Kolejnym corocznym rytuałem jest to wiosenne przyśpieszenie, kiedy wreszcie robi się na tyle ciepło że można wyjść i natężenie zdarzeń: spotkań, koncertów, wypadów górskich, spacerów, randek, kolacji ze znajomymi, wizyt osiąga takie szczyty że nie stercza wieczorów i weekendów aby to wszystko zrobić. Jest pośpiech, bo maj zaraz się skończy, bo zrobi się upalnie i wakacyjnie i zamiast snu zimowego nastąpi otępienie spowodowane upałem i wakacjami.
To samo dotyczy oczywiście natury, z którą jesteśmy tak bardzo zespoleni. Mój niewielki ogródek w ciągu kilku dni zmienił się z zimowej półpustyni w nieprzebytą dżunglę, w której muszę sobie torować drogę jak Livingstone w Afryce. Co prawda zamieniłem maczetę na sekator, ale i tak nie jest łatwo usunąć lgnące bluszcze (skąd one u mnie?) z krzaka rozmarynu.
Późna wiosna, najprzyjemniejsza pora roku, jest zawsze taka pośpieszna. Ale to i tak dobrze że jest, bo kraje leżące bliżej zwrotników, w swoim nudnym wiecznym lecie, nie mają tego przywileju.
No comments:
Post a Comment