Moja szefowa - amerykanka - dwa tygodnie temu wróciła z Nowego Jorku. W pracy pojawiła się dopiero wczoraj bo firma poprosiła ją o taką auto-kwarantannę. Poszliśmy na kawę bo chciała porozmawiać o planach na najbliższe miesiące i oczywiście zagadałem ją o sytuację na Long Island. Generalnie chciałem zapytać o protesty Black Lives Matter bo parę tygodni wcześniej miałem okazję, w czasie rozmowy przez skype z kolegą, słyszeć odgłosy ulicznej 'rewolucji' na żywo. Ale szefowa od razy zdryfowała na Covida-19. Zapytałem jeszcze raz o uliczne zajścia i ponownie od razu zdryfowała na inny temat i zrozumiałem że nie chce o tym mówić. W jej oczach był jakiś taki strach żeby nie poruszać tematu politycznie niebezpiecznego. Jasne było, że jej opinia niekoniecznie pokrywa się z akademicką polityczną poprawnością która każe wymazywać historię zamiast rozumieć ją i uczyć sie od niej.
W jakich porąbanych czasach żyjemy żeby osoby z doktoratmi i tytułami profesorskimi bały się rozmiawiać na pewne tematy? Kiedyś, w ostatnich latach komuny, moi rodzice zostali wezwani do szkoły, bo na lekcji historii wspomniałem że Związek Radziecki uderzył na Polskę w dwa tygodnie po wojskach hitlerowskich. Wtedy tego nie można było powiedzieć. Teraz nie można się wypowdadać krytycznie o Black Lives Matter i pewnie paru innych rzeczach. Okres wolności był krótki a komunistyczna polityczna poprawność wróciła i objęła cały, tak zwany, Zachód, bo wspomniana sytuacja miała miejsce koło Frankfurtu nad Menem.
No comments:
Post a Comment