Tuesday, 29 December 2020

Zwartość, czujność, gotowość

Znowu San Lorenzo tonące w psim gównie (czy tylko psim?) gównie bo nikt nie sprząta tu po czworonogach nawet jeśli narobią na środku ulicy. Auto trzeba zaparkować w podejrzanym miejscu bo samo San Lorenzo jest strefą płatnego parkowania a opłaty sa słone. Mała się nudzi i ogląda za dużo telewizji. Wychowanie dzieci w dzisiejszych czasach jest trudne. Nie ma babci która gotowałaby coś interesującego w kuchni, nie batrdzo można wyjść na fascynujący spacer do lasu ani ulepić bałwana bo tutaj przeciez pada deszcz. Zostają puzzle i próby przekonana dziecka że czytanie jest bardziej interesujące od wciąż tych samych kreskówek. No i może wycieczka do parku, bo mimo częściowego lockdownu wyjść się da a tam są małoletni przyjaciele i godziny mijają niepostrzeżenie. 

fot. Giulia L.S.

Tymczasem kreskówki dostarczają przyjemności wyłączenia umysłu. Taka przyjemność jest nam wszystkim czasem potrzebna, ale na chwilę. Cześć ludzi rozumie szczęscie jako pasywne 'otrzymywanie', dążenie do relaksu, do jeszcze jednego kieliszka zibibbo a druga część znajduje satysfakcję w aktywnym robieni czegoś, zmienianiu świata. Ci drudzy są jakoś zwarci, umiejący o siebie zadbać, mniej polegający na innych, niezależni, gotowi do działania, pełni energii i czujni na to, co dzieje się dookoła i z nimi. Ci pierwsi są często chaotyczni, rozlaźli, kłopotliwi dla całego świata. Wciąż trzeba na nich czekać.

Ludzie pracy, ludzie wsi są zdecydowanie aktywni, znajdują satysfakcję w oddziaływaniu na świat. Tak sobie myślę i wspominam moją babcię, która pewnie by się wkurzała na brak odpowiedzialności tych, którzy żyją dla własnej przyjemności, bo prędzej czy później ktoś kto jest tak nie żyje będzie musiał o nich zadbać. Autnonmiczność życia własnego, zdolność zadbania o sibie, była kiedyś mocniej wpajana dzieciom. 

Ale, jak zwykle, to nie koniec wątku. Wątki myślowe są jak nici, które można snuć bez końca, przeplatać, zapętlać i zawracać. Tym razem dorzućmy fakt istnienia ludzi którzy przekraczają granice i normy tym samym wproewadzając element destabilizujący, pozwalając na przyspieszony rozwój czy to społeczy czy naukowy albo artystyczny. Ci ludzie mogą mieć problem z byciem czujmnym, zwartym i somowystarczalnym. Duża część ich umysłów pochłonięta jest innymi zagadnieniami, których nie da się, bez maksymalnej koncentracji, rozwiązać. Ci ludzie łamią społeczne normy bo muszą. Potrzebują tego.

Ale czy tych specjalnych ludzi nie zrobiło się za dużo? Czy łamanie notrm nie stało się normą? I czy faktyvcznie wszystscy łamiący normy są zarodkami wybitnych artystów, filozofów czy pisarzy? A może to tylko galopujący indywidualizm, który od pewnej skali jest antynomią zrównoważonego społeczeństwa?


Friday, 18 December 2020

Wolność

"Wolność jest wtedy, gdy zapominasz pisowni nazwiska tyrana" - powiedział poeta, bodajże Josef Brodski - i miał na myśli wolność polityczną, wolność słowa. Czy dzisiaj mamy taką wolność, skoro nawet Unia Europejska - rząd technokratów - nie jest demokratyczna a z powodu Covida rządy wszystkich państw wprowadziły najróżniejsze ograniczenia wolności? Wielu, bardzo wielu mówi że tracimy wolność, jesteśmy coraz bardziej szykanowani to przez władzę, odbiera nam się różne możliwości robienia rzeczy. Mają rację. Przepychanka między tymi, co chcą rządzić a tymi, co chcą być wolni jest wieczna.

Ale przecież istnieje też wolność bardziej intymna, wolność która płynie w żyłach, zupełnie fundamentalna wolność oddychania i czucia. Objawia się ona kiedy wchodzimy do lasu i bierzemy głęboki oddech, albo z radości z ruchu ciała w tańcu. Niektórzy by powiedzieli że to zaledwie poczucie radości pochodzące z obcowania z naturą albo doświadczania własnego ciała, ale sądzę że jest to też wolność i swoboda. To jest wolnność którą o wiele trudniej jest odebrać niż wolność polityczną. I często nie korzystamy wystarczająco tej wolności! Może nawet częściej jej nie wykorzystujemy gdy jesteśmy wolni politycznie i gospodarczo niż kiedy jest nad nami tyran i niewiele więcej poza tą wolnościa krwi nam pozostaje.



Monday, 16 November 2020

Dwie strony fantazji

Nasze pokolenie, końca XX wieku, już się wychowało na kreskówkach i filmach dla dzieci. Nasze dzieci spędzają jeszcze więcej czasu w tych światach wyidealizowanych, pełnych magicznych mocy, o kolorach czystych, w tych światach bez zapachu, bez przeciągów, wiatrów, kałuż, przyrody wdzierającej się wszędzie i chłodu. Załoga G, delfin Um, Batman, Superman, wszędzie świat jest wyczyszczony, opozycja krowiego łajna które zalega na łakach, drogach i ścieżkach dawnych wsi (ostnio widziałem coś takiego na Ukrainie kilka lat temu).

Psychologia twierdzi że dobrze jest fantazjować, bo to rozwija kreatywność, empatię i tak dalej. Ponoć dzieci w ten sposób trenują różne sytuacja społeczne. Odgrywają konflikty, trudne rozmowy, testują pomysły. Sam fantazjowałem ogromnie dużo. Dostawałem setek nagród nobla z różnych dziedzin, wygrywałem olimpiady, przeżywałem rózne przygody, czasami zainspirowane książkami czy filmami.

Czy jednak nadmiar fantazjowania nie odciąga nas od twardej rzeczywistości w której nie mamy kontroli nad tym co się wydarza, od natury, która nie jest czysta, higieniczna i zawiera te wszystkie doznania (jak zbyt silne światło słońca które przeszkadza, zatkany nos, kręgosłup bolący od długiego siedzenia itp, itd) które w fantazjowaniu tak łatwo pominąć.

Myślę o tym teraz, gdy mieszkam w drewnianym domu, kiedy rano jest zimno i trzeba napalić w kominku, w nocy hałasuje popielica, kiedy wieje to dach wydaje się odlatywać a jak sie wyjdzie na zewnątrz to zalatuje z lekka gównem nie wiadomo do końca czy od francuskich krów na niedalekim polu czy od szamba z którym ciągle są kłopoty. A więc myślę o tym i wcale mnie to nie brdzydzi ani nie zniechęca, lubię tą rzeczywistość, błoto, kałuże po deszczu który spadł w nocy, lubię ten chłód na skórze. Kiedyś chciałbym od tego uciec w komfort nowoczesnego dobrze izolowanego apartamentu a teraz mam wrażenie że jak już się przeprowadzę, bo przeprowadzić się muszę, to będzie mi tego chłodu i smrodu trochę brakowało.


Tuesday, 10 November 2020

Borsuk

Wczoraj wracałem późno pustawymi drogami i dróżkami wschodniej Francji zamkniętej w niby-lockdownie. Pod koniec jechałem wolno wąską drogą i nagle zobaczyłem jego, pana borsuka, strachliwie wspinającego się na niewielką skarpę pobocza. Zatrzymałem się, podziwiałem go przez tą chwilę dopóki nie zniknął w ciemnościach.

Nie wiedziałem ale, mniej więcej wtedy, może trochę wcześniej zmarł przyjaciel. Pierluigi miał 80 i parę lat, więc zdecydowanie był w grupie ludzi którzy już zbyt długo nie pożyją, ale gdy widziałem go niecały miesiąc temu jeszcze żartował sobie z tego, że jego żona ma pozytywny test na Covida. Zawsze elegancko ubrany, przywołujący w dyskusjach filozofów i artystów, włoski inżynier mechanik który zmienił sposób w jaki ludzkość projektuje duże obiekty które mają się poruszać ruchem cyklicznym, jak na przykład tak zwane gantry. Jego ulubioną zasadą projektowania było odejmowanie części zbędnych, choć wielu uważało je za konieczne. "Przeciwwaga? A po co? Przecież motor elektryczny z odpowiednią ilością przekładni, dostępny komercyjnie, może utrzymać te parę tysięcy kilogramometrów momentu obrotowego".

Wróciłem do domu po pracy i z premedytacją oddałem się tym czynnościom, zaplanowanym z wyprzedzeniem tak, aby się wyrobić ze wszystkim w tych dniach, kiedy jest tak wiele do zrobienia. Próbowałem, ze zmiennym szczęściem, robić rzeczy z długiej listy. Jedna pod drugiej. Tak jakby nic sie nie stało. Wbrew temu co sie działo we mnie. Wbrew smutkowi.

Ale też gniewało mnie wspomnienie tych wszystkich idiotów którzy jeszcze niedawno twierdzili że Covid to wielka ściema, zmowa Billa Gatesa i urzędników nieformalnego "rządu światowego" i że w ogóle żaden wirus nie istnieje a relacje telewizyjne ze szpitali są przesadzone. Albo ci wszyscy youtubowi kretyni którzy we wszystkim o czym donoszą światowe media dopatrują się spiskowych teorii i wpływu antygrypowych szczepionek. 

Tymczasem drugi lockdown we Francji wcale nie zasługuje na swoja nazwę. Owszem, na ulicach jest trochę mniej aut, wiele sklepów jest pozamykanych, ale większość ludzi chodzi do pracy a dzieci chodzą do szkoły. Tego co się dzieje nie widać na ulicach. Większość łóżek intensywnej terapii jest zajęta przez pacjentów z Covidem. Największy szpital w Genewie jest pełen, ale Szwajcarzy mają jeszcze wolne łóżka w prywatnych klinikach. Starają się nie stresować. Wszyscy liczą że szczyt epidemii jest właśnie teraz i ża za parę dni będzie już lepiej.

Friday, 30 October 2020

Problemy moralne

Czy można przejść przez życie nikogo nie krzywdząc? Czy komuś to się w ogóle udało? Czy Jezus nie zabił nawet mrówki? Takie mnie dzisiaj nachodzą myśli. Tak, ktoś mi nawrzucał, za coś co - tak - zrobiłem i czego - tak - żałuję. I miał ten ktoś rację, przynajmniej częściowo, ale w dużej części. I mam na swoja obronę to i owo, własne trudności w tamtym okresie - nie było łatwo - ale koniec końców to tylko wymówki. Więc jak jest, taki byłem? Niedobrym człowiekiem byłem? Na tyle nieuważnym że nie spostrzegałem że robię źle? Na tyle niedoświadczonym aby nie rozumieć, nie zdawać sobie sprawy? Na tyle brakowało mi empatii aby nie wyczuć jak moje czyny raniły kogoś? A może nadal taki jestem i zrobiłbym znowu to samo?

Jest piątek wieczór, jest kolejny lockdown a ja myślę o tym i ... czuję się żywy, bardziej niż w wielu innych momentach. Czuję swoją odpowiedzialność, czuję swoją winę, czuję.... Czyli przechodzę takie małe katharsis. Czy to to jest krok w stronę przebaczenia? Czy przebaczenie jest unieważnieniem, czy zostawia nas znowu czystymi, niewinnymi?

Tyle pytań... a w końcu ta myśl nastraszniejsza. Co jeśli musimy zrobić coś złego, aby odczuć na własnej skórze naturę zła. Bo teoria teroią ale prawdziwa nauka jest praktyczna. Możemy przeczytać milion książek o moralności, ale ważniejsze będzie zobienie czegoś złego i przeżycie tego uczynku do końca, wypicie tego kielicha do dna, bo dopiero to nas może uczynić lepszymi, nie kursy moralności, bajania o dobrym i złym.... A to oznacza że zła nie da się nigdy usunąć, pewna doza zła jest niezbędna aby istniało dobro, nie tylko jako przeciwwaga ale dlatego że nauka moralności jest ćwiczeniem praktycznym, jak zresztą większość tego czego uczą się umysły (chyba z nielicznymi wyjątkami).

Dlatego też nie ma sensu dążenie do idealnie sprawiedliwego społeczeństwa. Pewną dozę niesprawiedliwości należy tolerować, bo ona pozwala rosnąć jednostką, choćby dostarczając im paliwa do buntu.





Friday, 23 October 2020

Godzina policyjna

No to mamy we Francji i w Rzymie godziny policyjne. Paskudnie to brzmi, ale tylko po polsku. Anglicy, francuzi, włosi postarali się aby słowo nie przerażało: curfew, couvre-feu, coprifuoco, co generalnie nie pochodzi od policjantów partolujących ulice ale od wieczornego nakazu gaszenia świateł. Może i słowo nie przeraża ale nie oddaje istoty rzeczy bo teraz światła można palić do rana natomiast policja jednak będzie krążyć i wyłapywać nocnych maruderów.

Thursday, 15 October 2020

Jesienne transformacje ciała

No i już są, te wilgotne poranki kiedy termometr pokazuje 4 stopnie, o siódmej jest wciąż dość ciemno i wcale nie chce się wychodzić z łóżka. Październikowe ciało jest leniwe a jednocześnie staje się odporniejsze na chłód. Wychodzę o 7, auto pokryte jest rosą, z tych co prędko nie wyparują. Chłód przenika palce, dłonie które ścierają rosę z lusterek. I tak jest lepiej niż wczoraj, kiedy jechałem na rowerze a chłód przenikał przez spodnie, koncentrował się w kostkach i w okolicach gardła. Przy okazji wczorajszego dojazdu do pracy - rowerem - spostrzegłem że samochody wciąż jeszcze smorodzą. Mimo katalizatorów, dieselgate, EURO 5,6 i kto wie co tam jeszcze, auta elektryczne wciąż mają sens.

Bądź co bądź ciało dostosowuje się do chłodu. Przez większość września było ciepło a zimne dni przyszły nagle. Na początku nie przeszkadzały, jakby zapas ciepła zgromadzony w ciele miał wystarczyć na zimę. Potem, z początkiem października, zaczęły być dokuczliwe, a teraz są znowu znośniejsze. Ciało sie zabezpiecza i zimno, choć błądzi nieprzyjemnie po skórze, nie wnika do środa. Kot wychodzi otwierając sobie drzwi łapą a na stopach czuć powier zimna.

No i wielki powrót apetytu. Po miesiącach kiedy prawie nie czuło się głodu, teraz żołądek woła "jeść!". A więc duży talerz przepysznej carbonarry, a może stek lub mięso w zawiesistym sosie. Albo zupa, tak zupa gotowana na kości przez kilka godzin, pełna włóknistych warzyw. Wegetariańskie plany zostają tymczasowo zawieszone. Ale może ciało się nasyci przed adwentem? 

Thursday, 1 October 2020

Google i Europa

Zmieniając kraj trzeba załatwić tony spraw administracyjnych.


Niekompatybilność administracji Francuskiej i Niemieckiej jest... duża! Na przykład przerejstrowanie auta, które w Niemczech zajęło mi godzinę razem z dojazem do urzędu, we Francji trwa już trzy tygodnie. Załatwiając to i różne inne  administracyjne spraw przyszło mi do głowy że google, ze swoim automatycznym tłumaczeniem dokumentów, zrobił więcej dla EU niż ci tam goście w Brukseli, którzy ostatnio tak uporczywie z googlem walczą.

Monday, 28 September 2020

Rozmowa z synem niedoszłego Noblisty

Profesor zmarł jakoś w marcu. Był zdrowo po 80-tce i miał wiele problemów zdrowotnych. Pracowałem z nim trochę ale to było dawno i niewiele już pamiętam. Był Niemcem, ale wyjechał do USA. Przypomina mi się że keiedyś, przy kolacji, wygłosił jakąś opinię o alianckich bombardowaniach Drezna która mnie lekko wzburzyła. Ale może to nie był on.

Wczoraj przegadałem wieczór z jego synem, który zawsze się do niego dystansował, mówił o nim krytycznie jakby echa buntu nastolatka nie do końca wygasły. Tym razem w głosie mojego rozmówcy pobrzmiewały nuty zupełnie inne, i trudno się dziwić bo wobec spraw ostatecznych ostają się tylko rzeczy największego kalibru jak miłość.

Profesor otarł się o Nobla kiedy w listopadzie 1974 roku, niemalże jednocześnie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA odkryto cząstkę J/psi.  Ponoć właśnie profesor był pierwszym który przygotował wykres rezonansu na którym "pik rezonansu" widniał wyraźnie nad tłem pochodzącym z innych procesów fizycznych obserwanych w detektorze. Jego syn opowiadał jak znaleźli ten pierwszy, historyczny wykres gdy sprzątali rzeczy ojca.

Odkrycie J/psi było małą rewolucją w fizyce. Cząstak została najpierw przewidziana przez teorię oddziaływań jądrowych, która wtedy nie budziłą jeszcze wieĸszego zaufania. I wtedy nagle, dzięki temu odkryciu, okazało sie że rozumiemy świat lepiej niż przypuszczaliśmy, że jest on w pewnym sensie bardzie symetryczny niż sądzilismy. 

Piliśmy wino i patrzyliśmy na bardzo niesymetryczne jesienne liście spadające z niesymetrycznych drzew. Zastanawialiśmy sie nad regułami które gdzieś tam, pod powierzchnią tej przepieknej rzeczywistości, kierują porami roku, rośnięciem drzew i opadaniem liści. Ale czy kierują to dobre słowo? Czy nie jest zbyt antropomoriczne? Czy w ogóle te reguły istnieją na prawdę czy tylko w ludzkich umysłach?


Reguły rządzące nauką są za to definitywnie dziełem człowieka. Nagroda Nobla przypadła szefowi grupy, a szef ów nie zdobył się na żaden gest uznania ani nawet na to, aby przyszłemu profesorowi zaproponować lepsze stanowisko. Tym niemniej, jak w jakimś związku typu "love-hate", pracowali nadal razem przez kolejnych 40 lat.

Ale nauka to też magiczne noce spędzone w laboratoriach. Jeszcze się takie zdarzają. I zdarzają się te momenty breakthrough, kiedy nagle coś złożonego staje się jasne - zrozumiałe.

Sunday, 20 September 2020

Eli

Pierwszy raz od przeszło roku zrobiłem "prawdziwą" sesję fotograficzną. Modelka ma na imię Eli, ma 21 lat i nie bała się brodzenia w zimnej wodzie górskiego strumienia. Ba, w czasie sesji nawet trochę pokropiło. Ciekawe czy to wyjdzie na zdjęciach? Ale dopiero jak wracaliśmy, koło południa prawie, pojawiły się piękne smugi światła przedzierające się przez gałęzie drzew. Takie, na jakie właściwe liczyłem. No cóż, sesje w naturze są pełne niespodzianek.
    
Eli
    Sesja fotograficzna to nieustanny wysiłek aby złapać coś nieuchwytnego. Tym czymś jest, jak powiedziała Sarah Moon, "prawdziwa fotografia, chwila łaski która niemalże nam umknęła i która, być może, nigdy nie zjawi się ponownie". Na dodatek, jak ktoś nie jest Sarą Moon, to dochodzi problem stwierdzenia czy to, co się uchwyciło i z czego jest się zasadniczo zadowolonym, faktycznie będzie wyglądać dobrze na obrobionym zdjęciu, na komputerze lub na odbitce. Bo może satysfakcja jest chwilowa, satysfakcja nas zwodzi, bo obrazy widzimy w przelocie, nie jesteśmy w stanie oszacować czy są dobrze naświetlone, może głębia ostrości jest niewłaściwa, może za duża przesłona a może za mała, może tego nie przemyślałem...

    Tak, może się okazać że zdjęcia nie wyjdą (albo raczej wyjdą nie do końca, coś tam zawsze ciekawego jest), ale czy to jest ważne? Czy nie jest ważniejsza sama sesja, proces fotografowania? 

    Czyż fotografii nie ma czegoś z niezdrowego nałogu czy może niepowstrzymanego popędu. Wyciągam Bronikę, Eli wygląda przepięknie w jasnym wizjerze, idealny ton jej skóry, gładkość, słońce pieszczące jej ramiona, na chwilę oddaję się temu zupełnie, całkowiecie, proszę oby popatrzyła w dół a potem na mnie tak świeżo, jasno, światło odbija się przenośnym ekranie, w głebi kadru widać rzekę i kamienie, to musi, musi byc idealny kadr, odbiera mi dech w piersiach, potrafię powiedzieć tylko 'tak, tak, dokładnie tak', przez chwilę nic innego nie ma tylko ten kadr, to słońce, misterium tworzenia.

    Po sesji jestem zmęczony podczas gdy ona jedzie na kolejną sesję. Ja nie dałbym rady. Potrzebuję kawy albo czegoś mocniejszego. Siedzę na balkonie, jest 20-ty września i lato zdaje się wreszcie odpuszczać. Zastanawiam się nad związkami fotografii i erotyki. Eli była cały czas w ubraniu, nie dotknąłem jej ani razu, ale czy to całe fotografowanie jest tak zupelnie niewinne? O tym, za jakiś czas.

Thursday, 17 September 2020

Francuzi, Niemcy i ich auta

W Niemczech samochód jest obiektem swego rodzaju kultu, obiektem dążącym do doskonałości. Jest piękny, mocny, pełen zaawansowanej technologii która sprawia że podróże po rozległych autobanach powinny być przyjemnością. To także obiekt dumy narodowej, bo niemiecka dominacja w branży motoryzacyjnej jest od paru lat oczywista.




We Francji gadanie o aucie jest czymś trochę wstydliwym. Auto jest narzędziem, służy do przemieszczania się i tyle. Nie powinno zajmować umysłu, nie powinno przeszkadzać w cieszeniu się życiem, które polega na rodzinie, dobrym jedzeniu, wyśmienitych winach i lekkiej, niemoralnej rozwiązłości.

Może to dlatego Francuzi przegrywają z Niemcami na motoryzacyjnej arenie. Ale przecież kiedyś było inaczej. Francuzi tworzyli auta nowoczesne, zaskakiwali rozwiązaniami, nowatorskim designem. Citroen XM był chyba pierwszym autem na punkcie którego miałem bzika. Ale kiedy już mogłem sobie pozwolić na kupno używanego modelu (kiedy już mogłem sobie pozwolić to był wycofany z produkcji), to powstrzymał mnie fakt że to auto żłopało benzynę jak smok.

Obecne Citroeny nie mają nic z dawnej osobliwości. Wyglądają jak wszystkie inne auta, nie wyróżniają się na drodze. Trzeba obejrzeć się za znaczkiem żeby wiedzieć że to cytrynka. Obecnie jedyne marki które mogą konkurować pod względem rozpoznawalności z BMW czy Audi to... Tesla. Albo stasze auta amerykańskie czy francuskie, ale nie te obecne.

Tuesday, 8 September 2020

Moc gór

Od kiedy pamiętam chodzenie po górach dawało dziwną energię, dodatkową siłę, niespodziewaną moc. Nie wiem dlaczego, nie wiem skąd. Czy chodzi o bliskość czegoś innego niż nasze ciepłe i przyjazne niziny? Czegoś wypełnionego elementami które nas przerastają: wiaterm który dmie, niebem które ogarnia, zimnem które przenika do kości, słońcem które pali. I zdajemy sobie sprawę że to jest własnie natura, że nasze ciepłe niziny i mieszkania są wyjątkiem, kałużą letniego mleka w bezmiarze kosmosu pełnego ogromnych energii i elementów, uproszczonych, szorstkich, prymitywnych, 

I choć nie chcemy tego widzieć, boimy się, to dopiero lodowiec, cienkie powietrze tam na przełęczach i szytach, zbliżają nas do esencji natury, dopełniają nasze  życia. Tam, gdzie wszystko to, o co tak dbamy na co dzień, przestaje się liczyć, wobec czegoś znacznie większego.

No może trochę mnie poniosło, ale góry przyciągają, są jak narkotyk. Dzisiaj wcześnie wszedłem na Jurę. Im wyżej tym nogi zyskiwały dziwną noc, tym większa energia wypełniała płuca. Powyżej granicy drzew wiało. Nagle ogromne sado kozic, może 50 zwierząt, zaczęło biec zboczem. Były takie piękne, zwinne.

Saturday, 29 August 2020

Dojczland

Przyjechałem tu pięć lat temu. Wtedy wyglądało to na kiepski wybór. Było maksimum kryzysu migacyjnego, miliony ludzi z Bliskiego Wschodu napływały do Niemiec.  Ale Merkel miała rację, Niemcy dały radę, tak mi się przynajmniej wydaje. Fakt, ulice wypełniły się kobietami w burkach i śniadymi mężczyznami, ale to przecież codzienność w większości Europy Zachodniej. Przestępczość nie urosła do monsturalnych rozmiarów, a ekonomia i system socjalny nie zawaliły się. 

Frankfurt

Wyjeżdżam w momencie gdy Niemcy, najlepiej ze wszystkich Zachodnich krajów radzą sobie z epidemią Covida. Podejście niemieckie jest pełne rozsądku, chłodnej kalkulacji której celem jest jak największe dobro społeczne. Brzmi to jak górnolotny frazes, ale ten frazes jest wprowadzany w praktyce.

Żyło mi się tutaj nienajlepiej. Owszem, praca była ciekawa, dojazd miałem przez piękny las pół godziny na rowerze a labolatorium pod Stuttgartem ciągle jeszcze wywoływało filmy dowolnego formatu. Z krajów, w których mieszkałem, to tutaj pejzaż i klimat były najbardziej zbliżone do kraju nadwiślańskiego a chłód porkanków najprędzej przypominał dzieciństwo. No ale nie zadomowiłem się tutaj. Moje życie było gdzie indziej i każdy weekend spędzałem podróżując. Nie zaprzyjaźniłem sie praktycznie z nikim, choć kilku kolegów z pracy okazało się fantastycznymi ludźmi. Ostatecznie na piwo chodziłem czasami z parą znajomych francuzów, albo czasami, nieczęsto, wpadałem do na kolację do pary polsko-niemieckiej. Nie mogę mieć pretensji do tego kraju, skoro moje życie było gdzieś indziej.

Siedzę w pustym, wysprzątanym mieszkaniu. Ba, nawet musiałem odmalować ściany, w Niemczech to norma.  Myślę o tym kraju producentów aut mocnych, praktycznych, nowoczesnych, o ich podejściu do pracy, o ich solidności z jednoczesnym brakiem nieszablonowego pomyślunku, który w Polsce ma każda złota rączka. Niemieccy pracodawcy to wiedzą i doceniają. 

Taką złotą rączką był Polak który przewoził moje meble do Francji. Nie zostawiał na niemieckich pracownikach suchej nitki. Nauczą się zmieniać opony i całe życie będą zmieniac opony! - mówił. Sam wyremontował dom, naprawiał samochody, ogarniał całkiem nieźle cały swój fragment świata we wszystkich jego aspektach. W mojej pracy nie wyglądało to aż tak źle, niemieccy technicy i naukowcy byli jak nabrardziej twórczy, aczkolwiek procedury administracyjne i robota papierkowa powalały. Na czym więc polega sukces Niemiec? Jak zwykle jest wiele czynników które się do tego przyczyniają. Najważniejsze to dobra organizacja, mądre rządzenie, konsekwentna polityka ekonomiczna, generalna uczciwość no i bliskość Europy Wschodniej, która, dzięki rozmamłanej polityce i rzężącej ekonomii dostarcza armię nieźle wykwalifikowanych albo przynajmniej zdeterminowanych pracowników którym za daleko do takiej, na przykład, Francji.

Friday, 14 August 2020

Złośliwość i ułańska fantazja kierowców ciężarówek

Trzy obrazki z wczorajszych 500 kilometrów po niemieckich autostradach. Pierwszy: makabryczny korek o 3:30 nad ranem z powodu robót drogowych. Trzypasmowa autostrada zablokowana. Drugi: mała ciężarówka z dużą paką wyprzedza TIRa. Różnica prędkości jest niewielka. Chyba centymert na sekundę. Wyprzedzanie trwa z 10 minut, z tyłu dlugi ogon osobówek, niektórzy nie mogą się powstrzymać od zatrąbienia albo zamrugania światłami. Trudno oprzeć się wrażeniu że kierowca ciężarkowi robi to specjalnie. Dochodzi 4:30. Z odtwarzacza leci "It's four in the morning". Trzeci obrazek: trzypasmowa autostrada, na każdym pasie jeden TIR, wyprzedzają sią. Na lewym pasie tworzy się ogon osobówek, niektóre beemki czy audi dojeżdżaja z obłędnymi prędkościami i hamuja. Mrugają światła. Na lewym pasie trzypasmówki nie powinno być cieżarowki! Co to za kierowca z ułańską fantazją? Przecież to dość niebezpieczne. Kiedy wreszcie lewy pas się zwalnia i mijam ułańskiego TIRa oczywiście widzę krakowskie blachy. Eh.

Tuesday, 11 August 2020

Świat bez herosów

Co będzie gdy już wszyscy dostaną to, co uważają za sprawiedliwe? Gdy LGBT, feministki, mniejszości etniczne itp, itd wywalczą wszędzie wszystkie swoje prawa i staną sie dokładnie równi wszystkim innym? I więcej, nie chodzi tu już o samo prawo, bo ono generalnie już jest sprawiedliwe, ale o postawy ludzi. Czy taka sytuacja jest w ogóle możliwa? Czy nie ma w tym sprzeczności, bo przecież niektóre prawa nadawane jednym są przez innych uważane za naruszenie ich praw a sympatii czy prywatnych decyzji nie da się usankcjonować. 

W każdym razie, gdy już wszystko zrobi się równe, sprawiedliwe i płaskie, nie będzie się przeciw czemu buntować, nie będzie o co walczyć i myślę że wtedy, właśnie wtedy ktoś się zbuntuje o to, że odebrano mu prawo walki, że uczyniono jego egzystencję zbyt komfotową, że przez to nie wykuwa się w nim prawdziwy charakter, ten który kształtują przeciwności losu i konieczność znalezienie własnej drogi w życiu. Odebranie możliwości bycia bohaterem własnej historii.

A może sie mylę? Może absolutnej większości ludzi będzie wszystko jedno? Każdy będzie uśmiechnięty wobec wszytkich tak samo, staniemy się jeszcze bardziej zatomizowani, znikną emocje i wszystko będzie nie gorące, nie zimne ale letnie. Trochę jak w Szwajcarii.

Emocje zaburzają obraz świata, przeszkadzają w życiu codziennym.

Emocje nadają sens życiu.



Friday, 31 July 2020

Polityczna poprawność

Moja szefowa - amerykanka - dwa tygodnie temu wróciła z Nowego Jorku. W pracy pojawiła się dopiero wczoraj bo firma poprosiła ją o taką auto-kwarantannę. Poszliśmy na kawę bo chciała porozmawiać o planach na najbliższe miesiące i oczywiście zagadałem ją o sytuację na Long Island. Generalnie chciałem zapytać o protesty Black Lives Matter bo parę tygodni wcześniej miałem okazję, w czasie rozmowy przez skype z kolegą, słyszeć odgłosy ulicznej 'rewolucji' na żywo. Ale szefowa od razy zdryfowała na Covida-19. Zapytałem jeszcze raz o uliczne zajścia i ponownie od razu zdryfowała na inny temat i zrozumiałem że nie chce o tym mówić. W jej oczach był jakiś taki strach żeby nie poruszać tematu politycznie niebezpiecznego. Jasne było, że jej opinia niekoniecznie pokrywa się z akademicką polityczną poprawnością która każe wymazywać historię zamiast rozumieć ją i uczyć sie od niej.

W jakich porąbanych czasach żyjemy żeby osoby z doktoratmi i tytułami profesorskimi bały się rozmiawiać na pewne tematy? Kiedyś, w ostatnich latach komuny, moi rodzice zostali wezwani do szkoły, bo na lekcji historii wspomniałem że Związek Radziecki uderzył na Polskę w dwa tygodnie po wojskach hitlerowskich. Wtedy tego nie można było powiedzieć. Teraz nie można się wypowdadać krytycznie o Black Lives Matter i pewnie paru innych rzeczach. Okres wolności był krótki a komunistyczna polityczna poprawność wróciła i objęła cały, tak zwany, Zachód, bo wspomniana sytuacja miała miejsce koło Frankfurtu nad Menem.

Tuesday, 28 July 2020

Medytując z Muse

   Od roku używam Muse w medytacji. Muse to jest rodzaj półsztywnej pół-opaski na głowę (znaczy kończy się za uszami). Muse 2 (mój model) posiada 4 sensory do fal mózgowych (EEG), czujnik pracy serca (PPG), akcelerometr mierzący ruchy ciała (w szczególności oddech) i żyroskop. Opaska łączy się z telefonem komórkowym na którym specjalna aplikacja pokazuje co się dzieje w naszym mózgu.
    Kiedy medytujemy umysł często odpływa w swoje światy, we wspomnienia rozmów z wczoraj lub sprzed roku, w plany co zrobić za te pół godziny kiedy się wstanie z medytacji i zacznie dzień a potem jak zorganizować dzisiajszą pracę, itp, itd. Muse ma dopomagać we wracaniu do teraźniejszości. Kiedy wykrywane fale mózgowe odpowiadaja medytacji, Muse prawie przestaje emitować dźwięki, słychać tylko trochę świergotania ptaków. Kiedy fale wskazują na odchodzenie od stanu wyciszenia słyszymy dźwięki deszczu, czasem burzy, przypominające o wyciszeniu się. Tak ma być  w teorii. Jak jest na prawdę?
    
    Po roku doświadczeń nadal nie jestem przekonany czy dźwięki emitowane przez Muse odpowiadają stanowi mojego umysłu. Czasami dziwię się kiedy natrętny dźwięk deszczu każe przypomina mi o tym żebym medytował głębiej w chwilach kiedy właśnie wydaje mi się że jestem dość głęboko w medytacji. Może jest to spowodowane jakimś opóźnieniem w reakcji Muse na stan umysłu, bo przecież zdarza się wchodzić w głęboką medytację tuż po doświadczeniu bycia na zwenątrz - może to być proces całkiem gwałtowny. Tak jest przyanjmniej w moim przypadku. Ponadto czasami Muse traci sygnał z sensorów (dobrze jest przetrzeć czoło mokrym ręcznikiem przed założeniem opaski) albo wręcz traci sygnał bluetooth (być może jest to związane ze stanem naładowania baterii). W obu przypadkach wybija mnie to z rytmu medytacji, a wiadomo jak bardzo ważna jest ciągłość.
    Kiedy kupowałem opaskę, miałem wielkie plany żeby dobrać się do surowych danych z Muse i zrobić na nich jakąś własną analizę. Niestety nie jest to proste. Firma publikowała kiedyś otwarte API, ale przestała je utrzymywać. Na androidzie są aplikacje umożliwiające dobranie się do raw data, ale tak na prawdę to już są chyba dane częściowo przetworzone. Kiedyś, jak będzie więcej wolnego czasu, przyjrzę się temu lepiej.
    W końcu rzecz która mi chyba najbardziej przeszkadza to marketing i promowanie medytacji trochę jak sportu wyczynowego. Muse sprzedaje oczywiście całe programy 'guided meditation', co samo w sobie nie jest złe, ale oferują tego tak dużo, że przypomina to targ. Medytacja nie jest targiem. Użytkownicy Muse, na przykład skupieni na facebookowej grupie, chwalą się swoimi osiągnięciami, kto ma ile zgromadzonych minut, ile 'Muse points', ile świergotnięć. A medytacja nie jest też spoterm wyczynowym. Te dwa aspekty są wykrzywieniem medytacji, dowodem jej głębokiego niezrozumienia. Coś o jakby mylić seks z miłością tylko o wiele, wiele gorzej.
    Tymczasem daję Muse szanse. Włączam ją na 18 minut. Po ostatnim gongu siedzę jeszcze kilka, czasami kilkanaście minut. Często są to najlepsze minuty z sesji.

Sunday, 19 July 2020

Geopolityka i cywilizacja

Właściwie nikt już nie ma wątpliwości że następuje schyłek cywilizacji Zachodu, cywilizacji człowieka białego. Śmierć naszej cywilizacji jest podręcznikowym samounicestwieniem, czymś bardzo podobnym do upadku Rzymu czy Imperium Brytyjskiego. Wielkie pytanie: co to oznacza dla ogółu rasy ludzkiej? Ale może pytanie powinno być jeszcze większe? Czy nie powinniśmy zapytać co to oznacza dla planety, Życia (pojętego jako nadrzędna wartość, coś wartego więcej niż materia nieożywiona, oczywiście takie wartościowanie może być tylko aberracją umysłu), Świadomości (pojętej jako coś nadrzędnego, unikalnego, co ludzie jak Elon Musk chcą za wszelką cenę zachować)? Gdzie zdąża świat? Czy wszystkich tych geopolitycznych procesów i tank nie przyćmi rozwój jakiejś uniwersalnej Sztucznej Inteligencji która tak czy siak rozłoży ludzkość na łopatki? I czy będzie to pozytywne czy negatywne dla Życia lub Świadomości?

Każda hegemonia jest w pewnym sensie skazana na szybki rozpad. System który jest oparty na jednej filozofii, na jednym zbiorze reguł, nie jest trwały. Globalizacja ma słabe punkty, jak się przkonaliśmy w ostatnich 10-ciu latach, kiedy kryzys na rynku nieruchomości w USA zagroził gospodarce światowej albo kiedy wirus z Wuhan rozłożył cały świat.

Ale globalizacja nie jest opcjonalna. To nieuniknione zjawisko związane z podwyższaniem poziomu życia, z tym że w krajach rozwiniętych rodzi sie mniej dzieci a rozpędzone gospodarki potrzebują rąk do pracy. Prędzej czy później prowadzi to do globalizacji.

Można by pomyśleć czy totalnie zamknięty system, w którym emigracja byłaby zakazana a kontakty między krajami zminimalizowane, nie byłby bezpieczniejszy? Wtedy nadmiernie rozwinięty kraj w którym następowałby spadek liczby mieszkańców, automatycznie spadałby w dół na w rankingu rozwoju ustępując miejsca krajom mniej rozwiniętym, które miałyby swoją szansę aby się wzbogacić. Ale taki hipotetyczny system byłby niesłychanie nieefektywny, dlatego że rozwinięte kraje to nie tylko technologia, to zespół wartości, to systemy ekonomiczne i prawnicze których nie tworzy się w jeden dzień ale raczej przez dziesiątki lat. Pozwolić im się rozpadać to ogromne marnotrastwo. To już lepiej pozwolić na imigrację, które jest przecież żerowaniem na biedzie mniej roziniętych krajów, w których urodzenie i wychowanie dzieci kosztuje wielokrotnie mniej niż w krajach wysoko-uprzemysłowionych a niski poziom edukacji kobiet kontrybbuje do dużej dzietności.

Nie, tak na prawdę nie ma żadnego słusznego rozwiązania, żadnej alrternatywy, żadnego błedu popełnionego w przeszłości. Dzieje się to, co i tak dziać się musi. 


Friday, 17 July 2020

Rzym, upał i sąsiadka

Z okazji home office jestem znowu w Rzymie. Jest potwornie gorąco, w mieszkaniu powietrze stoi. Dobrze że jest taras i tu, jak się okazuje, powietrze się rusza, powiewają flagi zawieszone z kilka dni temu okazji urodzin małej. Ale na tarasie można byc dopiero od piątej czy szustej po południu. Wcześniej jest za gorąco, betonowa podłoga oddaje ciepło całego dnia. Zbryzgana wodą ze szlauchu schnie w ciągu kilku minut.

Włochy generalnie postawiły na technologie które nie zawsze działają. Spłuczki w kiblach trzeba przyciskać odpowiednio szybko i długo, bo inaczej w rurach coś śpiewa przez długie minuty zanim pojawi się woda. Zamki w drzwiach wejściowych do Rzymskich kamienic co jakiś czas nie działają. Nie przekręcają się. Drzwi pozostają zamknięte, nie można wejść do siebie. Albo trzeba próbować przez wiele minut. Zastanawiam się jak to jest że technika na północy Europy jakoś zwykle działa a na południu nie?

Może to te upały? W upały machnizmy działają jeszcze gorzej niż zazwyczaj. Nikt już nie zatrzaskuje bramy wejściowej do kamienicy bo każde otwarte drzwi zwiększają przewiew. Asfalt na ulicach jest jakiś miękki. Czasami czuć swąd jakiejś substancji stającej się lotną w tych temperaturach.

W nocy śpi się źle. Ludzie wychodzą na ulice dopiero koło 19-tej i siedzą do 2-giej czy nawet dłużej. Zwłaszcza młodzi. Słyszę ich ich w nocy, razem z krzykami mew, które budząc się od czasu do czasu dają jedyne świadectwo relatywnej bliskości morza.

Zapada zmrok i rozświetlają się okna. Jest jedno na które lubię patrzeć, oczywiście w ukryciu. Mieszka tam młoda dziewczyna ze swoim chłopakiem. Moje ukryte spojrzenie łowi jej ruchy, gesty. Próbuję wnioskować z nich co robi. Czasami zastanawiam się jak bardzo moje spojrzenie jest faktycznie ukryte. Może ona wie że na nią patrzę? Że łowię, skradam jej obrazy, odbicia w oknie, zafascynowany brudnym podglądactwem. Widzę sylwetkę, kształt ogólny, zarys szyi, piekny profil piersi i płaskiego brzucha. Zakazane patrzenie jest rozbite na krótkie momenty i podszyte strachem przed byciem przyłapanym. Obrazy zarejestrowane składają się w większej części z wyobrażeń niż z faktycznych obrazów. Granica się rozmywa. W głowie powstaje zmyślona historia. 

Thursday, 16 July 2020

Zbyt głęboki sen

Każdy zna fenomen bardzo głębokiego snu. Zna się go głównie po tym, jak powoli i z truden sie z niego wybudzamy. Przypomina to wychodzenie na brzeg z jeziora kiedy woda, lub może nawet gęste błoto, hamuje ruchy. Najczęściej śpiąc głęboko mamy bardzo realistyczne sny i przez chwilę nie rozumiemy w jakim świecie się znaleźliśmy i który z dwu jest rzeczywisty (swoją drogą może przeciwstawienie ze snem mogłaby posłużyć za definicję tego, co jest rzeczywiste).  

Czasami jednak zdarza się coś innego: śpimy relatywnie płytko i nagle umysła wpada w rodzaj czarnej dziury, w której jest tylko nicość. Tej nocy zdarzył mi się taki momentalny upadek w najczarniejszą czarność i obudziłem się przestraszony w ten nieracjonalny, senny sposób, który wyolbrzymia wszelkie strachy do ogromnej skali. Co to było? Dlaczego wpadałem do tej czarnej dziury nicości tak gwałtownie? I co tam było na dnie tej nicości? Głęboki, dający pierwszej klasy odpoczynek, sen? A może podejrzenie, że była to droga do niebytu, nie jest bezpodstwane?

Friday, 3 July 2020

Tańczyć nago

Tańczyć nago i z zamkniętymi oczami, oglądać wschody słońca w górach, fotografować pierwszy kadr który się widzi po obudzeniu, cierpieć z powodu miłości, badać rożne sposoby stawiania kroków, patrzeć w niebo w wąskiej szparze miejskiej ulicy... tyle rzeczy robiło się, tyle jest sposobów odczuwania że się żyje i taka wielka była kiedyś potrzeba ekspresji. Czy tak wiele się zmieniło? Czy nie jest tak  że kiedy przeminie lato - ta pora ciała - wróci czucie?
 
 

Thursday, 25 June 2020

Bezpretensjolnalność

Najdłuższy dzień w roku dłuży się niepomiernie. Nastroje dziewięcioletniej dziewczynki przeplatają się. Jest marudzenie, jest lekkość i niezwykłą wrażliwość na najmniejszą nawet krytykę, na ton głosu. Górska trawa jest niesamowicie zielona, owady intensywnie brzęczą. Mieliśmy iść gdzieś dalej ale mała marudziła, więc poszliśmy na pobliską łąkę. Bez planu, bez sensu, ot tak, żeby wyjść z domu. Co tu zrobić z czasem? Nikt już nie chce grać w bambigtona, zabawy słowne wyczerpują się powoli, doskwiera dziwna pustka codzienności. Banalność. I nic nie pomaga wiedza że  na łące tyle się dzieje, trzeba tylko popatrzeć na tysiące liści i setki owadów, że tak na prawdę, choć wszystko wydaje się bezlitosnie płaskie to tak na prawdę intensywnie i dogłębnie wibruje. Może wypiliśmy za dużo amaro poprzedniego wieczoru? A może to zmęczenie po wczorajszej wycieczce? A może nie umiem już bez ciągłego myślenia o pracy, bez rozwiązywania algorytmicznych problemów które, jako jedyne, wydają się dawać mi satysfakcję?

I nagle jakieś jedno zdanie, śmiech, gest odmienia wszystko. Zupełnie jakby na suchej pustyni lunęła ulewa. Nagle mała mówi coś o tym jak spacery przez nią proponowane są bez planu i dlatego sa najlepsze i z jakiegos powodu czujemy że trafiła własnie w sedno rzeczy. Potem rzuca się na mnie, śmieje i wskakujemy w lekkość, w zabawę. Nic nie jest planowane, wszystko jest niespodzianką a dzieje się naturalnie i bez wysiłku.

Źródło: https://www.azquotes.com/quote/961119
Bezpretensjonalność to słowo objasniające pewną ideę poprzez wskazanie na brak jej zaprzeczenia. W tym przypadku chodzi o stan ducha zupełnie przeciwny do pretensjonalności, zaprzeczeniem sztuczności, czyli nadmiernej samokontroli zachowania mającej na celu wywołanie u innych określonej impresji. Pretensjonalność to nadmierne posługiwanie się umysłem tudzież dostosowywaniem się do sztywnych reguł. Zen wie że prawdziwe oświecenie można osiągnąć tylko w stanie absolutnej spontaniczności i bezpretensjonalności.

Tuesday, 23 June 2020

Bez natchnienia

I jak co roku nastały te dni gorące, kiedy miałoby sens wyjechać gdzieś nad wodę, na Mazury. Jest tak upalnie że czas płynie wolniej. Dźwięki miasta są przyduszone a koty leżą nieruchomo w cieniu. Orzeźwienie przychodzi dopiero wieczorem wraz ze szklanką chłodnego piwa którego pijemy za dużo. W ciągu dnia doskwiera brak inspiracji i rozdrażnienie. Oczekujemy na koniec dnia, zupełnie jakby dnie nie miały celu.

W takiech chwilach pomaga nazywanie rzeczy. Słowa umniejszają ciężar odczuć, umniejszają desperację. "Tak, dzisiaj jest dzień płaski, bez inspiracji, bez celu, pełen irytacji. Bywają takie dni. Bywaja i przemijają." I nagle jest już lepiej. trzeba tylko przetrwać ten dzień, może ten tydzień. Będzie lepiej.

Bez słów trudno jest zdystansować się do odczuć. O ile uczucia to jak dotykanie nagiej rzeczywistości, o tyle słowa, poprzez opisanie, stwarzają bufor bezpieczeństwa, dystans.  "Słowo to zimny powiew" - jak śpiewał Turnau - "Może orzeźwi cię, ale donikąd dojść nie pomoże".  Może i miał rację, ale w takie upały orzeźwienie to jedyne czego można pragnąć.


Thursday, 18 June 2020

Intencje

Zwykle, kiedy idziemy gdzieś, na przykład do sklepu, nie zwracamy uwagi na to, jak stawiamy kroki. Gdzieś w środku mózgu, jakiś wpółautonomiczny układ dba za nas aby właściwie stawiać stopy, odbiera sygnały od zmysłu dotyku potwierdzające istnienie gruntu, i tak dalej i tak dalej. Ale jeśli zaczniemy iść bardzo, bardzo powoli i rozłożymy każdy krok na kilka części składowych, to koncentrując się dostrzeżemy że każda faza ruchu ma swój początek i ten początek poprzedzony jest kruciutką, mikrosekundową myślą, intencją. Takie ćwiczenie, zwane czasem chodzącą medytacją, pokazuje 'naocznie' (w znaczeniu doświadczenia bezpośredniego) że umysł rządzi ciałem. I choć czasem wydaje się nam że robimu jakiś ruch mimowolnie, to jednak natężając maksymalnie uwagę możemy dostrzec ową intencję i kontrolować ciało.

Intencja to bardzo ciekawy koncept, opisujący to, co dzieje się na granicy umysłu i świata materialnego. Co ciekawe znaczenie tego słow rozciąga się od tej bezpośredniej intencji poruszenia się czy wypowiedzenia słowa, wgłąb tajemniczego terytorium gdzie umysł może mieć bezpośredni wpływ na rzeczywistość teoretycznie niezależną od nas. Nie tylko modlimy się w intencji kogoś, ale czasem wykonujemy inne czynności "w intencji" i ten rodzaj aktywności należy do sacrum, bo dotyka nieracjonalnych sił leżących u podstaw rzeczywistości.

Wreszcie jest też pojęcie nieintencyjności. Krzywda uczyniona komuś 'niechcąco' oddala karę (choć u niektórych poczucie winy pozostaje). Czasami brak intencji jest warunkiem osiągnięcia czegoś. W Polskiej mentalności głęboko funkcjonuje przekonanie że głębokie chcenie czegoś wbrew pozorom sprawia że staje się to coś trudniejsze do osiągnięcia. Wynika to z przekonania że mocne chcenie czegoś (pożądanie) jest w pewien sposób skażone poprzez wybujałe ego, a tego rodzaju ego blokuje przecież dostęp do najważniejszych duchowych osiągnięć. Podobnie w buddyźmie - osiągnąć nirwanę można jedynie nie pragnąc niczego, w tym nie pragnąc nirwany.

Kilka linków w temacie:
  • https://prekognicja.pl/prawo-przyciagania/wyrazanie-intencji/

Monday, 15 June 2020

Przejazd

Początek czerwca był wyjątkowo chłodny. Lubię taki rześki chłód. W czasach gdy klimat się ociepla a większość ludzi żyje w półtropikach, taki chłód w czerwcu jest luksusem. Mimo to, pewnego niedawnego poranka spakowaliśmy auto, odpaliłem i projechaliśmy na południe od Alp. 

Współczesny samochód to dziwny obiekt. Załączamy silnik i jedziemy 20 km do pracy, ale nic nie przeszkadza kontynuować, jechać dalej. Wyruszająć w przejażdżkę do pracy albo w tysiąckilomertową podróż, robimy dokłądnie to samo. Kiedyś jeszcze dodatkowo sprawdzało się olej, opony, płyn chłodniczy i tak dalej. Czasami to robię, no bo jak to, mam przecież pożeglować tak daleko, ale w gruncie rzeczy nie ma to technicznego sensu. Współczesne auta praktycznie nie palą oleju a zresztą i tak mają czujniki które by nas o tym poinformowały.

Mam auto wygodne, mocne i ekonomiczne. Kuliminacyjny triumf ekologicznego diesla. Pali 5 litrów na setkę i nikt mi nie wmówi że benzyniaki są czystsze. Przejechałem nim przeszło 200 tysięcy kilometrów i nie zawiodło mnie ani razu. Jest to wygodne kombi, stworzone do 
Nastrojowe zdjęcie sprzed kilku lat.
wielogodzinnych autostradowych przelotów. Jest poobcierana i trochę sfatygowana. Ale ikrę ma, jak dawniej. Łatwo przyśpiesza pod górkę wymijając starego VW California.

Ale na parkingu VW nas dogania. Ze środka wychodzi młoda, uśmiechnięta para. Jadą sobie wolniutko, muszą robić częste przystanki, ale California to nie tylko auto, to taki mikro-dom. Robią sobie kawę, wyciągają się na łóżku. Tak, będą jechać te 1200 km przez dwa dni, ale rozkoszują się jazdą. California służy do zatrzymywania się, moje auto służy głównie do jechania. Zdarzyło mi się w nim spać kilka nocy i było okropnie niewygodne.

Zjeżdżam w dół za Gotthardem. Plecy trochę bolą, ale jeszcze nie jest źle. Po Włoskiej stronie autostrada jest pełna. Ludzie jeżdżą inaczej. Autostrada ma trzy pasy, prawy jest niemalże kompletnie pusty bo cieżarówki śpią. Ale Włosi i tak go nie używają. Jakby nie istniał. Trochę to niepojęte.

Włoskie sposób jeżdżenia w Polsce wywołałby drogową agresję. Znaki ograniczenia prędkości są nielogiczne, właściwie nigdy nie wiem czy jadę za szybko czy nie. Poza oczywiście nagłymi ograniczeniami do 60-ciu z podoku kilku metrów robót na poboczu, których i tak nikt nie przestrzega. Tam wychamować do 60-ciu to samobójstwo. trzeba dawać przyanjmniej 100, jak wszyscy. Włosi są niedbali. Właćzony kierunkowskaz? A co tam, taki drobiazg. Nagła zmiana pasa ruchu? Nagły przeskok o dwa pasy? Jechanie praktycznie środkiem drogi zamiast środkiem pasa? Jazda na zderzaku? To wszystko zdarza się non stop. Trochę tak jakby kierowcy nie przejomali się innymi kierowcami a tym wszystkim innym i tak nie robiłoby to różnicy. Im bardziej na południe tym gorzej. Ale to działa. Trzeba się przyzwyczaić i tyle.

Sunday, 31 May 2020

Noting, knowing, letting go. Buddyzm a literatura.

Jak długo trwa najkrótsza chwila którą jesteśmy w stanie zauważyć? Najkrótszy moment? Nie chodzi o zdarzenie, które może trwać mikrosekundy ale jego slad pozostaje w zmysłach, jak na przykład błysk pioruna.  Chodzi mi o poczucie tego momentu, o kwant naszego własnego istnienia. O wydech rozłozony na części składowe.  O najkrótszą chwilę część teraźniejszości którą jesteśmy w stanie odróżnić.

Czy to pytanie w ogóle ma sens? Czy podział continuum czasowo-przestrzennego nie jest arbitrarny? Czy ostateczną granicą percepcji jest najkrótszy interwał czasowy, czy to tylko konstrukcja myślowa, wynikająca z logiki a jednak nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością, bo nasze umysły, w przeciwieństwie do komputerów, są analogowe?

Badanie najkrótszych kwantów teraźniejszości wymaga skupienia na każdej chwili. Potrzeba aby świadomość ani na chwilę nie dryfowała we wspomienia, plany czy analizy, bo świadomość jest jednocześnie narzędziem do badania rzeczywistości, narzędziem które (niemal) nie może spełniać kilku funkcji na raz. W polu widzenia świadomości, w danym ułamku sekundy może być jedna rzecz. Może dwie...? Ten aspekt świadomości nazywamy uwagą.

Funkcją uwagi jest... zauważanie (noting).  Fundamentalny proces zauważania jest jednak złożony.  Czy zauważamy wszystkie bodźce docierające do naszych zmyslów? Czy słyszymy wszystkie dźwięki które docierają do naszych uszu? Otóż nie, zauważanie zawiera pierwszy filtr, który przepuszcza wgłąb umysłu tylko rzeczy ważne, odstające od normy. Ile razy patrzymy na coś "nie widząc"?  Spojrzenie nie widzące, spojrzenie bez uwagi, to jedno z najczęstszych spojrzeń jakie rzucamy światu.

Ilość bodźców docierających do tego miejsca, gdzie mogą zostać zauważone, jest porażająca. Mamy szanse ogarnąć wszystkie tylko w odosobnieniu. W medytacji zauważanie przypomina radar skanujący bezpośrednią rzeczywistość i przepuszcający (prawie) wszystkie, nawet drobne spostrzeżenia wgłąb umysłu w kolejności ich pojawiania się. Wdech, myśl, zapach, stuk u sąsiadów, koniec wdechu, zdrętwienie nogi, swędzenie w karku, wydech, ciepło w brzuchu, lekkie ukłucie, wydech, wydech, koniec wydechu, energie krążąca w całym ciele... Kilkanaście wrażeń bodźców, doznań na sekundę. Kiedy medytujemy to te wszystkie zdarzenia nie tylko zostają zauważone w sposób bierny i automatyczny ale i dostają się pod reflektor świadomości. A funkcją świadomości jest wiedzieć. 

W medytacji wschodniej wszystko co zauważamy powinno dostawać się do świadomości. Pełnia życia to zycie tu i teraz, bez żadnego automatyzmu, bez odfiltrowywania czegokolwiek. Świadomość ma niesłychanie mało czasu żeby coś z tym ciągiem spostrzeżeń zrobić. Nie może zacząć badać pojedyńczych wrażeń, bo wtedy umkną jej następne, więc jedyne co może to dowiedzieć się o zdarzeniu i przejść do następnego. W ten sposób świadomość ani na chwilę nie zagłębia się w analizę, zawsze pozostaje w bezpośrednim kontakcie z bezpośrednią rzeczywistością.

Literatury (piękna) natomiast wyłapuje co ciekawsze z tych odczuć docierających  do uwagi, wyłapuje szczególnie te najulotniejsze, najmniej oczywiste i bada je. To badanie, porównywanie do czegoś innego, opisywanie, odkrywanie esencja literatury, jej raison d'être.  Literatura sprawia że otwierają nam się oczy na coś, czego doświadczamy a z czego nie zdajemy sobie sprawy. 

I tak między medytacją wschodnią a literaturą jest częściowa animozja. W literaturze, łapiąc rzeczywisość za ogon jednocześnie wychodzimy z niej, przynajmniej na tą chwilę kiedy właśnie odkryliśmy w sobie jakieś nowe odczucie, myśl i z zachwytem i zdziwieniem obracamy je na wszystkie strony podziwiając i ubierając w słowa. Bo w literaturze to właśnie słowa służą odkrywaniu. Medytacja wychodzi poza słowa. Odrzuca każdą próbę opisu czegokolwiek. Chce być jak najbliżej rzeczywistości, przylegać do niej tak blisko, aby pomiędzy uwagą i rzeczywistością nie było żadnej przestrzeni, nawet na słowa.




Friday, 22 May 2020

Mit otwartej nauki

Normalnie, jak większość jajogłowych technokratów, pracuję w biurze. Moja praca polega na programowaniu, ustawianiu parametrów maszyn, modelowaniu, rozmawianiu z ludźmi, zastanawianiu się i czytaniu artykułów. W normalnych czasach (czy powrócą jeszcze?) dziennie przeglądałem 3-4 artykuły a jakiś jeden ciekawszy drukowałem sobie do przeczytania w domu (inna sprawa że często w końcu i tak go nie czytałem).
Ale czasy normalne skończyły się i z bólem musiałem sie przekonać że nauka nie jest wcale taka wolna i dostępna jak to się wydaje zza biurka w pracy. Większość artykułów jest dostępna ale z sieci mojej instytucji. W momencie kiedy próbuje się taki artykuł pobrać będąc podłączonym do dowolnej innej sieci wifi, wyskakuje strona z pytaniem o login albo prośbą o całkiem spore sumy w dolarach czy euro. Ba, znalazłem moje własne artykuły za które musiałbym zapłacić (a te pieniądze oczywiście nie wpływają na moje konto, wszystko zatrzymuje sobie wydawca).

Oczywiście nie jest to dla mnie nowością, dobrze wiedziałem że wiele naukowych periodyków nie jest otwarta, ale nie zdawałem sobie sprawy ze skali tego zjawiska. Praktycznie bardzo trudno parać się nauką jeśli nie pracuje się w instytucji która ma podpisany kontrakt ze Springerem i tym podobnymi. Na prawdę trudno. Tym bardziej doceniam wysiłki tych pracujących na rzecz open science.

Sunday, 17 May 2020

Bronika

Fotografowanie moją starą Broniką 6x6 to esencja przyjemności fotograficznej oraz swoisty sposób na uprawianie filozofii obrazu. Zacznijmy od jakości: świat oglądany przez obszerny system optyczny Broniki jest bardziej wyrazisty, plastyczniejszy, w pewnym sensie bardziej rzeczywisty niż świat oglądany naocznie. Ten efekt widziałem w większości aparatów średnio i wielkoformatowych. Ba, niektóre lustra, te niemal nieskazitelne, też potrafią odwzorowywać świat w podobny sposób. Aspekt plastyczny rzeczywisotści zostaje uwypuklony, detale, światła, cienie i odcienie kolorów jakby wychodziły z ukrycia w który wpycha je nasze zwykłe, praktyczne podejście do patrzenia na rzeczy.

Dokładnie odwrotnie dzieje się w aparatach elektronicznych, przeziernikowych czy małoobrazkowych. Oglądany poprzez te urządzenia świat jest płaski i trzeba wiekszej wyobraźni i myślenia aby fotografować. Ten ciekawy fenomen obserwuję od lat ale wciąż nie mam dla niego zupelnie satysfakcjonujacego wyjaśnienia. 

Wreszcie fakt że w aparatach tradycyjnych między okiem a rzeczywistością nie ma niczego nieprzeźroczystego, podczas gdy w aparatach elektronicznych sensor zabija obraz po to aby go zamienić w ciąg elektronicznych impulsów, w plik, który potem jest odtwarzany. W Bronice nie ma tego, nie ma inferfejsu, jest światło od początku do końca to samo, bez przerw. Jest dotykanie rzeczywistości okiem.

Monday, 11 May 2020

Terremoto

To był nagły hałas a łóżko zaczęło podskakiwać w sposób który nie tylko nas obudził, ale i porządnie wystraszył. Trwało to parę sekund. Wyskoczyliśmy z łóżka, ale już był spokój. Rozeszliśmy się po pokojach, ale wszystko było w porządku. Światło było zapalone tylko w dwu czy trzech oknach. Dziecko spało.  Jednocześnie gdzieś niedaleko budziła się burza. Słychać było grzmoty. Wróciliśmy do łózka nie będąc pewnymi czy było to trzęsienie ziemi czy uderzenie pioruna gdzieś blisko.

https://roma.repubblica.it/cronaca/2020/05/11/news/forte_scossa_di_terremoto_a_roma_e_provincia-256273374/

Włochy wydają sie o wiele bardzie niebezpiecznym krajem niż Polska. Masowa migracja, wojny gangów, mafia, zawalenie się wiaduktu w Genui, kilkadziesiąt tysięcy ofiar Covida-19, trzęsienia ziemi. W porównaniu z tym Polska jest oazą spokoju.


Sunday, 10 May 2020

Divertire

We włoskim bawić się oznacza divertire (albo giocare, ale najpierw skupmy się na divertire - to have fun), czyli odwrócienie się, rozproszenie, zmiana trajetorii, odejście. Od czego? Prawdopodobnie od rzeczywistości.

A w polskim bawić się pochodzi od słowa być! Bawiąc się nie odwracamy się od rzeczywistości, a zaczynamy być na prawdę.

Co ciekawe: tylko w polskim zabawa dzieci i dorosłych jest opisywana tym samym słowem. Po włosku: bambini giocano, adulti si divertono. Po francusku les adults s'amuse (albo ont plaisir - mają przyjemność). Po angielsku children play a adults have fun.

Czyli mamy bardzo różne podejście do zabawy niż inne nacje. Jakie to piekne!

Thursday, 7 May 2020

Powrót żebraków

Przez półtora miesiąca nie widziałem żadnego żebraka. Ulice Rzymu były wyludnione i żebracy gdzieś zniknęli.  Teraz powrót do normalności: wczoraj w trakcie krótkiego spaceru dwa razy byłem pytany czy mam drobne. 

Jak ktoś myśli że żebractwo to problem ludzi którzy popadli w tarapaty i usiłują z nich się wydostać, to raczej jest w błędzie.  Na San Lorenzo żebracy są ci sami od lat.  Najczęściej są to imigranci z Afryki, Cyganki ale zdarzają się i rodowici Włosi. Pod supermarketem zawsze ta sama korpulentna Murzynka, zwykle uśmiechnięta, teraz w przepisowej maseczce. Pod drugim supermarketem gość żebrzący "na odległość", wołający przez całą ulicę "masz drobne?" - nawet nie wiem dokładnie jak wygląda. Brakuje tylko tej starej cyganki pod barem "Była sobie raz kawa", bo bary jeszcze nie są otwarte.

A tymczasem nawet we Włoszech brak ludzi do pracy. Rolnictwo opiera się na nielegalnych imigrantach, najczęściej z Indii lub okolic. Pracują za grosze, ale nie żebrzą. Teraz, w związku z zaostrzonymi kontrolami, lockdownem, wielu z nich zniknęło a pozostali boją się iść do nielegalnej pracy bez dokumentów. Problem systemowy.

Oprócz powrotu żebraków koniec lockdownu to także powrót miejskiech hałasów i spalin i skąpo ubranych dziewczyn na ulicach. I pierwsze nieśmiałe spotkania na placu, niektórzy w maskach, dzieci ciągle uspokajane aby się nie obejmowały. Pierwsza wizyta znajomych na tarasie. Pierwszy wyjazd do rodziny na wieś, gdzie dało się jakoś tak głębiej odetchnąć.

Monday, 4 May 2020

Jakość prasy internetowej

W ostatnich czasach rośnie liczba głupich błędów pojawiających się na dużych portalach internetowych. Na przykład wczoraj na onecie:

Żródło: onet.pl



Raz czy dwa taka wpadka to zwykła wpadka, ale wydaje mi się że częstość występowania tego rodzaju kardynalnych błędów wynika albo z przemęczenia redaktorów albo ze zwykłej bezmyślności. I trochę mnie to przeraża, bo jakość pracy tych ludzi tam na prawdę spadła!

Źródło: rp.pl
Inną sprawą pokazującą skalę bezmyślności (a może intencyjne działanie) jest nałogowe ogłaszanie w nagłówkach że mamy tyle a tyle zakażonych koronawirusem. Tym razem przykład z Rzepy.
Źródło: worldmeter.info
Oczywiście nagłówki muszą być chwytliwe a wewnątrz artykułu jest wyjasnione że chodzi o ilość przypadków wykrytych, ale sam nagłówek jest boleśnie błędny i ogłupiający. Te 14 tysięcy to liczba testów które wyszły pozytywnie. W międzyczasie 4 tysiące ludzi wyzdrowiało (oficjalne dane z worldmeter) a w ogóle liczba zakażonych jest na pewno wielorotnie wyższa od liczby pozytywnych testów. I tak niedokładność goni niedokładność, niedpowiedzenie goni niedopowiedzenie, a przecież was państwo redaktorzy czytają miliony ludzi. Czy to nie jest nieodpowiedzalne wciskać im niezupełną prawdę?

Saturday, 2 May 2020

Drugoplanowe skutki lockdownu

Lockdown to z jednej strony opanowanie pandemii wyrażające się w normalizacji sytuacji w szpitalach, domach starców i na cmentarzach, z drugiej zapaść ekonomiczna, wzrost bezrobocia, wzrost liczby samobójstw, depresji, chorób związanych ze społeczną izolacją i strachem, wzrost liczby ofiar przemocy domowej i fala rozwodów. To są sprawy ważne o których pisze się miliardy słów.

Ale lockdown to także sytuacja w której niekórzy rodzice, pierwszy raz od wielu lat, spędzają naprawdę czas z dziećmi, w której wiele osób ma czas spokojniej pomyśleć o życiu i spojrzeć z dystansem na swoją pracę. Niektórzy na własnej skórze doświadczają jak to jest być eremitą, i to w środku miasta, inni odczuwają tą sytuację jak bycie więzionym i doceniają znaczenie wolności. Włosi pierwszy raz w życiu doświadczają kolejek do sklepów spożywczych, co było normą w Polsce w latach 80-tych. Dla wszystkich lockdown oferuje jakieś to nowe doświadczenia.

Czwartego maja, po półtorej miesiąca zamrożenia kraju, Włochy zaczynają odmrażanie gospodarki. Inne kraje zaczęły już wcześniej, inne zaczną później. Nauczymy się żyć z tą nową chorobą, która dotyka głównie starszych i słabszych. Na szczęście dla wszystkich wiele początkowych obaw nie sprawdziło się. Poza pojedyńczymi przypadkami choroba nie rozniosła się po południowych Włoszech po tym jak fala ludzi z Lombardii wróciła na południe w przededniu głoszenia zamknięcia Lombardii. Zgony w USA zmierzają w strone 100 tysięcy - nic w porównaniu z początkowymi szacunkami mówiącymi o 2 milionach. Jest to prawdopodbnie mniej więcej tyle, co roczna ilość zgonów z powodu grypy. Mam nadzieję że gospodarka nie oberwałą aż tak, jak szacują niektórzy ekonomiści. Obok domu w którym mieszkam jest duży magazyn komponentów dla budów który przez cały czas był wpół-otwarty, choć nie powinien. Policja przymykała oczy. We Włoszech takich nieoficjalnie "wpółotwartych" firm było na pewno dużo. Gospodarka wróci do sił szybciej niż myślimy.



Thursday, 30 April 2020

Idealny stopnień rozwoju


Dzięki technologii oddzieliliśmy się od natury. Na Zachodzie wielu myśli że przeszliśmy już punkt, za którym nie da się zawrócić i że bez ekspotencjalnego rozwoju technologii nie przeżyjemy. Nie przeżyjemy bo staliśmy się słabi i zależni od naszych maszyn. Jesteśmy skazani na coraz szybszy internet, coraz bardziej zaawansowną medycynę, na loty kosmiczne, na rozwój sztucznej inteligencji.  To wszystko może utrzymać cywilizację, pozwolić na leczenie naszych słabnących ciał, karmienie naszych coraz leniwszych umysłów i na utrzymywanie przy życiu resztek natury. Czy to racja? Myślę że nie i najlepiej to pokazał wielki lockdown świata: w czasie kilkunastu dni ludzkiej niekatywności rzeki i powietrze stały się czystsze a na pustych ulicach miast pojawiły się dzikie zwierzęta. Co by było gdyby lockdown trwał miesiąc? Albo rok? A co by się stało z ludźmi? Czyż nie przeżyli by ci z natury najsilniejsi?

Ale pozostaje natrętne wrażenie że do pewnego momentu technologia służyła ludziom, poprawiała nasze życie, często ratowała miliony istnień, ale potem, zaślepieni ideą wiecznego rozwoju, przedobrzyliśmy. W przypadku żywności przeszliśmy z uprawy i hodowli do produkcji, tak samo jak się produkuje środki chemicznych. Oczywiście to, razem z mechanizacją, doprowadziło do niesamowitego wzrostu wydajności, ale ilość nienaturalnych związków chemicznych w codziennym pożywieniu zaczęła rosnąć. Wysiłek fizyczny przestał być potrzebny do życia a przecież nasze ciała potrzebują ruchu, co przyczynia się do chorowitości. Wreszcie pojawiły się komputery i internet, które z jednej strony dały dostęp do nieogranczonej ilości informacji, pozwoliły na nieograniczoną komunikację, wymianę myśli a z drugiej osadziły większość ludzi w swego rodzaju "bańkach informacyjnych", dała algorytmom władzę nad tym jakie informacje są nam przedstawiane, pozwoliła na wyrafinowaną socjotechnikę i zabrała prywatność. Na przykłądzie komputerów i sieci najwyraźniej widać że technologie przestały służyć temu, aby człowiekowi żyło się lepiej, rozwój technologii stał się wartością samą w sobie. Po co komu tak na prawdę jest tak zwany Internet Rzeczy. Czy faktycznie fakt że będziemy mogli pogadać z lodówką poprawi nasze życia? Miliony gadżetów które są tworzone mają funkcje zupełnie redundantne, do niczego tak na prawdę nie przydatne. Już od dawna możemy oglądać video na smartfonach więc do czego potrzebujemy 5G? Może pęd do wprowadzenia 5G sugeruje że istenienie jakiejś globalnej AI, która w ten sposób chce się rozwinąć? (Forbes)

Dlatego właśnie warto stawiać pytania o rozwój. W zachodniej cywilizacji słowo rozwój ma wydźwięk zdecydowanie pozytywny. Rozwój jest jednoznacznie utożsamiany z sukcesem, nie patrzy się na niego jak na miecz obusieczny. A tymczasem prastara powiedzenie że wszystko ma swoje dobre i złe strony nie przestało być prawdziwe.

Nie powinniśmy unikać stawiania trudnych i niestandardowych pytań.  Czy, aby uratować planetę (i nas na niej), faktycznie potrzebujemy nowych technologii czy może raczej należałoby się wycofać do pewnego punktu w przeszłości? Czy nie osiągnęlismy już punktu optymalnego rozwoju i powinniśmy zabronić dalszego rozwoju przynajmniej w niektórych obszarach? Czy dalszy rozwój nie jest już post-humanistyczny, znaczy przekraczający miary człowieczeństwa, wypaczający je, prowadzący do destrukcji?

Oczywiście może tak być że rozwój technologiczny jest częścią naszego genotypu i nic nie możemy nań poradzić. Albo, po prostu, ten kto ma lepsze technologie rządzi światem i postęp jest napędzany głównie przez potrzebę władzy.

Tuesday, 28 April 2020

Corporis et sanguis humanus

Tysiące pokoleń medyków studiowało ciało człowieka, zagłębiało się w jego tajemne arterie, meridiany, włókna, tkanki i subtelne organelle. Traktowali ciało człowieka jak wartość nadrzędną, fascynowali się nim, poświęcali życie aby pojąć najdrobniejsze detale jego funkcjonowania.  Porównywali je do mikrokosmosu, zastanawiali się gdzie rezyduje umysła a gdzie dusza, badali jak owe byty wpływają na siebie, dochodzi do zaskakujących wniosków dotyczących stref świadomości i podświadomości. Człowiek, zapatrzony w siebie, analizujący siebie bez końca.


© Royal College of Physicians. From Nevrologie by Ludwik 
Hirschfeld (dissection) and Jean-Baptiste Léveillé (drawings).

Nagle gdzieś w TV widzimy obrazy wojny, w których jeden człowiek strzela do drugiego człowieka, bez sekundy zastano- wienia. Pozbawia inne ciało jego życia, mikrokosmos, bogactwo przeżyć zostaje zniszczony, zamienia się w martwą materię. 

Ten kontrast między nastawieniem na badanie i analizowanie tego obiektu będącego niesamowią kolekcją historii, odruchów, myśli, wrażeń, o których możnaby pisać biblioteki książek a prze- kreślaniem tego obiektu przy pomocy jednego wystrzału... ten kontrast jest tak trudny do objęcia, zrozumienia, akceptacji.

Nie winię człowieka, to natura jest niesamowicie rozrzutna. To natura tworzy niesamowice subtelne i skomplikowane byty aby pozwolić im unicestwiać się nawzajem. A my, ludzie, którzy stworzyliśmy pojęcie sensu, nie znajdujemy go w działaniach natury.

Sunday, 26 April 2020

Cisza i facebook

Jedna z większych przyjemności życia to, wróciwszy ze spaceru w górach, wziąc prysznic, usiąść na tarasie i powoli schnąć w ostrym wiosennym słońcu popijając kieliszek biłego wina. Zamknąć oczy i nie robić nic, jak na jakiejś reklamie odwołującej się do koncepcji totalnego relaksu.

Oczywiście jesteśmy tak skonstruowani że nie może być zupełnie nic. Czujemy pulsowanie tętnic, wibracje jelit, miarowy ruchy przepony a jak się bardzo skupimy to może poczujemy nieznużone serce. Ciało działa, niezależnie od tego czy tego chcemy czy nie. Skóra informuje nas o przyjemnym natężeniu słonecznego światła i i lekkich powiewach wiatru. Śpiewa ptak. Na to wszystko nie mamy wpływu i akceptacja tego bezpośredniego świata jest jedynym z warunków bycia szczęśliwym.

Gdyby na tym się skończyło, na słuchaniu ciała, ptaków i czuciu wiatru, to faktycznie byłaby idylla. I takowa czasami się zdarza i z wiekiem uczymy się ją doceniać. Ale jakże często umysł dryfuje w stronę fantazji, niedokończonych dyskusji na facebooku czy jakichś zagadnień związanych z pracą, jakichś wspomnień, czasami tęsknot.

Oczywiście dzisiaj, w całej pełni lockdownu, nie byłem na żadnym spacerze w górach, ale i tak sobie leżałem na tarasie wsłuchując się w głosy dużych mew (gabbiano), które z jakichś powodów lubią San Lorenzo, choć do morza jest 20 kilometrów. Wsłuchiwałem się w odgłosy tej miejskiej wioski, zdominowane przez ludzi rozmawiających głośno przez skype, odległą muzykę z radia i szczęk garnków z licznych kuchni. W głowie zaczynały się formować argumenty do facebookowej dyskusji i prawie-chciałbym je móc od razu zapisać i wysłać się, ale lenistwo pochodzące z ciała zabroniło mi podnieść się i poszukać komputera.
Obrazek z india today.

Pomyślałem o neurolinku, pomyśle nad którym pracują liczne grypy badawcze, w który w przyszłości ma umożliwić bezpośrednie połączenie się z internetem bez klawiatury, bez ekranu, z zamkniętymi oczami. Wyobraziłem sobie jakby to było fajnie leżeć z zamkniętymi oczami na słońcu a jednocześnie pisać i publikować tego bloga, robić notatki czy prowadzić facebookową dyskusję o Covid-19. Jak dużo więcej możnaby zrobić mając neurolinka! Te wszystkie pomysły, które przychodzą w trackie picia kawy, zabawy z dzieckiem, leżenia w łóżku, to wszystko możnaby natychmiast popchnąć. Możnaby dość do granic wydajności ludzkiej twórczości i pracy intelektualnej.

Ale cena za to byłaby wielka. Już teraz częste widzi się ludzi zagłębionych w telefonach w czasie rodzinnych posiłków (nie zapominajmy że wiele rodzin od dawno jadała posiłki przed telewizorem, ale przynajmniej wszyscy oglądali to samo), w restauracjach, na randkach. Z neuralinkiem będzie można to robić w sposób niezauważony, w każdej chwili. I prędzej czy później dojdzie nawet do tego że ktoś w trakcie seksu będzie sobie puszczał filmy porno.

Zawsze trudno było zdefiniować co to jest człowieczeństwo, a w przyszłości będzie jeszcze trudniej.

Saturday, 11 April 2020

Laboratorio

Słowo labolatorium wylądowało w języku polskim, bez zmiany w pisowni, prosto z łaciny. Oznacza obiekt, pomieszczenie, budynek, zespół budynków, poświęcony przeprowadzaniu naukowych eksperymentów. Etymologia tego słowa jest prosta: labor oznacza w łacinie pracę, czyli labolatorium oznacza po prostu warsztat, pracownię. W ten właśnie sposób słowo to jest używane na przykład we Włoszech: laboratorio może oznaczać piekarnię albo warsztat w którym mój znajomy szyje wyroby skórzane. Włosi mają też słowo officina, ale różnica między laboratorio i officina jest chyba bardziej płynna niż między naszymi warsztat i laboratorium.
No więc jedziemy do Włoch i znasz najomy mówi że ma laboratorio. W nas to od razu budzi swego rodzaju szacunek, no bo to przmi poważnie. Idziemy odwiedzić owe laboratorio i widzimy skromny warsztacik. Ale gdybyśmy nie poszli, nie zobaczylibyśmy i gra pozorów byłaby kontynuowana. Takich słów jest wiele i powodują swego rodzaju dominację językową zachodniej kultury. Oczywiście teraz, w 2020, Polacy już tak łatwo tej grze pozorów nie ulegają.

Pamiętam też, kiedy pierwszy raz wyjechałem na kontrakt do Francji, nie mogłem zrozumieć jak kraj takich patentowanych leni może być bogatszy od zapracowanej Polski. Przez dwa lata pracowałem na uniwersytecie na południu i miałem wrażenie że cała kiludziesięcioosoba administracja opiera się na dwu paniach, które były zawsze pomocne i potrafiły załatwić każdą sprawę, podczas gdy ich koleżanki były wciąż nieobecne (kawa, urlop, papieros, odbieraie dzieci ze szkoły itp, itd.). Te dwie skrupulatne panie były z Alzacji.

Miałem też duży problem ze słowem travailler, czyli znowu z pracą. Tym razem chodziło o czasownik. Studenci we Francji pracowali w bibliotece, pracowali czytając książkę, pracowali rozwiązując zadania. Do opisania tych wszystkich czynności nie używali słowa studiować ale pracować.  Wydawało mi się to niesłuszne, bo praca to jest coś, gdzie oddajemy swój czas i wysiłek żeby dostac pieniądze a studiowanie... toż to jest swego rodzaju luksus, kiedy spędzamy czas (i pieniądze) na wzbogacaniu siebie, rozwijaniu zainteresowań, pogłębianiu wiedzy. No ale we Francji, jak czytasz książkę to pracujesz i nawet jakiś support od państwa się należy. Ciekawe czy po 20-tu latach wszystko się pozmieniało i studenci w Polsce też pracują czy jeszcze studiują?


Wednesday, 1 April 2020

Zoorozprawa

Laptop, sypialnia (żeby było trochę ciszy) i obrona magisterki. Dziewczyna była w domu w Sarajewie, pani profesor w swoim domu a drugi profesor w szpitalu (jest fizykiem medycznym). Jako tutor slajdy dziewczyny znałem dobrze.  Prezentacja była po bośniacku. Ładny język, trochę rozumiałem, ale dobrze że slajdy były po angielsku. Potem kilka pytań, audio pani profesor było potężnie zniekształcone. Jeszcze miesiąc temu myślałem że będę tam osobiście. No ale jakiś Chińczyk pół roku temu zjadł niedogotwanego nietoperza i wszystko się zmieniło.

Natomiast w facebookosferze trwają zażarte dyskusje czy wirus to katastrofa czy też tylko żart... Jedni wskazują że wskaźniki śmiertelności w różnych krajach wcale nie wzrosły (popularny portal: https://www.euromomo.eu/outputs/zscore_country_total.html) i że pod koronawirusa podciąga się inne zgony, inni twierdzą że liczby zmarłych z Chin czy nawet Włoch są powaznie zaniżone. Przy takiej ilości przyadków jakie są raportowane, powoli coś tam zaczyna docierać w moje pobliże. Koleżanka z pracy (35 lat), która była na wakacjach, przeszła bardzo ciężką grypę. W pewnym momencie zorobiono jej test który wyszedł pozytywanie. Na wirusa zmarł jej dziadek w Alzacji (90-pare lat) a babcia leży na intensywnej terapii i rokowania nie są pozytywne.

Osobiście myślę, że wirusa ignorować nie można ale jakoś trzeba się nauczyć z nim żyć. Musimy wrócić do jakiejś normalności.

Wednesday, 25 March 2020

Szczęśliwy Lazzaro


Szczęśliwy Lazzaro (reżyseria Alice Rohrwacher, rok produkcji 2018) zaczyna się jak dokument socjologiczny, mający na celu zarejestrowanie jakiejś ubogiej, zacofanej społeczności. Długie, portretowe ujęcia na prostych włoskich wieśniaków, powolny rytm filmu, sprawiają że w pierwszej chwili chciałoby sie przełączyć na coś innego.  Ale po około 30-tu minutach okazuje się że akcja wcale dzieje się w początkach XX wieku ale raczej pod koniec lat 90-tych a połowie filmu następuje nieoczekiwany, magiczny zwrot.

Tytułowy Lazarro jest prostym i naiwnym chłopakiem i przez to zupełnie nie dostosowanym do życia współczesnego, ale przecież nie jest w żaden sposób ograniczony, wręcz przeciwnie, dzięki absolutnej czystości swoich intencji, dzięki prostocie ducha jest bardziej człowiekiem niż większość z nas złapanych w pułapkę konsumpcjonistycznych społeczeństw walczących o pieniądz i trwoniących czas na mass media.

I wreszcie jest ten aspekt magiczności czy świętości, który poruszało wiele książek i filmów. Czy cuda nie zdarzają się tam, gdzie albo nie ma obserwatorów albo są oni tak prości że przechodzą nad cudami do porządku dziennego? Czyż intencje faktycznie nie mają związku z rzeczywistością? Czy magia może zdarzyć się komuś kto chciałby czerpać z niej korzyści? 

Przeczytałem kiedyś takie wspaniałe opowiadanie, w którym uczeń Paracelsusa, po wielu latach spędzonych w jego labolatoriach, stawia przed starcem ultimatum: albo pokażesz mi magię alchemii albo idę do lepszego mistrza. Paracelsus odmawia, mówiąc mu że nie jest gotowy, że jego intencje nie są czyste. Gdy uczeń zamyka za sobą drzwi Paracelsus wyjmuje z paleniska zwęglone resztki róży, wypowiada alchemiczne zaklęcie i róża wraca do pierwotnej formy przepięknego kwiatu.

Troszkę to przypomina fizykę kwantową, w której rzeczywistość zależy od obserwatora. W klasycznym przykładzie: jeśli wiemy przez którą szczelinę przeciśnie się cząsta światła, nie dostaniemy nagrody w postaci przepięknego wzoru interferencyjnego na ekranie. Świat zachowuje się inaczej w zależności od tego, jak dużo chcemy o nim wiedzieć. Może, jeśli zaakceptujemy pewną ilość niewiedzy, świat faktycznie będzie piękniejszy i pełen magii?