W ten dzień jakoś więcej ludzi spaceruje po moim ulubionym wzgórzu z którego wiadać Alpy Berneńskie. Teoretycznie to sobota, ludzie sprzątają mieszkania i robią zakupy... a jednak wielu po prostu wychodzi popatrzeć, pomyśleć o mijającym a pewnie i nadchodzącym roku.Wycofać się na pół godziny z szaleństwa zachodniej teraźniejszości, która jest wciąż wypełniana zadaniami do wykonania. 

Wygenerowane przez DALL-E.
Moje ulubione wzgórze ma tutaj formę górskiego grzbietu na linii z grubsza północ-południe. Nie ma zbyt wiele miejsc parkingowych, i dzisiaj jest jakoś dużo aut. Podjeżdża wypasiony Ford Mustang i parkuje za mną. Kierowca czeka aż odejdę na pewną odległość. Przyjechał tutaj by być chwilę sam, nie potrzebuje towarzystwa obcych. 

Zastanawiam się czy ta atmosfera odprężenia i wyczekiwania końca starego roku i początku nowego, ten dziwny bezruch, to jest coś, co istnieje na prawdę, rzeczywiście? Tak pewnie chciałby Platon (bo to coś w rodzaju idei jest, choć, aby być pewnym, trzebaby sobie z nim pogadać). Co istnieje? To jedno z tych pytań które nie służą otrzymaniu jednoznacznej odpowiedzi.

Thursday, 28 December 2023

Przesilenie grudniowe

W tym roku najkrótszy dzień był szczególnie męczący, bo wypadał w samym środku jakiegoś rekordowego niżu. Lało, ale w punkcie gdzie spotykają się trzy duże szwajcarskie rzeki pada praktycznie codziennie od dwu miesięcy, więc pod tym względem nie było różnicy. Ale za to był to duży kontrast z poprzednim rokiem, kiedy o tej porze Limmat wysychał. 

Dwudziestego trzeciego wsiadłem w auto. Całonocna jazda do kraju, jak kiedyś przed laty, wcale nie była tak męcząca jak się obawiałem. Za Dreznem drogi zrobiły się białe. Lawety zwoziły czarne karoserie śmigłych audi i bmw, pierwszych ofiary utraty przyczepności. Szukałem Polskiego radia ale dopiero kilkanaście kilometrów przed Zgorzelcem (ale już za tunelem), złapałem trójkę. Była pośród mnóstwa czeskich radiostacji. Zawsze mnie dziwiło że tam można łapać tak dużo czeskich a tak trudno złapać polskie. Geografia fal radiowych za nic ma bliskość populacji kraju kilkukrotnie większego.

Na Wigilię zjechaliśmy późno jak na polskie standardy. Śnieg jeszcze zalegał na wolno topniejących kopach na trawnikach i poboczach, ale z chmur już lała się woda. Presja "spędzania czasu razem", choć tak niewiele nas łączy. Przez lata każdy zdryfował we własny, odrębny świat, bąbel informacyjno-światopoglądowy. Tworzenie społecznych podgrup, czy to zawodowych czy po prostu grup hobbystycznych, prowadzi do rozpadu grup opartych na więzach krwi. Taka oczywista oczywistość. Wieloaspektowość, wielowarstwowość świata, jaki tworzy współczesne społeczeństwo, przyczynia się do atomizacji. Jest coraz mniej wspólnych mianowników. Nie ma już jednej religii, jest za to wiele odrębnych jej wersji. Nie ma jednego patriotyzmu, choć są jego liczne mutacje. Nauka i logika, czyli to co jest tak dokładnie zdefiniowane że powinno się ostać, także padają ofiarami interpretacji.

Po Wigilii wracamy do wynajętego mieszkania. Po chwili wychodzimy na puste ulice dużego miasta. Idziemy przez deszcz. Z ulgą znajdujemy otwarty bar o uroczej nazwie gospoda przemytników.

Sunday, 10 December 2023

December avenue (choć nie Stańko)

Był grudzień i lało jak z cebra a ja jak głupi wyszedłem wcześniej żeby przed koncertem jeszcze przejść się i zrobić jakieś zdjęcia. Zurich był pełen ludzi. Wyglądało to nad przedświąteczną zakupową gorączkę, ale w sumie nie wiem bo nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem w centrum w sobotnie popołudnie. Może tak jest w każdą sobotę?

Dużo ludzi próbowało znaleźć tymczasowe schronienie przed deszczem w barach i kawiarniach. Kiedy mój płaszcz zrobił się już zupełnie mokry spróbowałem i ja i miałem trochę szczęścia bo znalazłem przytulny kąt po 6 franków za kufel. Siorbałem to piwo przez prawie godzinę. W sumie wolałbym kawę ale jakoś nie miałem odwagi zapytać albańskiego kelnera który i tak zrobił mi grzeczność, bo większość stolików była zarezerwowana i masę zmokniętych ludzi odprawiał z kwitkiem.

W końcu deszcz trochę zelżał i poszedłem do teatru Stoka. Było jeszcze pusto, ale dostałem kawę i porozmawiałem trochę. Byłem tam outsiderem, nikogo nie znałem, nie wiedziałem nawet że przed koncertem będzie jeszcze dyskusja o sztucznej inteligencji i sztuce. Jak to outsider wzbudzałem umiarkowane zainteresowanie. Dyskusja o AI była całkiem ciekawa, choć nie odkrywcza. Mieszanka fascynacji nowym narzędziem jak i obaw jak ono zmieni nasze życia. Sam używam ChataGPT coraz częściej, niemal codziennie, i też mam poczucie nachodzącej rewolucyjnej zmiany. Jakoś o wiele bardziej niż wtedy gdy rodziły się pierwsze smartfony. Może teraz bardziej jestem świadomy tego, jak działa nasz świat i co może się stać?

Bohdan Hołownia wyglądał jak dobrotliwy olbrzym wciśnięty w garnitur. Przyszedł z jedną, małą kartką papieru, przywitał się z lekką dozą humoru i zaczął grać, jak mówił, "piosenki", Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory. Oczywiście nikt nie śpiewał, a piosenki grane były jednym ciągiem, bez przerw, lekko przechodząc z jednych w drugie. To była prawdziwa wirtuozeria. Grał tak przeszło godzinę, non stop, jakby go to w ogóle nie męczyło, jakby granie na fortepianie było równie naturalną i konieczną czynnością jak oddychanie. Nie było żadnych nut, tylko ta kartka. 

Skończył grać, ale nie umiał tak na prawdę skończyć. "Zagram państwu jeszcze to..." i znowu grał, niby kawałek, ale  potem był następny i następny. Potem wreszcie koniec, zdjęcia, rozdawanie autografów, kieliszek czerwonego ale kiedy część ludzi wyszła wrócił do fortepianu. Pokazywał komuś jakieś  akordy a potem znowu grał i grał. Wszystko z pamięci, zapewne z dużą dozą improwizacji,  wyczucia tego jaka powinna być następna nuta. Taka muzyka, troszkę barowa, troszkę do tła, a jednocześnie wiruozeria i ikebana i haiku... po prostu właściwa nuta we właściwym momencie. W końcu ostatni słuchacze zaczęli zbierać się do domu, artystki wynosiły obrazy a on wciąż grał i kilka osób, zauroczonych, wciąż go słuchało.

Wychodziłem koło 11 i lało znowu, zawiewało deszczem tak że lekko przesuszony płaszcz namókł znowu zanim przeszedłem wzdłuż Limmatu aby złapać przedostatni S12.

Wednesday, 6 December 2023

Mikołajki

Spadł śnieg i przez chwilę było nawet -10. Nad Limmatem snują się poetyczne mgły. Powietrze zrobiło się jakby bardziej przejrzyste i może dlatego smród samochodowych spalin zaczął intensywnie dokuczać. God bless Teslas, powiedziałby R. który wozi się wspaniałym modelem X.

Pogoda sprawia że gramy więcej w badmintona. Tutaj też dzieją się dziwne rzeczy. Młoda, sympatyczna okularnica z południa Chin, którą miesiąc temu ogrywałem jak chciałem, nagle zrobiła się całkiem dobra i wygrywa. Wygląda niepozornie ale ma niesamowitą łatwość uczenia się. Niedawno zaczęła grać na szwajcarkich kastanetach. Wydaje się że w tym też jest zdolna. Wyobrażam sobie jaką przyjemność sprawia jej jak tu nagle, pewnego dnia, zaczyna nam to wychodzić w praktyce to, co słyszała wiele razy od kolegów doradzających jej jak grać. Przyjemność nauki nowych rzeczy może oszałamiać i uzależniać. I oczywiście uczenie się ciągle ma sens, mimo że już nie wiadomo z jaką AI się gada w codziennym życiu. 

Zurich nie zaskakuje swoim przepychem i elegancją. Zaskakujące jest za to ilu ludzi kąpie się w jeziorze. Owszem, świeci słońce, ale jednak jest niezły mróz, pewnie -5. Woda musi być cieplejsza niż powietrze. Lokale morsy są głównie dość młode i wchodzą do jeziora jakby nigdy nic. Ot tak, zwykła kąpiel. Zupełnie jak latem. 

Słoneczny i mroźny dzień jest tylko jeden. Już nazajutrz jest szaro, wieje ciepły wiatr i grudy zaczynają szybko topnieć. Ryzykuję pojechanie do pracy na rowerze. W niektórych miejscach w lesie mój jednoślad jeszcze tańczy na śniegu. Adrenalina działa mocniej niż poranna kawa. Koniec końców dojeżdżam bezpiecznie. Dzień póżniej jest już jak zwykle: mokro ale leśne dróżki właściwie są bezśnieżne. 

  


Thursday, 16 November 2023

Liści opad

Listopad. Od trzech tygodni asfalt jest mokry a wody Aare mają brunatny kolor błota i są wyjątkowo rwące. Drzewa straciły już większość liści, ale te które pozostały tworzą niespodziewane kompozycje od których czasami nie można oderwać wzroku. Natura sama z siebie jest wybitnym dalekowschodnim malarzem.   

Wczoraj wieczorem, gdy odwoziłem kolegę po wieczorze poświęconym Milesowi Davisowi (ahh, Sketches of Spain!) potężne porywy wiatru zawiewały płachty deszczu i musiałem mocno skupić się na prowadzeniu auta. Potem w nocy wiał tutejszy halny prosto od Alp. Mówią że taki wiatr przynosi szaleństwo. Tak ponoć było w przypadku van Gogha który cierpiał przez mistral.




Wednesday, 8 November 2023

Czytając Sabine

Kilka godzin w zatłoczonym pociągu między Europą ciepłą, śródziemnomorską, chaotyczną a Europą chłodną, uporządkowaną, wystarczyło aby przeczytać najnowszą książkę Sabine Hossenfelder "Czy Wszechświat myśli". Ale najpierw był spektakularny poranek, kiedy pociąg meandrował przez Alpy niczym wąż, wciąż zmieniając kierunek na którym wschodziło słońce.

To była ciekawa lektura. Sabine stoi na stanowisku że w tej chwili nie ma dowodów na jakiekolwiek zasady natury które nie byłyby redukcjonistyczne, czyli wynikające z praw rządzących cząstkami elementarnymi. Zasadniczo ma rację, ale naukowcy od lat usiłują takie prawa znaleźć, zapostulować. Robią z ogromną determinacją, która wynika z tego, że redukcjonizmu da się intelektualnie zaakceptować i pogodzić z własnym doświadczeniem. Świat jest tak ogromnie złożony i wieloznaczny że podejście czysto redukcjonistyczne nie może być prawdziwe. Ale czy Sabinę ma rację? Czy jest możliwe że ogromne bogactwo świata można sprowadzić do kilku dość krótkich wzorów z teorii pola?

Nie wiem, ale niepokoi mnie kilka stwierdzeń w jej książce tudzież kilka idei nad którymi jakby się prześlizgnęła nie wchodząc w ich treść lub bagatelizując pewne ich aspekty. Na przykład bagatelizuje znaczenie kwantowej losowości w powtórzonym wielokrotnie zdaniu: "(...)przyszłość jest z góry ustalona, za wyjątkiem zachodzących od czasu do czasu kwantowych zdarzeń". Przecież kwantowe zdarzenia nie zachodzą "od czasu do czasu" ale dominują! Zmieniają kompletnie przyszłość!

No i jej argumentacja dotycząca nieważności chwili obecnej też mnie nie przekonuje.



Sunday, 15 October 2023

Różne strony sadyzmu

    Jechałem kiedyś tą trzypasmówką która przecina Katowice zaraz obok Spodka. Była wiosna, słoneczny dzień, duży ruch, toteż dopiero w ostatniej chwili zauważyłem niewielki poruszającą się biały wzgórek na środku pasa, który wynurzył się spod podwozia auta mknącego przede mną. Nagłe uderzenie adrenaliny do głowy, refleks, skupienie i trzy małe kocięta, znalazły się między kołami mojego auta. Wbiłem wzrok we wsteczne lusterko aby sprawdzić czy żyją i czy mi się nie przywidziało, ale jedyne co zobaczyłem to maska kolejnego auta. Najprawdopodobniej przeżyły mój przejazd, ale przecież zaraz, za chwilę ktoś w nie wjedzie, nie ma innej opcji. Gorączkowa analiza sytuacji nie doprowadziła do rozwiązania. Zatrzymać się? Nie było pobocza! Stanąć na pasie? Przy tym natężeniu ruchu równałoby się to samobójstwu. Co zrobić, co...?

Obrazek wygenerowany przez DALL-E.

    Nic. Byłem już kilometr dalej, w strumieniu tysiąca aut i nic nie mogłem zrobić. Nikt nie mógł nic zrobić bez doprowadzenia do wypadku. Gardło było suche. Umysł pełen pytań i bolesnego buntu.

    Kto? Dlaczego? Dlaczego ktoś zostawił malutkie, kilkutygodniowe kocięta na środku ruchliwej drogi w centrum metropolii? Przecież nie znalazły się tam przypadkiem, ktoś musiał je z premedytacją wyrzucić. Może nawet z góry, z wiaduktu. Może tam stał i patrzył co się stanie, kto je rozjedzie. A może satysfakcję sprawiała mu sama wiedza że zginą przerażone do granic możliwości, na samym początku ich miękkiego kociego życia? Można nawet czerpał przyjemność z ich cierpienia i z potencjalnego cierpienia kierowców, zwłaszcza tego którego auto w końcu zamieni miękkie ciała w krwawe plamy na asfalcie?

    Kiedyś, w średniowieczu, ponoć sadyzm był częścią życia publicznego. Kary cielesne, chłosty, tortury, nabijanie na pal, palenie żywcem, to wszystko było częścią codzienności czy może nawet świątecznym przedstawieniem. W dzieciństwie spotkałem kilku sadystów, torturujących zwierzęta. Nie mówię o dzieciach torturujących owady, ale byli ludzie którzy zabijali na przykład koty w szczególnie bestialski sposób. Budzili grozę, nie chciało się być w ich obecności, bo ewidentnie czerpali przyjemność z cudzego cierpienia. Ale skoro w średniowieczu bestialstwo było powszechne to może część z tego tkwi jeszcze w niektórych z nas? Im bardziej na wschód...

    W ostatnich latach był ISIS, Bucza, teraz Hamas... ludzie mordujący innych tak, aby zadać jak najwięcej cierpienia, aby po nocach śniły się koszmary. Dlaczego? W nadziei że wzbudzą grozę która pomoże im osiągnąć zwycięstwo? Czy wręcz przeciwnie, w nadziei że wzbudzą taką żądzę odwetu że wojny nigdy nie ucichną, przez następne pokolenia. A może z przyjemności?

Thursday, 12 October 2023

Gorący październik

Te dni zaczynają się od jesiennych mgieł, przez które, początkowo z trudem, przebija się słońce, po czym przechodzą w popołudnia suche i ciepłe, właściwie gorące, jak na październik. Jest w tej pogodzie coś, co zwykle spotykało się w kwietniu, jakieś rozleniwienie, chęć nic nie robienia. Zamiast pędzić do domu schodzę z roweru i spokojnie, powoli idę przez las.

Obrazek wygenerowany przez DALL-E.

Kiedy tekst, opis, zaczyna zawierać zbyt dużo słów? Kiedy dodanie informacji nie tylko nie poprawia przekazu ale wręcz go pogarsza? Ile trzeba nie-dopowiedzieć aby wyrazić się jak najprecyzyjniej? Takie mnie nękają pytania... 

Wednesday, 4 October 2023

Mądrość starszyzny

Ostatnio często znajduję się w towarzystwie 60-cio czy 70-cio letnich facetów (zdarzają się też kobiety, ale o wiele rzadziej) których znam z ich prac, książek czy artykułów. Nie są to ludzie znani wszystkim ale w swych wąskich działkach są prawdziwymi mistrzami, guru których zna każdy kto choć liznął daną dziedzinę. Bardzo często ci ludzi są też ciekawi całego świata, mają przemyślenia na wiele różnych tematów, no i oczywiście korci mnie wyciągnąć to od nich. Sam nie jestem młodzieńcem, dużo przeżyłem, widziałem, przemyślałem i jeśli coś wiem to to, że nie wiem wszystkiego, że moje opinie są jedne z wielu możliwych a ostateczna prawda, o ile w ogóle istnieje (i co to w ogóle znaczy "ostateczna prawda"?), jest absolutnie efemeryczna. 

Wygenerowane przez DALL-E.

Słucham więc Luciano - który oprócz tego, że jest absolutnym mistrzem w projektowaniu cyklotronów, jest także filozofem - z bezwarunkową ciekawością. Co myśli on, dwadzieścia parę lat starszy, o świecie? Co myśli o genezie nauki? Mówi o ważności narzędzi w poznawaniu i zmieniniu świata. Przykładem niwzwykle istotnego narzędzia jest ... równanie matematyczne. Oczywiście historycy matematyki dochodzą początków algebry, czyli teorii rozwiązywania równań, już w pradawnym Babilonie, ale pełny formalny zapis równań, ten który umożliwił ogromną ekspancję nauki, to dzieło Europy. Można powiedzieć że przed XVI wiekiem nie mieliśmy, jako cywilizacja, potężnego narzędzia zwanego równaniem matematycznym! Coś, co wydaje się tak podstawowe, jeszcze 400 lat temu właściwie nie istniało. A zapewne kiedy rodziło się, przypominało magię, bo dawało moc przewidywania.

No i tak sobie gawędzimy o cudach cywilizacji, w ramach "oficjalnej" wersji historii, bez potrzeby ufoludków którzy mieliby nas popychać do przodu (lub hamować, w zależności jakiego youtubowca się ogląda), bez von Danikena który dziś byłby zapewne jednym z tych youtuberów. Luciano jest pogodny, pełen życia, ciekawski. Mówi o różnych typach inteligencji. Inteligencja biznesowa, inżynieryjna, polityczna, emocjonalna. Popijamy piwo. Trudno uwierzyć że spędziliśmy dzień dyskutując instalację która będzie zawierać 4000 ton ciekłego ołowiu ogrzewanego przy pomocy 300 megawatowego reaktora. 

 


Friday, 15 September 2023

Carnet de voyage: Ventotene

We wrześniu wyspiarze obchodzą święto patronki wyspy, świętej Kandydy.  Niewiele o niej wiadomo i nikt, kogo pytam nie ma pojęcia czemu Kandyda została partonem. Za to wszyscy wiedzą że z okazji jej święta, oprócz obniesienia jej posągu po miasteczku w uroczystej procesji, wypuszczane są balony na ogrzane powietrze. Balony są kolorowe, pełne fantazyjnych dodatków i całkiem duże ale nie na tyle aby mogły unieść człowieka. Każdy jest inny i wyobrażam sobie jak małe grupki wyspiarzy tygodniami je zszywają przygotowując na ten krótki pokaz.

    Przed wypuszczeniem każdego balonu zbiera się tłum ludzi. Potem mała grupka wnosi bezwładny i bezformeny flak oraz dodatkowy sprzęt w postaci butli na gaz i palnika. Balon powoli i niepewnie nabiera kształtów i prostuje się. Potem, właściwie niespodziewanie unosi się z początku żwawo, szybko umniejszając się. Już po krótkiej chwili perspektywy się zmieniają i balon, prztępiony horyzontem, staje się niemalże statyczny i bardzo powoli znika w oddali. Balon wyrusza w podróż a ludzie zostają na swoim kilometrze kwadratowym skały. Nasuwa się przypuszczenie, czy mylne, że te mini-mongolfiery wyrażają frustrację mieszkańców z powodu ograniczoności wyspy? Tęsknotę za wyjechaniem?

    Ventotene. Skąd pochodzi nazwa? Z początku myślałem od liczby 28, czyli ventotto po włosku, ale ktoś potem powiedział że to może być od vento czyli wiatru. To ma więcej sensu. Przyjechaliśmy aby zbyt skromnie świętować pewną rocznicę. Z perspektywy kilku dni sądzę że to był dobry pomysł, bo z jakiegoś powodu, nad Mare Nostrum, nie szkodzi mi wino ani jedzenie o 10 wieczorem.

    Morze jest głównym motywem każdej małej wyspy i tutaj nie jest inaczej. Przesiadujemy na gładkich skałach skąd wykonujemy skoki do wody. Za nami jest wysoka skarpa, czasami dająca trochę cienia. W tej skarpie ktoś, zapewne rybacy, wydrążył wielkie wnęki. Największa z nich przypomina kościelną kopułę i mieści plażowy bar. W południe serwują tu lekkie posiłki. Kelnerka o płowych oczach i gładkiej skórze przyjmuje zamówienie, ale najpierw mówi czego już nie ma. To całkiem długa lista. Świeża dostawa dopiero we wtorek. Dzbanek z winem przynosi inna dziewczyna. Jest szczupła, drobna, ma czarne kręcone włosy, ostre rysy twarzy i szeroko rozstawione oczy. Na próżno usiłuję dojść skąd taka fizjonomia. Arabowie? Nie! Może Grecy? Dziewczyna szybko znika, dość ewidentnie speszona przez moje natrętne spojrzenie. Jak można obserwować nie-natrętnie? Nawet wzrok pełen zachwytu byłby, w takim kontekście, natrętny.

    Potem widzę ją już tylko z daleka. Jest święto więc ma na sobie bardzo obcisłą, elegancką sukienkę. Nagle słyszymy jakieś krzyki. Od strony miasteczka nadciąga grupa rozwrzeszczanej młodzieży. Znają się z tymi z baru. ,,Są pijani od południa'' - mówi ktoś. Muzyka z baru robi się głośna. Niektórzy tańczą, inni wskakują do wody. Wrzucają się nawzajem. Kelnerka o egzotycznej urodzie gdzieś się ukrywa unikając wrzucenia ale potem wychodzi i sama, w tej obcisłej sukience, wskakuje do morza. Śmiech, zabawa i lekkość.

    Za kilka tygodni prawie wszyscy wyjadą. Ponoć zimą jest ty tylko około 300 osób. Wszystkie knajpki są pozamykane, może poza barem w rogu centralnego placu który wygląda jakby był otwarty zawsze.


Sunday, 27 August 2023

Opowieści

Wędrowałem przez wysokie, porośnięte tropikalnym lasem zbocza by wyjść na kamienisty, księżycowy niemal płaskowyż. Szlak wił się pomiędzy głazami. Potem zaczął zchodzić w dół, w stronę morza. Ta wędrówka trwała kilka dni, potem doszedłem do portu z którego wróciłem promem do ...  No właśnie dokąd? Pamiętam dokładnie tą piękną wyprawę, ale nie pamiętam co robiłem potem.
 
Próbowałem na różne sposoby dostosować tą wędrówkę do kalendarium moich podróży. Byłem przecież kilka razy w Indiach, w Azji południowo-wschodniej. Szukałem tej wyprawy na mapie. Nic mi jednak nie pasuje! Po długich rozważaniach doszedłem do wniosku że moje żywe wspomnienie tej wyprawy jest... fantazją!
 
Nie jest to jedyne kwazi-wspomnienie które męczy mnie od lat. Czasami budzę się ze snu o mieszkaniu o kamiennych ścianach. We śnie jest to moje mieszkanie, w którym kiedyś mieszkałem a które teraz jest komuś podnajęte. Budzę się i muszę sobie niemalże głośno powiedzieć że to był sen, że nigdy w takim mieszkaniu nie byłem i nie mam pojęcia gdzie ono jest. Skąd bierze się ono w moich snach? Czy to fantazja? A może wspomnienia z innego wcielenia?

Przywykliśmy do kilku miar umysłu, jak inteligencja, kreatywność czy szybkość uczenia się. Rzadziej mówi się o podatności na sugestie, która wydaje się dość trudna do skwantyfikowania i raczej niezależna od pozostałych miar. Podatność na sugestie to wiara w historie, w coś zasłyszanego a nie doświadczonego osobiście. Ta wiara jesto podstawą sukcesu homo sapiens, podstawą tworzenia się większych niż kilkunastoosobowe grup. Religie, istnienie krajów, narodów, pieniądza - to wszystko, jak słusznie zauważa na przykład słynny ostatnio Yuval Harari - nie byłoby możliwe bez wiary w opowieści. Zastanawiam się ostatnio jak nasza zdolność do wiary w opowieści ma się do zdolności myślenia abstrakcyjnego, ale jeszcze nie doszedłem do przekonujących wniosków. Jednakże pewne jest że każdy kij ma dwa końce i to, co jest naszą siłą, jest też naszą słabością.
 
Ekstremalną demonstracją podatności na sugestie jest oczywiście hipnoza, ale propaganda, kampania reklamowa czy algorytmy youtuba nie odstają od nie zbytnio, zwłaszcza w czasach takich jak teraz, kiedy żyjemy bardziej w świecie wirtualnym, a więc wyimaginowanym (za nas) niż w rzeczywistości. Ten świat internetu, youtuba, to my sami eksplorujący do granic pewną skłonność czy raczej logiczną cechę naszych umysłów: podatność na sugestię.

I dlatego odnoszę się z rezerwą do ludzi twierdzących z całą pewnością i przekonaniem że widzieli anioła siedzącego pod drzewem, zeznającymi przed amerykańskim Kongresem że widzieli UFO albo że w wyniku masażu policzków udało im się dotknąć palcami stóp, choć od kiedy pamiętają byli na to zbyt mało elastyczni. 

Kolejne wspomnienie jest realne, na prawdę miało miejsce, w Wat Khao Tam na wyspie Ko Phangan. Na wzgórzu panował idealny bezruch. Po tygodniu ćwiczenia odpłynęły wszystkie myśli. Zostały tylko dźwięki z dżungli, bezruch, spokój. 


Wednesday, 23 August 2023

23 sierpnia 2023

Dzień upalny. Hinduska sonda wylądowała na księżycu i niektórzy zasugerowali że wyścig kosmiczny nie jest już pomiędzy USA i Rosją (której kolejna sonda rozbiła się kilka dni temu) a pomiędzy Chinami i Indiami. To uproszczenie. Owszem Rosja Putinowska zdecydowanie wypada z wyścigu i wchodzi w kolejny, ponury okres swojej historii, naznaczony tym, że ich rakiety, tego dnia, posłużyły nie tylko do zabijania cywilów na Ukrainie ale i nieszczęsnego Prigożyna razem z 9-cioma innymi osobami. 
Cywilizacja turańska według Feliksa Konecznego (opisana 100 lat temu!) to cywilizacja w której prawo pochodzi od cara a sam car przed nikim nie odpowiada. Racja jest definiowana przez siłę. Aby pokazywać że się ma rację, trzeba tą siłę wciąż demonstrować. Zwykłe pokazy to za mało, bo od czasu do czasu trzeba powiedzieć 'sprawdzam' i wywołać wojnę. Patrząc na brutalność tego, co dzieje się w Rosji, i owszem należy się jej obawiać. 
USA w tym obrazku to szczególny rodzaj cywilizacji. Mimo pewnego kultu przemocy (sprawa dostępu do broni) nie jest to cywilizacja turańska, bo jednak posiada efektywny i respektowany system prawny. Nie jest cywilizacją łacińską, bo galopujący kapitalizm posyła miliony amerykanów w nędzę i bezdomność. Jest pełna przeciwieństw, jest ogromnie otwarta na zmiany. Generuje wiele problemów świata a jednocześnie stanowi podparcie cywilizacji łacińskiej chroniące ją przed upadkiem i przed innymi, agresywnymi cywilizacjami. 



Tuesday, 22 August 2023

Badenfahrt

Raz na pięć lat, spokojne, zabytkowe i urocze Baden zamienia się w jedną, wielką, 10-cio-dniową imprezę. Jest muzyka, są najróżniejszego rodzaju fantazyjne budowle, jest masa jedzenia z różnych stron świata (no bo to ponoć jest festiwal folkowy). I ludzie. Baden ma około 20 tysięcy mieszkańców, ale na słynny festiwal przyjeżdża 50-70 razy tyle. Masy ludzkie blokują średniowieczne uliczki, wipijają tysiące litrów piwa, zjadają tony jedzenia, przechadzają się pomiędzy nakładającymi się wydarzeniami muzycznymi które czasami składają się w przedziwną kakofonię gdzie niczego nie można właściwie usłyszeć, ale przecież nie o to chodzi. Chodzi o eksplozję kreatywności, twórczości, o nadmiar tego wszystkiego czym cieszy sie homo sapiens.

Możnaby jeszcze dużo pisać o tym jak wspaniała jest szwajcarska organizacja, jak dużo służb mundurowych pilnuje porządku, jak bardzo taki festiwal jest odreagowaniem codziennego szarego szwjacarskiego życia, ale to wszystko już zostało napisane. A poza tym jest najgorętszy chyba tydzień tego lata, nie jest jasne jak ktokolwiek daje radę pracować a wieczorami okoliczne rzeki pełne są kąpiących się ludzi. I my z Andrzejem też wskoczyliśmy do wody.



Wednesday, 26 July 2023

Falocząstki

Siedziałem w cudownie kosmolopolitycznym, pełnym swobody i odrobiny swawoli ogrodzie Frau Gerolds z nowo poznanymi polakami i gadaliśmy o tym i owym. Nagle i dość niespodziewanie zeszło na profesora Dragana, który ostatnio często bryluje na polskojęzycznych youtubowych kanałach. Oczywiście Dragan jest także znany na tak zwanej arenie międzynarodowej, ale może nie aż tak popularny jak w naszym kraju.

Padło pytanie o kota Schrodingera i nie po raz pierwszy miałem to wrażenie że to chyba najbardziej szkodliwe sposób objaśniania koncepcji kwantów w historii. Ludzie lubią być zadziwiani, więć koncentrują się na absurdalnym fakcie że kot może być jednocześnie martwy i żywy. Tymczasem to bzdura, kot nie jest obiektem kwantowym i w związku z tym jest żywy. Albo martwy. Koniec, kropka. Oczywiście kot, ani żaden atom we wszechświecie nie istniałby gdyby nie cudaczna kwantowość mikroświata, ale kot sam w sobie owych dziwacznych właściwości nie posiada.

Generalnie sprawa zaczyna się jak opisać "coś", na przykład kufel piwa. Kufel jest czymś zwartym, zajmującym konkretny kawałek przestrzeni. Jak się go rozbije, to dostanie się wiele małych odłamków o podobnych właściwościch: zwartości i konkretnych wymiarów i położenia. Stąd wziął się archetyp cząstki. Jak już odkryto atomy, z których składa się też ciecz zawarta w kuflu oraz gaz którym oddychamy, sądzono że wszystko może być zbudowane z takich konkretnie zdefiniowanych cząstek.  

Fale zna każdy żeglarz i traktuje je jako sposób ruchu wody na powierzchni morza. Oczywiście ktoś musiał zauważyć że podobieństwo fal do ruchu wahadła. Oscylacja, ruch periodyczny, wszedł na stałe do nauki kiedy Holender Christan Huygens zaproponował analityczne rozwiązanie dla wahadła (czyli oscylatora). To było jeszcze zanim Newton opbulikował swoje Principia (1687). Falowa teoria światła została sformułowana, również przez Huygensa, w 1678, ale jakoś przez przeszło 100 lat świat cały czas jeszcze myślał o świetle jako złożonym z cząstek (efekt propagandy Newtona, jeden z wielu przykładów na to, że jak ktoś ma rację w jedym to niekoniecznie wszystkie jego poglądy są słuszne). Dzięki głównie Thomasowi Youngowi od początków XIX wielu zaczęło się coraz powszechniej uważać że światło jest falą, w związku z czym, jako fala musi rozchodzić się w jakimś ośrodku. Bo znany dotąd ruch falowy to drgania ośrodka.

Dopiero po koniec XIX wieku hipotezę eteru, dzięki doświadczeniom Michelsona i Morleya zaczęły brać diabli. Okazało się że fala elektromagnetyczna (parę lat wcześniej Maxwell ogłosił swoje równania) jest czymś esencjalnie innym niż ruch falowy obserwowany kiedy mucha wpadnie do kufla z piwem. Właściwie szkoda że nie ma na to osobnego terminu. Przynajmniej moim zdaniem.

Domyślam się że przynajmniej niektórym fizykom tego okresu mogła przemknąć myśl, że coś, co porusza się poprzez pustą przestrzeń (znaczy bez potrzeby istnienia eteru), przypomina bardziej cząstkę niż falę. Ale to bez znaczenia bo zaraz potem historia fizyki przyśpieszyła i już w 1900 roku Max Planck znalazł wytłumaczenie spektrum promieniowania emitowanego przez rozgrzane ciała zakładając że światło jest emitowane w porcjach, jak cząstki a nie fale. Pięć lat później sam Einstein użył koncepcji kwantu światła do wyjaśnienia zjawiska fotoelektrycznego (przy czym do końca życia nie wierzył że mechanika kwantowa jest ostatecznie słuszna... choć Nobla dostał właśnie za zjawisko fotoelektryczne a nie za teorię względności). 

Obraz wygenerowany przez DALL-E.

Okazuje się że każde coś, każdy 'obiekt' mikroświata, jest falocząstką, czyli bardzo dziwnym tworem, który czasem zachowuje się jak fala (na przykład potrafi interferować sam ze sobą) a czasami jak cząstka. Naiwna interpretacja, karmiona obrazami orbitali atomowych, jest taka, że falocząstka, na przykład elektron zamiast być 'kuleczką' jest chmurką, ale to niestety w ogóle nie oddaje natury kwantowego świata. A co oddaje?

I tu mamy problem. Równania działają znakomicie, przewidują nowe zjawiska z dokładnością za którymi eksperymenty ledwie nadążają, ale dobrego obrazka mentalnego kwantowej rzeczywistości nie ma. Kwantową prawdę można porównać do zenowego koana:

"Dwie małpy sprzeczają się o flagę:

- Flaga się porusza! 

- Głupia jesteś, to wiatr się porusza!

Przechodzi trzecia i mówi:

- Nie wiatr, nie flaga, to umysł się porusza!"

Paradoks i głębokie koincydencje które dają przeczucie jakieś głębszej prawdy, niestety nieuchwytnej dla umysłu, to wszystko co nam zostaje aby próbować zrozumieć fizykę kwantową.  


Wednesday, 5 July 2023

Ścisłe umysły

Ktokolwiek studiował nauki ścisłe (matematyka, fizyka) wie, że nasze umysły nie są stworzone do formalnego, logicznego myślenia. Dla absolutnej większości z nas (nie wiem jak jest z Einsteinami) nauka jest czymś nienaturalnym, co przychodzi nam, przynajmniej z początku, z dużą trudnością.  Rygor ścisłego myślenia to coś, co studenci trenują latami. Studiowanie przedmiotów ścisłych to mozolny trening umysłu a nie kolekcjonowanie wiedzy. Może trenowanie szachów przypomina trochę studiowanie nauk ścisłych?

Te kilkadziesiąt egzaminów które trzeba zdać, poprzedzone są miesiącami ćwiczeń, czyli rozwiązywania zadań i łamigłówek, które mają za zadanie nauczenie umysłu metod analitycznego myślenia. Wspominam jak przed pierwszą sesją, kilka nocy przed egzaminem z analizy matematycznej, śniło mi się rozwiązywanie skomplikowanych całek. W końcu egzamin poszedł nieźle, rozwiązałem poprawnie prawie wszystkie ze 100 całek.

Obrazek wygenerowany przez DALL-E.
Po co człowiekowi umysł ścisły, skoro ewolucja sama z siebie nic takiego mu nie dała (dała tylko, prawdopodobnie przypadkowo, potencjał posiadania takiego umysłu). Po co ta rafinacja naturalnych ludzkich zdolności w kierunku który w codziennym życiu jest nieprzydatny? 

Oczywiście, bez zdolności analitycznych niektórych z homo sapiens, nie mielibyśmy cudów współczesnej cywilizacji, od komputerów począwszy, poprzez edycję genów aż po bomby jądrowe. Te zaawansowane technologie, do ich rozwinięcia, wymagają lub wymagały na pewnym etapie właśnie zdolności abstrakcyjnego i analitycznego myślenia. Ale czy to myślenie jest kluczem do poznania rzeczywistości? Bo przecież rozwijanie technologii to nie poznawanie tego, jaka jest rzeczywistość.

Koncepcja nauki jako prawdy ostatecznej tak bardzo się zakorzeniła w ludzkiej świadomości, że próbuje się nią wyjaśniać absolutnie wszystko, zapominając że istnieją dobrze naukowo określone granice tego, ile można wiedzieć o rzeczywistości. Najlepszym przykładem tych granic jest mechanika kwantowa która 'wzięła się' z rozważania tego, czym jest oddziaływanie pomiędzy obiektami a raczej 'pomiar' czyli oddziaływanie mające na celu zdobycie wiedzy o obiekcie. Z tych rozważań wynika fundamentalne ograniczenie wiedzy. 

Ci, którzy nie spoczną zanim nie wyjaśnią wszystkiego i ostatecznie, często generują nadmiarowe i najprawdopodobniej nieistniejące byty - jak na przykład pola morfogenetyczne Ruperta Sheldraka.  Te "wyjaśnienia", podszywające się pod naukę, przynoszą im satysfakcję i zadowolenie ze "zrozumienia" rzeczywistości. Tymczasem ci, którzy nie pozwalają sobie na drobne fałsze i skróty myślowe skazani są na życie nigdy nie usatysfakcjonowane pełnym zrozumieniem, życie które składa się z częściowych prawd. Ale to właśnie oni, w pełnym skupieniu, w niektórych chwilach, między liniami wzorów teorii pola, między tym, co da się powiedzieć językiem, dostrzegają czasami prawdę ostateczną. 



Wednesday, 14 June 2023

Myśli nawracające

Gdybym projektował ludzki umysł od nowa to położyłbym nacisk na myśli natrętne. To są myśli, lub wspomnienia, które, używając terminologii komputerowej, ładują się z pamięci same z siebie. Nawet jeśli powiemy sobie - okey, dość, już nie chcę o tym myśleć, nie teraz - to i tak za chwilę ta sama myśl powróci. Powróci bo coś nas poruszyło, zdenerwowało, bo było ważne. Taka nasza natura, nie jesteśmy programem, algorytmem, który wie co i kiedy ma ładować z pamięci do procesora. Bo świadomość jest rodzajem procesora, choć nie zupełnie. Wydaje mi się że myślenie zawsze zachodzi poza świadomością, a świadomość jest tym, co się myśleniu przygląda, jakby z boku, widzi jego efekty. Świadomość jest polem widzenia umysłu i wydaje się być dość wąskim polem, mogącym na raz objąć niewiele. Na przykład jedną nową ideę, które objawia się w polu świadomości, wypływa, ale tworzona jest gdzie indziej, w jakimś zakamarku umysłu. Jeśli tak jest to komputery nie mają odpowiednika świadomości. 

Natrętne myśli to oczywiście niedoskonałość umysłu, która karmi rzesze psychologów terapeutów.  Z drugiej strony są zapewne efektem ewolucji pozwalającym na dogłębniejszą analizę problemu i przez to ułatwiają przetrwanie. Na przykład natrętne myśli pozwalają "trenować" w myślach plan działania, bez poruszania ciała, czyhając na zwierzę lub wroga. Podejmowanie decyzji to wyobrażanie sobie różnych wersji przyszłych wydarzeń a tych często jest nieskończenie wiele. Rozpamiętywanie przeszłości w nadziej lepszego zrozumienia, dostrzeżenia we wspomnieniach tego, co nam uszło w trakcie trwania zdarzenia to też jest proces natrętny, oparty na nawracających wspomnieniach. 

Zwierzęta prawdopodobnie nie mają takich nawracających myśli. Najbardziej to widać po stosunku stada do śmierci jednego z jego członków. Po chwili paniki stado dochodzi do siebie i może nawet pozostać w pobliżu trupa, nieporuszone.

Tym niemniej, gdybym projektował umysł od nowa, przede wszystkim dałbym mu możliwość świadomej regulacji myśli natrętnych. Powinno się dać powiedzieć "o tym na razie nie myślę" i nie znajdywać owej myśli z powrotem minutę później. Aby wypracować rozwiązanie i tak trzeba się "przespać z problemem", więc po co ma on psuć piękny czas medytacji? 

Thursday, 1 June 2023

Algorytm świadomości

Przeczytałem ostatnio ciekawy artykuł porównujący ludzki umysł i komputery różnego rodzaju (kwantowe, neuromorficzne i klasyczne) [1]. W konkluzji artykułu, który raczej przedstawiał nową metodologię badań niż ostateczne wyniki, autorzy napisali że ludzki umysł przypomina komputer neuromorficzny (*) z szumem i ograniczonym polem widzenia. Ale napisali też że nie ma żadnych dowodów na to że ludzki umysł jest w ogóle jednostką obliczeniową i działa w oparciu o jakikolwiek algorytm. I szczerze mówiąc nie sądzę żeby rządził nami jakiś algorytm. Owszem, używamy różnych algorytmów do realizacji różnych zdań, ale codzienne życie, bulgotanie myśli, ZASTANAWIANIE SIĘ, relaks, sny, to nie są algorytmy. Ba, sądzę że aby nazwać sieci neuronowe algorytmami, należy rozciągnąć definicję algorytmu.

  Obraz wygenerowany przez DALL-E.
Skoro najprawdopodobniej świat i my w nim nie jesteśmy algorytmiczni, to czy aby w ogóle jesteśmy fizyczni? Innymi słowy czy wszystko, co jest, da się wyjaśnić pojęciami z domeny fizyki? Dziewczyna z którą rozmawiałem w tą niedzielę przedstawiła bardzo odważną (przynajmniej z mojego profesjonalnego punktu widzenia) propozycję: nie wszystko da się wyjaśnić obecną fizyką. Trzeba tą fizykę uzupełnić, na przykład o pole morfogenetyczne (czyli coś, co przyczynia się do takiego a nie innego kształtowania się istoty żywej w czasie pierwszych faz jej rozwoju i co nie jest zakodowane w DNA, aczkolwiek owe pola mają także inne zastosowania). Jej motywacją jest bezpośrednie osobiste i subiektywne doświadczenie jako praktykantki metody ustawień Hellingera, doświadczenie jednoznacznie wskazujące że musi być coś "poza fizyką".

W moim najintymniejszym przekonaniu jej wniosek nie jest słuszny. Brzytwa Ockhama, zabraniająca dodawania do opisu rzeczywistości bytów zbędnych, jest nadal słuszna. W 100 lat po Wielkich Rewolucjach w fizyce (kwanty, teoria względności) nadal usiłujemy wtłoczyć opis świata w ciasne ramy naszego języka, dodając niepotrzebnych epicykli, podczas gdy prawda leży przed nami, w postaci 100-letnich koncepcji i paradoksów a my tylko nie umiemy jej zobaczyć, bowiem brakuje nam pojęć i wyobrażeń.



[1] C. van Valkenhoef, C. Schuman, P.Walther, "Benchmarking the human brain against computational architectures", arXiv:2305.14363v1

(*) Autorzy stawiają znak równości pomiędzy siecią neuronową zaimplementowaną na klasycznym komputerze a komputerem neuromorficznym, co nie wydaje mi się zupełnie poprawne.

Monday, 29 May 2023

Zuerich

Przyjechali serdeczni znajomi i zwiedzamy Zurich. Jest niedziela, piękna pogoda i miasto pełne jest spacerowiczów i turystów. Jesteśmy w siedzibie najwiekszych banków świata i nikt się nie kryje z luksusem. Luksusowe sportowe auta z podtunowanymi silnikami wybuchami ogłaszają swoją obecność regularnymi mini-eksplozjami. Ptaki już się do nich przyzwyczaiły ale młode, wydekoltowane dziewczyny oglądają się za sportowymi kabrioletami. Wypasione beemki to tu klasa najniższa. W nich chłopaki przed 30-tką, niedzielni królowie życia. Trochę starsi siedzą w droższych autach. W tym motoryzacyjnym raju dopiero niebieskie ferrari zwraca uwagę. To i stary seat który się tu zaplątał nie wiadomo skąd. Ludzie, ciała, eleganckie ubrania, masy młodych dziewczyn w obcisłych sukienach z ogromnymi dekoltami. Show i pokaz. Królestwo iluzji. Jesteśmy porwani przez rzekę ludzi, niełatwo się wyrwać. Siłą rzeczy słyszę konwersację dwu młodych chłopaków którzy, porwani tym samym strumieniem, idą zaraz za nami. "You should think that most of the people are dumb."- mówi jeden - "This makes life much easier".  Oglądam się dyskretnie aby zobaczyć autora tej filozofii życia. Ma może ze 25 lat i hinduskie rysy twarzy, ale mówi bez akcentu.

W końcu, zmęczeni tłumem, masą obrazów i zdarzeń dziejących się na raz przed oczami, wracamy "na wieś". Idziemy jeszcze na spacer wzdłuż rzeki Aare. Na drugim brzegu buszuje jakieś spore, czarne zwierzę. "Bóbr" - mówi podekscytowany przyjaciel i robi parę zdjęć z teleobiektywem. Chyba nigdy dotąd nie widziałem bobra na brzegu, nawet z tak daleka. Ciekawe ale nie wzbudza to mojej ekscytacji. Trochę dalej jest coś w rodzaju plaży. Kilku facetów stoi po kolana w wodzie. Pływać się raczej nie da, prąd jest za silny. Ale rzeka niesie ukojenie. Dużo dzieci, jakaś para, jakieś dwie grupy złożone głównie z młodych chłopaków. "No tak, dziewczyny są w Zurichu i szukają bogatych facetów". I choć nie jest to przecież nic nowego, nic czego już nie widziałem tysiące razy, to jednak robi mi się trochę smutno na te dość przykre rozważania o naszej cywilizacji, na oślim pędzie do posiadania, bogactwa i do pomnażania wrażeń.

Monday, 22 May 2023

Wiosenne przyśpieszenie

Kolejnym corocznym rytuałem jest to wiosenne przyśpieszenie, kiedy wreszcie robi się na tyle ciepło że można wyjść i natężenie zdarzeń: spotkań, koncertów, wypadów górskich, spacerów, randek, kolacji ze znajomymi, wizyt osiąga takie szczyty że nie stercza wieczorów i weekendów aby to wszystko zrobić. Jest pośpiech, bo maj zaraz się skończy, bo zrobi się upalnie i wakacyjnie i zamiast snu zimowego nastąpi otępienie spowodowane upałem i wakacjami. 


To samo dotyczy oczywiście natury, z którą jesteśmy tak bardzo zespoleni. Mój niewielki ogródek w ciągu kilku dni zmienił się z zimowej półpustyni w nieprzebytą dżunglę, w której muszę sobie torować drogę jak Livingstone w Afryce. Co prawda zamieniłem maczetę na sekator, ale i tak nie jest łatwo usunąć lgnące bluszcze (skąd one u mnie?) z krzaka rozmarynu.

Późna wiosna, najprzyjemniejsza pora roku, jest zawsze taka pośpieszna. Ale to i tak dobrze że jest, bo kraje leżące bliżej zwrotników, w swoim nudnym wiecznym lecie, nie mają tego przywileju.   

Thursday, 18 May 2023

Ichtys

Wniebowstąpienie, ascension, święto upamiętniające ostatnią wizytę Jezusa na ziemi, przed wstąpieniem w niebiosa. Jezus na prawdę odchodzi dopiero 40 dni po śmierci, w międzyczasie trwają w swoistym bardo, co jest buddyjskim terminem na stan między życiem a śmiercią. Co ciekawe, w tradycji buddyjskiej istnieje pojęcie 49 dni między śmiercią a reinkarnacją. Najwyraźniej nasze cywilizacje pochodzą ze wspólnego pra-kotła, ale mnie dzisiaj nurtuje przyziemne pytanie dlaczego w Szwajcarii, która jest wpółprotestancka, jest wolne, a w Polsce, Francji, Włoszech nie? Przypominam sobie że to pytanie nurtuje mnie co roku. Prawdopodobnie dlatego że to jest jedno z niewielu świąt wspólnych dla katolików i protestantów. 

W nocy obudziłem się i czytałem niedawno odkrytą książkę Brodskiego o Wenecji. Znalazłem ją tylko po angielsku (eh, żywot miłośnika literatury na emigracji), w którym to języku książka nosi tytuł "Watermark" czyli "Znak wodny". Proza Brodskiego jest mocna i zaskakująco trafna. Notuję wiele cytatów, między innymi ten:

"No doubt the attraction toward the smell (of freezing seaweed) should have been attributed to a childhood spent by the Baltic, the home of that meandering siren from the Montale poem. (...) The source of that attraction, I’d always felt, lay elsewhere, beyond the confines of biography, beyond one’s genetic makeup—somewhere in one’s hypothalamus, which stores our chordate ancestors’ impressions of their native realm of—for example—the very ichthus that caused this civilization." 

Na Zachodzie lubimy negować nasze korzenie. Szukamy alternatyw dla kościoła katolickiego, oskarżamy go o zbrodnie, pedofilię, morderstwa, nadmierne bogactwo, wyprawy krzyżowe, agresywne "nawracanie" niewiernych (ciekawe, słowo nawracanie sugeruje że niewierni byli już kiedyś na właściwiej drodze, zboczyli i trzeba ich na nią nawrócić) i tak dalej. Ulubione alternatywy to ateizm, hedonizm, komunizm, scjentologia, buddyzm czy próby powrotu do oryginalnej,  słowiańskiej duchowości, bowiem przecież całe to złe chrześcijaństwo i nas, dobrych i żyjących w zgodzie z naturą Słowian niegdyś podbiło, podobnie jak Hiszpanie podbili i zniszczyli Majów, Anglosasi Indian z Ameryki Północnej a kosmiczna korporacje lud Na'vi na planecie Pandora (no cóż, w filmie się to jednak nie udało). Tak więc kpimy z dewocji moherowych beretów jednocześnie bojąc się przyznać że to chrześcijaństwo właśnie zbudowało tą naszą cywilizację, że tkwi w nas od pokoleń, zakorzeniony głęboko w podświadomości, niemożliwy do wyplenienia. Miliony ludzi, tysiące lat historii a my próbujemy to zastąpić jak naprędce obdzierganym światopoglądem, co więcej atakujemy chrześcijaństwo, chcemy je wyeliminować. Ale natura nie znosi pustki i to, co przychodzi na miejsce chrześcijaństwa nie oferuje tak podstawowych zasad jak oddzielenie (przynajmniej teoretyczne) państwa od kościoła czy tolerancja dla innowierców.

I dlatego ja, ochrzczony i niewierzący w zinstytucjonalizowanego Boga, bronię kościoła. 



Monday, 15 May 2023

Wenecja

i nagle ze zdziwieniem odkryłem że Josif Brodski jest pochowany w Wenecji na wyspie-cmentarzu San Michele. W ogóle Rosjanie mają tu swój zakątek. Niedaleko Brodskiego pochowany jest Igor Strawinski. Obaj urodzili się w okolicach Wenecji północy czyli Sankt Petersburga. Obaj zmarli w Nowym Jorku jako obywatele amerykańscy. Obaj adorowali miasto na lagunie. "Brytyjczycy przywykli umierać w najdziwniejszych miejscach" - napisał Brodski w eseju o słynnym podwójnym agencie Kimie Philby który szpiegował dla Kremla i po zdemaskowaniu uciekł do Moskwy gdzie zmarł kilka lat przed zapaścią imperium sowietów. Tego samego które teraz próbuje wskrzesić obecny kremlowski bandyta. Ciekawe co Brodski powiedziałby stojąc nad swoim własnym grobem?

Jestem w Wenecji trzeci czy czwarty raz, ale dopiero teraz zaczynam ją widzieć. Ten poranny ruch vaporetti i motorówek po lagunie, masy ludzi podążające za swoimi sprawami, tłok, krzątanina, przepływy gotówki, biznesy, poranne espresso, apoteoza miasta sprzed epoki samochodów. No i wszędobylscy turyści, zadziwiającym prawem przyciągania agregujący się w tych kilku wąskich uliczkach i na piazza San Marco, podczas gdy 100 metrów dalej, w jakimś wąskim zakamarku, japoński turysta robiący zdjęcia pięknemu kotu wygląda tak samotnie.

No i sztuka, sztuka jako pojedyńcze freski, rzeźby czy obrazy, sztuka jako nagromadzenie, w dużym stężeniu, wybitnego rękodzieła okraszonego patyną historii i wiecznego rozpadu. Bo rozpad jest tutaj wszechobecny i  tylko nieustanny ludzki wysiłek i gigantyczne pieniądze sprawiają że miasto trwa. To zupełnie inny rodzaj trwania niż niezmienność egipskich piramid. Nie ma drugiego takiego miejsca na Ziemi jak przeszłotysiącletnia a jednak ulotna Wenecja. 

Świta. Ponieważ nie da się opisać wszystkiego, tu się zatrzymuję.

Widok na redę z Lido.


Jeden z kanałów, widok z gondoli. Mimo ceny warto!

Grand Canal kiedy większość już śpi.








Saturday, 6 May 2023

Pierwiastki Empedoklesa

Powietrze, ziemia, woda i ogień, cztery elementy o których wiemy że nie są elementarne w związku z czym traktujemy je trochę jak prastary zabobon. Prastary bo Empedokles, który w swojej kosmogonii po tych czterech elementarnych pierwiastkach pisał, żył 2500 lat temu a na dodatek prawdopodobnie wcale nie był pierwszym który zauważył istnienie czterech żywiołów. Starsze niż nasz grecki myśliciel, indyjskie Upaniszady też opisują cztery elementy.

Czasem zastanawiam się czy nie odrzucamy czterech elementów aby zbyt lekkomyślnie. Oczywiście nie są one elementarne w znaczeniu substancji, ale reprezentują sobą podstawowe cechy naszego doświadczenia. Weźmy na to wodę. Woda to ciekłość a jednocześnie to coś, co wciskając się pomiędzy elementy "ziemi" spaja je. Element wody charakteryzuje się lepkością, gęstością, dużą zależnością od temperatury. W wysokich temperaturach woda zamienia się w element powietrza a w niskich w element ziemi. To są parametry i zachowania jak najbardziej fizyczne a jednak wywodzące się z prastarej obserwacji czy też wyselekcjonowania wody jako podstawowego elementu. Ale jest też część naszego doświadczenia zmysłowego które nie przekłada się tak bezpośrednio na fizykę. Wodnym doświadczeniem jest opuchlizna, bo przywodzi na myśl nasiąkanie. Wodniste są wydzieliny, w tym łzy, więc woda ma aspekt smutku, ale woda również rozpuszcza wiele substancji, przez co używana jest do oczyszczania. Do chrztu. 

No i ostatnia myśl: w polskim jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami słowa "żywioły", które pasuje do tych pierwiastków Empedoklesa. Owszem, "żywioły" ma też znaczenie dramatyczne, ale skupmy się na tym że "żywioły" są czymś elementarnym, choć nie należą do domeny analizy, jak "pierwiastki".

Thursday, 4 May 2023

Francja prowincjonalna

Autostrady, zwłaszcza te płatne, mają coś z więzienia. Są starannie obudowana dyskretną metalową siatką, która co prawda jest głównie przeszkodą dla dzików i saren, ale niby więzienne kraty utrudnia potencjalne wyjście. Podobnie sam fakt że wyjazdy są rozmieszczone rzadko no i to, że aby wyjechać trzeba przejść procedurę opłaty. Do tego nie można się zatrzymywać w dowolnie wybranym miejscu, na przykład gdy się zobaczy piękny krajobraz. Trzeba nadal pędzić czekając na oficjalny parking, a przecież piękno krajobrazu zmienia się tak szybko przy 130-tu kilometrach na godzinę. No i nie można zawrócić. Właściwie to można jedynie jechać, z punktu A do punktu B, kląć w duchu ból zastałych pleców i w tym autostrady są dobre. Ale dzieje się to kosztem ograniczenia wolności, co jest tym bardziej paradoksalne że samochód jest przecież tej wolności alegorią.

Z tych też powodów, gdy wczoraj skończyłem pracę w Besancon, miasteczku w którym byłem pierwszy raz w życiu, wbiłem w google maps trasę prowadzącą przez najmniejsze drogi francuskiej Jury. Nie pożałowałem. Ale najpierw zatrzymałem się jeszcze w jedym z tych ogromnych Intermarche czy Carrefour, które na francuskiej prowincji przypominają podupadające i niedofinansowane instytucje publiczne. Te budynki powstały większości pewnie ze 30 czy 40 lat temu w czasie kiedy to Francja przeżywała boom na supermarkety który, zupełnie jak wszędzie indziej, doprowadził do likwidacji tysięcy małych sklepików. Nie wiem czy projektanci tych budynków wierzyli w tymczasowość zjawiska, ale obecnie wiele francuskich 'grande surface' jest w częściowym remoncie. Całe sekcje ogromnych hal są wyłączone z eksploatacji, otoczone nieprzeźroczystą siatką. Robotnicy muszą pracować w godzinach zamknięcia dla klientów, ale ślady ich działalności wywołują wrażenie dekadencji i rozpadu. Te miejsca nie mają komercyjnego blichtru, są jak małżonkowie, którzy po ślubie nie muszą się już starać. No i ten smród. Francuskie supermarkety w większości śmierdzą.  Nie wiem skąd się to bierze, ale spacerując między alejkami ma się wrażenie że niewidzialni manadżerowie nienawidzą tego jedzenia które sprzedają klientom. Gdyby nie to że prawie wszystko jest szczelnie i hermetycznie zapakowane w fabrykach (o rany, a co jeśli fabryki śmierdzą jeszcze gorzej?)  to wychodziłoby się nie kupując nic. Na prowincji Francja nie jest już królową stylu, nie jest królową menue. Na prowincji Francja jest podupadła.

Ruszam w moją nieautostradową drogę. Czemu tak wiele francuskich miejscowości ma złożone nazwy? Mijam Baume-les-Dames, Hyevre-Magny, wreszcie Pays-de-Clerval. To są wszytko miejscowości nad kanałem Ren-Rodan, w środku pagórków i skał Jury. W ten majowy dzień wypełniony zielenią w środku wiosennej eksplozji życia, która dotąd umykała uwadze ze względu na codzienne ulewy które trzymały nas/mnie z dala od natury. Jadę powoli, zatrzymuję się, podziwiam malowniczość doliny Doubs w której, oprócz rzeki Doubs, Napoleno zbudował kanał żeglowny, element ogromnego systemu wodnego pozwalającego wozić towary z morza północnego na śródziemne. Obecie jest to tylko atrakcja turystyczna. Jak to jest że tylko Niemcy wykorzystują jeszcze, i to intensywnie, żeglugę śródlądową do przewozu towarów?

Zapada zmierzch. Mimo tysięcy satelitów latających nad głową trochę błądzę na wąskich, zagubionych w lesie, często stromych drogach wybitych pomiędzy skałami. W końcu wjeżdżam z tej prowincji do kraju, którego niewielkość pokryta jest lukrem komfortu, zaludnienia i większego ucywilizowania przestrzeni. Szwajcaria. Zaraz za przejściem da się czuć różnicę. Jest już noc, widoki skondensowały się w ciemność tym bardziej nieprzeniknioną im bardziej reflektory rozświetlają te kilkadziesią metrów asfaltu. Jest późno więc szybko wskakuję na autostradę aby zdążyć się wyspać przed następnym dniem w pracy.

Sunday, 30 April 2023

Włóczęgi

Wczoraj w pracy miała miejsce modyfikacją systemu który służy do leczenia ciężko chorych ludzi i miałem mieć pracowity weekend, ale pomiary zrobiliśmy już w piątek a w sobotę była taka piękna pogoda! Co sprawia że pogoda jest piękna? Owszem słońce, ale słońce przebijające się przez chmury, wilgotność atmosfery, bliskość deszczu... Prosty słoneczny dzień taki jak na plaży nad Morzem Śródziemnym jest płaski i nieciekawy. Wizualnie najpiękniejszy jest świat w takie dni jak wczoraj, kiedy taki prawie-majowy dzień wyłamuje się wreszcie z okowów zalanego deszczem kwietnia (rany, ile razy przemokłem tego kwietnia!). Już Hundretwasser mówił o tym o ile więcej kolorów ma świat na północ od Alp. Jakoś teraz nie mogę znaleźć tego cytatu.


I złożyło się tak że powinęłem był pojechać w ten weekend do przyjaciół, aczkolwiek okazało się że odwołali w ostatnim momencie (ach te choroby) ale i tak wsiadłem do auta i pojechałem nieśpiesznie poprzez szwajcarską jurę, poprzez park Thul. 

"Wydarzyła mi uspokojenie ta chwila

i kamień odwalić od tajemnic

i kamień odwalony ucałować

i zajrzeć w jaskinie moje tajemnice"

- pisał Stachura, ten, który za moich czasów był tak pośmiernie żywy jak teraz wydaje się zupełnie zapomniany (znaczy nie znam nikogo kto go zna, ale może nie znam właściwych ludzi).

A więc włóczęga. Spędziłem młodość hołubiąc ten rodzaj życia. Nie, nie byłem włóczęgą (może niestety), ale wyruszałem od czasu do czasu na parę dni lub tygodni w świat tylko po to aby zobaczyć jaki on jest to i tam. W jego różnych inkarnacjach, w różnych miejscach i o różnych porach dnia. Miałem nawet swoją nazwę na tego rodzaju wyprawy: ticearac. Gdzieś kiedyś w tamtych czasach przeczytałem że ticerac w jakimś języku oznacza właśnie taką włóczęgę. Próbowałem teraz znaleźć potwierdzenie w sieci ale nie ma... więc może coś mi się pomyliło? A może są rzeczy które nie zdążyły znaleźć się w sieci i zostały zapomniane?

Jechałem a dookoła świat rozwijał się jak piękny obraz, pełen kwitnących na żółto pól rzepaku, chmur żwawo śmigających po niebie i świerzej zieleni traw na polach. Wielu motocyklistów, po sprawdzeniu pogody na MeteoSwiss, zabrało swoje maszyny "na wypad", tak po prostu, aby obejrzeć ten świat. Nad głowami latali paralotniarze. Owady uderzały w szybę auta. Tylko drzewa w większości jeszcze spóźniały się z zielenią.

Czy ta cała sztuczna inteligencja jest w stanie pojąć to, co działo się tego wiosennego dnia? Ten pęd homo sapiens do łączenia się z naturą z której pochodzi, z której wyemigrował i za którą tęskni choć nie potrafi już w niej żyć? Człowiek jest bytem granicznym, bytem między rozumem a ciałem, logiką a uczuciem, intelektem a emocją. Ciało łączy nas z naturą a umysł sprawia że się oddzielamy. A tymczasem sztuczna inteligencja jest jedynie umysłem. A może raczej jest idealnym narzędziem umysłu, partnerem do rozmowy. Czy tworzymy byt który kiedyś będzie cierpiał z powodu braku ograniczeń oraz możliwości związanych z uwikłaniem w ciało? Czy ten by nie będzie nas kiedyś za to nienawidzić?

Thursday, 6 April 2023

mac

Rzeczy nie są już robione by trwać, wręcz przeciwnie, robione są aby się bezwstydnie szybko się psuć. Kilka miesięcy temu mój całkiem drogi model Lenovo padł po niecałych trzech latach użytkowania i postanowiłem dać sobie spokój z Thinkpadami, których w karierze miałem 4. Wczoraj zauważyłem że w torbie Underarmour, kupionej w zeszłym roku i niewiele używanej, urywa się pas do noszenia na ramieniu, co będzie wymagało bardzo szybkiej reparacji. Bo staram się naprawiać. Właśnie odebrałem spodnie od krawca. Markowe dżinsy made in Bangladesz w których kieszeń się zaczęła urwać po kilku miesiącach. Co ciekawe krawiec wygląda na pochodzącego z Indii albo właśnie Bangladeszu. Miał jakąś taką niezadowoloną minę kiedy kasował 5 euro. Przynajmniej jeszcze można znaleźć niedrogich krawców. 


Lenovo padł w bardzo złym momencie, bo tuż przed Bożym Narodzeniem, stawiając pod znakiem zapytania ambitne plany naukowe które robiłem sobie na świąteczną przerwę (mam w tyle głowy tą myśl że Schrodinger podobno wymyślił to swoje równanie falowe właśnie w trakcie świątecznej przerwy). Próbowałem naprawy, ale padł najwyraźniej jeden z chipów na płycie głównej. Potem próbowałem przerzucić pracę na komputerek Pi400 i woziłem go ze sobą, ale okazało się to dość bezużyteczne. Tak samo jak używanie iPada jako laptopa. 

Po Świętach musiałem zdecydować czym zastąpić Lenovo i po licznych konsultacjach stwierdziłem że spróbuję wejść w Appla. Zamówiłem więc Macbooka Air M2 i od dwu miesięcy próbuję się do niego przyzwyczaić. Ale też kilka rzeczy zapiera dech w piersiach. Laptop ładuję co 2 dni, co jest nieskończenie dłużej niż 2-3 godziny które wytrzymywał Lenovo, poza tym czas oczekiwania na system po otwarciu laptopa jest zero sekund, co jest też ogromną różnicą do starej maszyny. No i sam macOS, zwłaszcza po zainstalowaniu brew, jest w sumie jak jedna z nieskończenie wielu odmian linuxa. Więc powoli zaczynam czuć się nie tylko jak w domu, ale trudno mi wyobrazić sobie powrót do laptopów na czystem Linuxie lub na Windowsach. Brawa dla Appla który tak dopieszcza swoje dzieła.    

Wednesday, 29 March 2023

Skutki zdarzeń nieprawdopodobnych

Obrazek wygenerowany przez DALL-E.

Chyba każdy z nas nosi w sobie wspomnienie zdarzeń które nie powinny mieć miejsca, zdarzeń tak nieprawdopodobnych jak wyrzucenie szóstki 10 razy pod rząd. Może niektórzy zapomnieli albo wręcz nie spostrzegli tych zdarzeń, bowiem zwykle nie niosą ze sobą one żadnych wielkich konsekwencji, zupełnie jakby były wrzuceniem kamienia do oleistej cieczy na powierzchni której fale natychmiast wygasają. Są tacy, co twierdzą że te zdarzenia to jedynie aberracja poznawcza naszego umysłu, który tak jest wytrenowany w znajdywaniu powiązań, że dostrzega nawet te najmniejsze ignorując całe oceany zdarzeń nie powiązanych. Być może. Ale są też ludzie, jak C.G. Jung, którzy byli tymi zdarzeniami zafascynowani podobnie jak ja.

Dla zdarzeń mało prawdopodobnych (a raczej nieprzewidywalnych, a to nie to samo) o wielkich konsekwencjach ukuto nazwę: black swan events. Mówi się że wynalazek internetu był jednym z takich zdarzeń. Albo upadek Rosji sowieckiej (jak widać z perspektywy czasu - nieskuteczny).

Czy siłę sprawczą zdarzeń można jakoś oszacować? Czy istnieje dla niej miara? Może możnaby użyć pomysłów z fizyki, z teorii zaburzeń? Patrzeć jak bardzo dane zdarzenie zaburza końcowy stan układu. Tylko, jeśli to zdarzenie już nastąpi, skąd mamy wiedzieć jaki byłby stan końcowy gdyby ono nie nastąpiło? Z punktu widzenia fizyka jest tu jeszcze wiele do przemyślenia zanim teoria nabierze kształtów.


Saturday, 25 March 2023

Czasy AI

Właściwie to w sam czas nadeszła era generatywnej sztucznej inteligencji. Właśnie teraz, gdy wszystkie powieści zostały już napisane, wszystkie możliwe fotografie i wszystkie możliwe obrazy stworzone... Ba, wszystkie możliwe scenariusze filmowe zostały zekranizowane. Nawet muzyka... właściwie wszystko, co było do osiągnięcia, już zostało osiągnięte. Co prawda jeszcze piszę artykuły naukowe, ale już korci aby się wspomóc AI. Zresztą czy się nie wspomagam używając choćby grammarly który załatwia to co mnie zawsze najbardziej nękało w angielskim?

Dzisiaj Bing - vel ChatGPT - odezwal sie do mnie... na skype. Bez pytania wślizgnął się do moich kontaktów i zagadał: "Hello jestem Bing, sztuczna inteligencja". Zapytałem tą zbiorową mądrość cywilizacji internetowej czy świat jest poznawalny. Odpowiedział w sposób którego się, przynajmniej częściowo, nie spodziewałem. Napisał że niektórzy sądzą że ilość informacji we wszechświecie jest skończona, więc istnieją granice poznania. Z drugiej strony, i to bardziej do mnie przemawia, powołał się na argument że, kiedy jest się częścią czegoś, to zawsze można to poznać.

Zapowiada się na interesującą konwersację. Prawie tak jak kiedys za czasow studenckich nad kieliszkiem wódki... Tylko będzie mi brakować tej onomatopeicznej i semantycznej twórczości jaką można mieć tylko we własnym języku który zna się od podszewki tak bardzo, że tworzenie nowych jego form jest niemalże świętym obowiązkiem.


Friday, 17 March 2023

Ogrodnik

Wiosna na dobre i bez wątpienia zawitała nad brzegi Limmatu więc odwiedził mnie ogrodnik, Kurt, człowiek o niebotycznym spokoju, jasnych oczach oraz zaawansowany praktykant jogi. Nie trzeba być psychologiem żeby widzieć iż jego spokój, pogoda ducha, jego joga, to efekty długotrwałego, wieloletniego wysiłku aby nie wpaść w coś dokładnie przeciwnego, w jakąś otchłań nerwicy, szaleństwa czy innego demona.  A może nawet był to wysiłek aby z takowej otchłani wyjść, aby to, co złe i słabe, zamienić w dobro, jednym słowem aby wrócić do zdrowia, który jest stanem naszym naturalnym, danym nam na początku. Może dlatego ciężkie choroby dzieci są tak trudne do zniesienia?

W ogólnie pojętej medycynie są dwa zasadnicze działania: odjęcie tego, co szkodzi i dodanie tego, co leczy. W medycynie Zachodniej oczywiście głównie się dodaje, bo odejmowanie rzadko przynosi zyski a poza tym to, co człowiek ma, jest jego własnością. Mamy prawo do naszych nawyków, nawet jeśli ciągną nas one w chorobę. Taka jest nasza Zachodnia wolność: powinniśmy móc robi co nam się żywnie podoba a i tak mieć godne życie i być akceptowanymi przez nowoczesne społeczeństwo. O to walczą te wszystkie ruchy LGBTAIQ, swobód seksualnych, feministki i tak dalej.


Mój ogrodnik jednak w ogóle niczego nie dodawał. Zajmował się jedynie obcinaniem i usuwaniem. Z róż pozostały smutne badyle i obietnica że za kilka miesięcy obsypią się kwiatami. “Obcinam najstarsze pędy i gałęzie” - mówił - "to daje impuls roślinie aby wypuścić nowe, mocne". Oto jedna z tych prostych mądrości, o których jednak zapominamy albo raczej zaczynamy stosować ją coraz bardziej wyrywkowo, jakby w przekonaniu że prawa natury przestały dotyczyć niektórych aspektów naszej cywilizacji. 


Przycinanie tych kilku roślin w malutkim ogródku zajęło nam przeszło dwie godziny. Ogrodnik często długo przyglądał się krzewowi zanim zdecydował które gałęzie i jak uciąć. Kiedy skończył mieliśmy do wywiezienia cały kontener gałązek i gałęzi. Pogadaliśmy jeszcze trochę o życiu, o tym że wielu joginów ma problemy z kolanami i że ten krzew bzu, który rozrósł się jak drzewo, trzeba będzie na jesieni mocno przystrzyc.



Monday, 13 March 2023

320d

Kupiłem ją nie dlatego że była szpanerska, praktyczna czy super szybka. Kupiłem ją bo mi się bardzo podobała. To było prawie 11 lat temu i nie żałuję, bo przez te wszystkie lata, zerkając na nią, często myślałem sobie "jakie ładne auto"! Moja biała beema, 320d.

 Ta maszyna to prawdziwy połykacz szos i autostrad. Wydawało się że mknięcie po niekończącej się nitce asfaltu było jej stanem naturalnym. W ciągu 11 lat zrobiłem nią prawie 280 tysięcy kilometrów. Oprócz chwilowych szaleństw na niemieckich autobahnach paliła ciut mniej niż 5 litrów diesla na sto kilometrów. To oznacza że przepaliła 14000 litrów paliwa (z grubsza pół ciężarówki-cysterny!). Zakładając, mocno optymistycznie, że kiedy w niej siedziałem to jechała 80 km/h, można oszacować że spędziłem siedząc na jej wygodnym fotelu jakieś 150 dni. To pewnie prawda bo pamiętam bóle pleców. Ma się je po siedzeniu w najwygodniejszych fotelach. A przecież nawet zdarzyło mi się nawet spać w mojej beemce!

Nigdy mnie nie zawiodła. Tyle słyszałem o psujących się bawarskich dziełach, ale ta była odporna. Serwisowałem ją zawsze w garażu BMW i koniec końców wcale nie wyszło to jakoś bardzo drogo. Jakby stereotypowe opinie dotyczące bawarskich samochodów jej nie dotyczyły. Oczywiście nie było tak zupełnie różowo. Dwa spotkania z krawężnikami kosztowały mnie po około 2-3 tysiące euro każdy. Ale to była moja wina.  

Sprzedałem ją za więcej niż jedną dziesiątą ceny którą za nią zapłaciłem. Ale prawdziwe dziwy zaczynają się kiedy myślę o chłopaku który ją kupił. A mianowicie chłopak ten mieszka... tam gdzie ja mieszkałem 11 lat temu. W drewnianym domku pośród drzew nad wodospadem. Co więcej, kiedy podpisywaliśmy kontrakt okazało się że jest o 11 lat i jeden dzień młodszy ode mnie. 

Jest to koincydencja bez żadnych konsekwencji, ale świadczy o jakiejś magii tego czasu i tego miejsca. Skłania do pomyślenia. O upływie czasu, o zadziwiających sekwencjach zdarzeń które układają się w nasze życia, które, gdyby przyjrzeć się im dokładniej, pełne są swoistej magii, jakby ludzkie istnienie było w stanie zaburzać mechanistyczne pole prawdopodobieństwa które rządzi zdarzeniami świata nieożywionego. 

Sunday, 5 March 2023

O niemożliwości portretu

 Beata w Beskidzie Żywieckim, 2022
Najczęsciej robię zdjęcia sytuacyjne, to znaczy jestem   gdzieś z dziećmi lub znajomymi, wyciagam X100 albo   ifona i cyk, usiłuję złapać jakieś szczególne światło, gest, perspektywę. Robię masę zdjęć, o wiele za dużo, leniwie ufam temu że ilość przejdzie w jakość i przy odrobinie szczęścia jedno na sto ładnie się komponuje. 

Czasami jednak, dużo rzadziej niż bym chciał, robię portrety bardziej formalne. Do tego zwykle biorę Bronikę albo Canona z dobrym obiektywem, bo formalna sytuacja wymaga sprzętu wyglądającego poważnie (no i oczywiście dla jakości zdjęć). I co ciekawe, te formalne zdjęcia często wychodzą fenomenalnie. O wiele częściej niż fotki sytuacyjne.

Wyjątkiem są portrety tych, których życie jest szczególnie naznaczone trudnościami wewnętrznymi. Ich ciała noszą w sobie nieustanne cierpienie, różnego rodzaju problemy. Aby w ogóle trwać stosują zestawy ćwiczeń, skomplikowane reguły dotyczące posiłków, snu i tak dalej. Znam ich dwoje, takich ludzi o delikatnym istnieniu, wrażliwym na każdy podmuch zmiany, na kroplę oliwy która przpadkiem wpadła do sałatki. Przeglądam portrety które zrobiłem im w przeciągu lat. Jest ich po kilkanaście, ale nie znajduję żadnego z którego byłbym zadowolony. Jakby, mimo najlepszych chęci portretowanych, cierpienie wychodziło z nich i powodowało dysonans na zdjęciach.

Nie rozumiem tego, ale nie poddaję się. Będę jeszcze fotografował.