No i już są, te wilgotne poranki kiedy termometr pokazuje 4 stopnie, o siódmej jest wciąż dość ciemno i wcale nie chce się wychodzić z łóżka. Październikowe ciało jest leniwe a jednocześnie staje się odporniejsze na chłód. Wychodzę o 7, auto pokryte jest rosą, z tych co prędko nie wyparują. Chłód przenika palce, dłonie które ścierają rosę z lusterek. I tak jest lepiej niż wczoraj, kiedy jechałem na rowerze a chłód przenikał przez spodnie, koncentrował się w kostkach i w okolicach gardła. Przy okazji wczorajszego dojazdu do pracy - rowerem - spostrzegłem że samochody wciąż jeszcze smorodzą. Mimo katalizatorów, dieselgate, EURO 5,6 i kto wie co tam jeszcze, auta elektryczne wciąż mają sens.
Bądź co bądź ciało dostosowuje się do chłodu. Przez większość września było ciepło a zimne dni przyszły nagle. Na początku nie przeszkadzały, jakby zapas ciepła zgromadzony w ciele miał wystarczyć na zimę. Potem, z początkiem października, zaczęły być dokuczliwe, a teraz są znowu znośniejsze. Ciało sie zabezpiecza i zimno, choć błądzi nieprzyjemnie po skórze, nie wnika do środa. Kot wychodzi otwierając sobie drzwi łapą a na stopach czuć powier zimna.
No i wielki powrót apetytu. Po miesiącach kiedy prawie nie czuło się głodu, teraz żołądek woła "jeść!". A więc duży talerz przepysznej carbonarry, a może stek lub mięso w zawiesistym sosie. Albo zupa, tak zupa gotowana na kości przez kilka godzin, pełna włóknistych warzyw. Wegetariańskie plany zostają tymczasowo zawieszone. Ale może ciało się nasyci przed adwentem?
No comments:
Post a Comment