W tym roku najkrótszy dzień był szczególnie męczący, bo wypadał w samym środku jakiegoś rekordowego niżu. Lało, ale w punkcie gdzie spotykają się trzy duże szwajcarskie rzeki pada praktycznie codziennie od dwu miesięcy, więc pod tym względem nie było różnicy. Ale za to był to duży kontrast z poprzednim rokiem, kiedy o tej porze Limmat wysychał.
Dwudziestego trzeciego wsiadłem w auto. Całonocna jazda do kraju, jak kiedyś przed laty, wcale nie była tak męcząca jak się obawiałem. Za Dreznem drogi zrobiły się białe. Lawety zwoziły czarne karoserie śmigłych audi i bmw, pierwszych ofiary utraty przyczepności. Szukałem Polskiego radia ale dopiero kilkanaście kilometrów przed Zgorzelcem (ale już za tunelem), złapałem trójkę. Była pośród mnóstwa czeskich radiostacji. Zawsze mnie dziwiło że tam można łapać tak dużo czeskich a tak trudno złapać polskie. Geografia fal radiowych za nic ma bliskość populacji kraju kilkukrotnie większego.Na Wigilię zjechaliśmy późno jak na polskie standardy. Śnieg jeszcze zalegał na wolno topniejących kopach na trawnikach i poboczach, ale z chmur już lała się woda. Presja "spędzania czasu razem", choć tak niewiele nas łączy. Przez lata każdy zdryfował we własny, odrębny świat, bąbel informacyjno-światopoglądowy. Tworzenie społecznych podgrup, czy to zawodowych czy po prostu grup hobbystycznych, prowadzi do rozpadu grup opartych na więzach krwi. Taka oczywista oczywistość. Wieloaspektowość, wielowarstwowość świata, jaki tworzy współczesne społeczeństwo, przyczynia się do atomizacji. Jest coraz mniej wspólnych mianowników. Nie ma już jednej religii, jest za to wiele odrębnych jej wersji. Nie ma jednego patriotyzmu, choć są jego liczne mutacje. Nauka i logika, czyli to co jest tak dokładnie zdefiniowane że powinno się ostać, także padają ofiarami interpretacji.
Po Wigilii wracamy do wynajętego mieszkania. Po chwili wychodzimy na puste ulice dużego miasta. Idziemy przez deszcz. Z ulgą znajdujemy otwarty bar o uroczej nazwie gospoda przemytników.
No comments:
Post a Comment