Od kiedy pamiętam chodzenie po górach dawało dziwną energię, dodatkową siłę, niespodziewaną moc. Nie wiem dlaczego, nie wiem skąd. Czy chodzi o bliskość czegoś innego niż nasze ciepłe i przyjazne niziny? Czegoś wypełnionego elementami które nas przerastają: wiaterm który dmie, niebem które ogarnia, zimnem które przenika do kości, słońcem które pali. I zdajemy sobie sprawę że to jest własnie natura, że nasze ciepłe niziny i mieszkania są wyjątkiem, kałużą letniego mleka w bezmiarze kosmosu pełnego ogromnych energii i elementów, uproszczonych, szorstkich, prymitywnych,
I choć nie chcemy tego widzieć, boimy się, to dopiero lodowiec, cienkie powietrze tam na przełęczach i szytach, zbliżają nas do esencji natury, dopełniają nasze życia. Tam, gdzie wszystko to, o co tak dbamy na co dzień, przestaje się liczyć, wobec czegoś znacznie większego.
No może trochę mnie poniosło, ale góry przyciągają, są jak narkotyk. Dzisiaj wcześnie wszedłem na Jurę. Im wyżej tym nogi zyskiwały dziwną noc, tym większa energia wypełniała płuca. Powyżej granicy drzew wiało. Nagle ogromne sado kozic, może 50 zwierząt, zaczęło biec zboczem. Były takie piękne, zwinne.
No comments:
Post a Comment