Saturday, 24 December 2022

Najniższy punkt roku

W końcu grudnia my, świat Zachodni, jesteśmy niby pielgrzymujący trzej królowie. Jedziemy pociągami, tłoczymy się na lotniskach, ale większość z nas mknie wypakowanymi autami o zaparkowanych szybach. Często wybieramy noc na czas podróży ale czy to pomaga? Ruch na autostradach i tak jest gęsty i korki tworzą się o czwartej rano, a do świtu jeszcze daleko, bo właśnie minął najkrótszy dzień w roku, minimum. To się jakoś dobrze składa że święta przypadają na ten najniższy punkt rocznego cyklu, akurat kiedy mamy już wszystkiego dość i potrzebujemy odpocząć. 

Autostrady to specyficzna kreacja naszej cywilizacji. Teoretycznie są pochodną dawnych duktów, tak bardzo sformalizowanych przez Rzymian, ale jak wiele innych rzeczy których tknęła się cywilizacja techniczna, dukty wyewoluowały w coś o wiele szybszego i efektywniejszego  i odhumanizowanego. Za młodych lat takie długie podróże ujmowały mnie swoją geograficznością. Czułem krańce kontynentu, nieskończoność Atlantyku, korzenie Alp. Wszystko było nowe, egzotyczne i znane tylko z map i książek i pachniało epoką odkrywców która skończyła się nie tak dawno, bo dopiero wraz z Juliuszem Verne. 

Teraz za to widzę głównie zmęczenie ludzi zamkniętych w metalowych puszkach płynących asfaltową rzeką. Ich samotność, wpatrzenie w monotonność drogi i irytację. Zatrzymuję się na jakimś przypadkowym postoju, zamawiam kawę i wiem że już tu kiedyś byłem.

 

 

Monday, 12 December 2022

Poranek w Rzymie

Raz na jakiś czas jestem w Rzymie w poniedziałek rano i odwożę dzieci do szkoły wypożyczonym samochodem. Traffico jest intensywne, auta stoją na centymetry od siebie. Zimny, po nocy, metal ich karoserii niemal dotyka innego metalu, posuwają się blacha w blachę, tak blisko że oczekuje się na zgrzyt, zwłaszcza że większość aut nosi ślady stłuczek. Ale zgrzyt nie następuje. W ulicznej ciasnocie nawet skutery nie mogą się przecisnąć i coraz odważniej wskakują na pas przeznaczony dla autobusów i taksówek. Ktoś bezsensownie trąbi sfrustrowany korkiem. Jest grudzień i po mglistym, deszczowym weekendzie niebo jest wreszcie czyste i błękitne. Powietrze było dość klarowne, ale teraz stoję za zdezelowaną furgonetką która wypuszcza kłęby dizlowskiego smrodu za nic mając staranie urzędników w Brukseli nakładające coraz wyższe normy emisji spalin. No cóż, może niedługo ten smród będzie tylko wspomnieniem.


Dzieci coś sobie opowiadają. Zaraz wysiądą pod samym Koloseum, a ja wskoczę na via Labicana gdzie, przez moment, ulegnę złudzie że korki się rozładowały, oślepi mnie poranne słońce będące już na wysokości dachów starych kamienic i pomyślę o codzienności mojego dziadka który o tej godzinie szedł z widłami do stajni nałożyć siana krowom i koniom i pogłaskać ich wielkie, parujące ciepłem, dobrotliwe ciała. Zapewne czuł lekką chropowatość drewnianego trzonka, chłód wkradał się mu pod szyję a płuca, wypoczęte i ciepłe po nocy, radowały się  zimnym ale świeżym powietrzem i zapachem śniegu.  

Sunday, 27 November 2022

Trzy nadzwyczajne kobiety

Z perspektywy myślę że poznałem w życiu wielu nadzwyczajnych ludzi. Jestem za to wdzięczny losowi i zastanawiam się czy jest to coś szczególnego, czy też podobną opinie wygłosiłoby wielu ludzi. 

Tym razem chciałem tylko krótko napisać o trzech kobietach które w tym roku skończyły po 40 lat. Zacznę od najbardziej kontrowersyjnej. Kiedy ją poznałem 20 lat temu była lesbijką i mieszkała ze swoją partnerką. Potem odkryła że lubi obie płcie, że fascynuję ją energia seksualna przepływająca między ludźmi. Zajmowała się tańcem współczesnym, pozowała nago malarzom i fotografom. Ma syna z hinduskim artystą którego poznała kiedy wyjechała studiować tantrę do Indii. Ostatnio skończyła budować dom w komunie na południu Francji. Aha, no i jej ciało jest pełne kobiecości i energii witalnej.

Obraz wygenerowany przez DALL-E 3.
Dla drugiej z tych kobiet życie jest dość trudną batalią. Oczywiście każdy z nas toczy swoje batalie, ale ona, w wyniku traumy za którą odpowiadają rodzice ma najróżniejsze problemy z ciałem i z psychiką. Powtarzające się depresje, nieudane związki, problemy trawienne spawiały że konstruuje swoją codzienność uważnie, z elementów zapewniających jej odpowiednią ilość wegańskiego jedzenia, kontaktów społecznych oraz stymulacji intelektualnej i duchowej. W pracy jest odnoszącym sukcesy inżynierem, potrafi też niesamowicie pięknie malować i jest to doceniane przez galerie sztuki. Jej ciało jest ciałem ascety. Ze względu na swoje problemy nigdy nie planowała mieć dzieci, ale jest wspaniałą ciocią.

Trzecia z moich 40-letnich znajomych jest marzycielką, ale twardo stąpa po ziemi. Żyje sama w pięknym domu na zboczu góry, o który zawsze bardzo dba i chyba darzy go uczuciem skoro jest gotowa wiele dla niego poświęcić. Jej pasją jest lotnictwo i właśnie kończy robić licencję pilota. W sumie czuję że mało ją znam więc mam najmniej do powiedzenia. Spotykamy się czasem, pijemy kawę o opowiadamy sobie fragmenty życia, ale jakbyśmy pomijali sprawy istotne. Może dlatego że napędzają nas zupełnie różne siły.


Thursday, 17 November 2022

Dewaluacja twórczości

Brodski twierdził że poezja nie powinna byc sprzedawana tanio, bo płacenie wysokiej ceny za coś to objaw wartości jaką ta rzecz ma, lub powinna mieć, dla odbiorców, dla społeczeństwa. Ale żyjemy w czasach w których wszystkiego co ludzkie (znaczy związane jakoś z homo sapiens) jest dużo. Dużo jest samochodów, ludzi, domów, fabryk, śmieci ale także owoców czystej twórczości. Na przykład teorii fizycznych mówiących o tym jak funkcjonuje świat są setki jak nie tysiące. Tak samo mamy tysiące dobrych książek, niesamowitych filmów, zdjęć mających w sobie "to coś" albo piosenek. Że już nie wspomnę o klipach muzycznych, wykładach czy po prostu historiach opowiadanych na youtubie. Ilość twórców ogromnie wzrosła, ilość dostępnych dzieł rośnie z każdym rokiem istnienie ludzkości a ilość odbiorców nie. Mimo ogromnej, internetowej dostępności produktów twórczości coraz częściej twórca może nie znaleźć nikogo, kto go przeczyta, obejrzy, wysłucha. To już nie jest kwestia tego, że twórcy zostają szybko zapomnieni. Oni po prostu nie zdążą zaistnieć.

Wygenerowane przez DALL-E 3.




Wednesday, 16 November 2022

Park upadłych

Parco dei Cadutti leży na obrzeżu dzielnicy San Lorenzo w Rzymie, zaraz przy via Tiburtina, wychodzącej z centrum świata na północny wschód a wytyczonej pierwszy raz około 2300 lat temu. Zaraz obok dzielnicy znajduje się centralna rzymska stacja kolejowa Termini. W lipcu 1943 roku amerykanie zbombardowali San Lorenzo, bo chcieli zniszczyć węzeł  kolejowy służący między innymi do zaopatrywania nazistowskiej armii. Bomby trafiły w wiele budynków mieszkalnych. Szacuje się że zginęło około 1500 osób. Dokładna nazwa Parco dei Caduti to Park upadłych 19 lipca 1943 i oczywiście odnosi sie do pamiętnego bombardowania.

Odwiedzam ten park za każdym razem jak jestem w Rzymie. Tym razem miałem czas dla siebie więc zaszyłem się przy stoliku w kącie, za drewniamym kioskiem który zawiera niewielki bar. Otworzyłem dzieło Sabiny Hossenfelder opowiadającą o opłakanym stanie współczesnej fizyki teoretycznej i usiłowałem się skupić. Specjalnie wybrałem ten stolik, aby schować się nie tylko przed którymś ze znajomych ale przede wszystkim przed bogactwem zdarzeń wypełniających tą przestrzeń.

Park upadłych przypomina stare obrazy pokazujące codzienne życie w średniowieczu. Typowo na takim obrazie w jednym kącie jakieś małe dziecko brodzi w kałuży, mały kundelek wskakuje i zeskakuje z ławki, inny pies obwąchuje drzewo machając ogonem, na zjeżdżalni cała grupa maluchów testuje nowe sposoby zjeźdżania (na przykład głową w dół) bardziej w tle dziewczyna w sari żywiołowo huśta się na jednej z huśtawek podczas gdy na drugiej dwie dziewczynki próbuja akrobacji i skakania w dal. W lewym dolnym rogu widzę krępego czterdziestooparolatka w niechlujnej paramilitarnej kurtce i z okazałą brodą skupionego na ekranie eleganckiego maka stojącego a za nim, w tle, starsusza z chodzikiem prowadzona jest powoli przez młodą dziewczynę z niemowlakiem na ręku. W głębi, pod drzewami, na niewielkim boisku grupa chłopaków kopie piłkę, na ławkach obok siedzą trzy kobiety w tradycyjnych muzułmańskich strojach pilnując swoję pociechi i rozmawiając w swoim egzotycznym języku.

Tyle się dzieje, tyle jest gestów, fizjonomii. Cały świat jest tutaj, skoncentrowany, zabiegany, zajętymi swoimi problemami ale współżyjący ze sobą, pomagający sobie, starający się nawzajem zrozumieć. Chłopak który przynosi mi mi piwo, jest czarny jak afrykanin ale ma rysy twarzy trochę jakby hinduskie. Nawet nie próbuję zgadnąć skąd jest. Zresztą czy on wie? Czy ja wiem skąd jestem? 

Przy stoliku obok siadają dwie dziewczyny. Mówią po włosku, piją jakieś dziwne drinki. Patrzę na nie kątem i wtedy w oko wpada mi czarna tablica, zawieszona na płocie za ich stolikiem, na której ktoś wypisał równania Modelu Standardowego. Oczywiście, przecież zupełnie niedaleko jest la Sapienza, jeden z najlepszych włoskich uniwersytetów. Zadumany nad zadziwiającym zbiegem okoliczności (przecież czytam właśnie książkę o współczesnej fizyce), dostrzegam też napis w zupełnie znanym mi języku. To ktoś z mojego kraju popisał się własnym chamstwem. Gdzie te czasy gdy otwierała się przed nami Europa i tysiące które wyruszyły aby zobaczyć jak jest gdzie indziej zostawiały napisy w stylu "Tu byłem Tony Halik"?

Zaa kiosku zagląda Manuela i dostrzega mnie. Zostaję odkryty. Przysiada się, więc zamykam książkę i gadamy o wszystkim a szczególnie o dzieciach. Dziewczynki bawią się razem gdzieś w odległym rogu parku. Właśnie poszły do różnych gimnazjów i mają sobie tak wiele do opowiedzenia. W końcu Manuela wyciąga mnie do innego stolika, z drugiej strony kiosku, gdzie siedzi już cała ferajna rodziców i rozmawia o wszystkim. Chłopak przynoszący alkohole jakoś daje radę pamiętać kto co zamówił. Tematy są różne, od nowej ekonomii która musi być odpowiedzią na kryzys klimatyczny po kłopoty żołądkowe po wczorajszym jedzeniu w jednej restauracji. Zapada zmrok. Trudno uwierzyć że zaledwie kilometr dalej tabuny turystów od rana próbują rozdeptać Koloseum. Czas iść do domu. Wiem, czemu tu nie mieszkam, ale czasami zastanawiam się czy nie byłbym szczęśliwy właśnie tu, gdzie kwitnie akradyjskie życie mimo ulicznego brudu, rozpadających się ulic i domów.

Następnego ranka, gdy wychodzę na pociąg, niewielka załoga przedsiębiorstwa oczyszczania myje miasto ciśnieniową myjką.




Wednesday, 9 November 2022

Fotony i my

Kosmos wypełniony jest promieniowaniem tła, które zrodziło się około 380 tysięcy lat po Wielkim Wybuchu. Wszystko wtedy było jeszcze gorącą plazmą, gorącym gazem, nie istniała żadne galaktyki ani gwiazdy. To promieniowanie, wtedy ogromnie gorące, teraz ma temperaturę -271 stopni Celsjusza (dokłanie to 2.75 K), co odpowiada falom radiowym o częstotliwości rzędu 150-300 GHz i długości fali rzędu 1-2 mm. Znakomita wiekszość tych fal rozprzestrzenia się w kosmosie od miliardów lat nie oddziaływując z niczym, bo Kosmos jest wielką pustką. To najstarsze światło we Wszechświecie  jest wszędzie, nawet w obszarach tak zwanej wielkiej pustki, gdzie gęstość atomów materii międzygwiezdnej maleje do pojedyńczych sztuk na metr sześcienny. Ilość fotonów promieniowania reliktowego tysiące razy przewyższa ilość cząstek materii. W każdym metrze przestrzeni kosmiczej jest przeszło 400 milionów fotonów reliktowych.


 

Duża część tego kosmicznego szumu dociera na Ziemię. Atmosfera jest generalnie dość przeźroczysta dla mikrofal o tej długości, dlatego też zresztą zostały one odkryte, kiedy Penzias i Wilson nie mogli dojść do porządku z szumem który słyszeli w swojej antenie. 

Na powierzchnię Ziemi dociera około 2 mikrowatów promiowania reliktowego na każdy metr kwadratowy. To bardzo niewiele. W ciągu dnia Słońce daje Ziemi przeszło kilowat światła na każdy metr kwadratowy. Oczywiście jest to zupełnie inne światło, ma temperaturę około 5500 stopni Celsjusza, co odpowiada częstotliwości rzędu 320 THz i długości fali 527 nm.

Od kiedy ludzkość zaczęła przesiadywać przy ogniskach wystawiła się na dodatkowe źródło fotonów. Typowe ognisko ma temperaturę rzędu 900 stopni Celsjusza, co odpowiada częstotliwości 74 THz i dugości fali rzędu 2 mikrometrów. To już zaczyna być blisko rozmiarów ludzkich komórek. Co ciekawe siedząc blisko ogniska łatwo odczuć że jest ono znacznie gorętsze niż Słońce. Samo ognisko posiada stosunkowo niewielką moc, ale kiedy się siedzi blisko, można się wystawiać na intensywność rzędu kilku kilowatów na metr kwadratowy. W chłodną jesienną noc twarz 'płonie' a plecy marzną.

Dla porównania typowy router Wifi emituje promieniowanie o częstotliwości 2.4 GHz, co odpowiada temperaturze 40 milikelvinów i długości fali rzędu 7 cm.  Całkowita moc promieniwania routera to około 0.1 W,  co oznacza że stojąc metr od niego doświadczamy około strumienia promieniowania rzędu 20 miliwatów na metr kwadratowy. Jest to 10000 razy więcej niż moc promieniowania reliktowego które jest z nami na każdym spacerze i 50000 razy mniej niż to, co dostajemy od Słońca w pogodny, letni dzień. Ognisko naraża nas na strumień promieniowania około pół miliona razy mocniejszy niż router Wifi.

Nie piszę tego aby zdyskredytować tych wszystkich których boli głowa albo nie mogą spać gdy Wifi jest załączone. Oczywiście że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana niż te proste wyliczenia a nasze ciała nie były nigdy narażone na tak duże strumienie fal centymetrowych czy milimetrowych. Ale powyższe zestawienie dość jasno wskazuje że nie ma oczywistych powodów aby bać się Wifi czy telefonów komórkowych, bo od zarania historii kąpiemy się w morzu fal elektromagnetycznych o mniejszych lub większych częstotliwościach. Co więcej, od kiedy mieszkamy w domach, nasze skspozycja na Słońce zmniejszyła się o rzędy wielkości których w najdrobniejszym nawet stopniu nie rekompensują technologie bezprzewodowe. Najprawdopodobniej więcej sportu i przebywania na świeżym powietrzu przynosi wieokrotnie więcej pożytku niż unikanie Wifi, bo router emituje mniej promieniowania niż świeczka którą sobie zapalamy wieczorami.

Sunday, 6 November 2022

Zabawa i fantazja

Zabawa dzieci jest jedną z najdoskonalszych form bycia tu i teraz. Zdolność do zabawy nie kończy się w pewnym wieku, ale zwykle powoli zanika, tak że w wieku 20-tu lat, nawet tańcząc na dyskotece, ludzie myślą o tym jak wyglądają, co inni uczesniczy myślą o ich ciałach i sposobie wywijania kończynami. Ale nie jest prawdą, jak twierdzą niektórzy, że dzieci żyją tylko "tu i teraz". Świat fantazji też staje się domeną dzieci, ale jest to świat mający dość słabe zakotwiczenie w rzeczywistości (inaczej niż problemy które odciągają nas od minfulness kiedy jesteśmyu dorośli). Z początku świat fantazji związany jest ze snami, jest kontaktem z podświadomością, ale też powoli zaczyna być formą ucieczki od siermięnej rzeczywistości. 

Przypominam sobie obiady na jakiejś stołówce, chyba na jakimś letnim obozie. Duża sala wypełniona stołami i setka dzieci. Odgłosy rozmów, zgrzytanie sztućcy o talerze zwielokrotnione przez echo, to wszystko tworzyło bardzo nieprzyjazną atmosferę. Sposobem zapewnienia sobie dobrostanu w takiej sytuacji była ucieczka w marzenia. Te marzenia były silne, w wyobraźni przenosiłem się na inne kontynety, byłem kapitanem łodzi, wszystko było inspirowane literaturą i rzadkimi wtedy kreskówkami.

Ale w miarę upływu lat zwyczaj odrywania się od rzeczywistości nabiera innego charakteru. Spędzamy godziny powtarzając w głowie dyskusje z życiowymi partnerami, planujemy w szczegółachnastępny dzień w pracy, pochłaniamy analizy polityczne w nadziei że ób bierności jest lepszy niż inne lub oglądamy seriale a nie pobudzają one wyobraźni, ich jedynym celem zostaje oderwanie nas od rzeczywistości. Dochodzi do tego  że jedząc oglądamy telewizję i nawet nie czujemy smaku potraw. I wiemy że tak nie powinno być.

Z czasem, z biegiem lat koło się zamyka. Najpierw zabawa z małymi dziećmi powrotem przywołuje nas do tu i teraz. Potem coraz bardziej cenimy sobie te momenty, kiedy nie robimy nic, umysł - zmęczony światami nierealnymi - nigdzie nie dryfuje. Pomaga papieros albo kieliszek musijącego wina którego smak czujemy całym sobą. I staramy się aby tych momentów było jak najwięcej, zwiększając nasz dystans do blichtru świata.


Monday, 31 October 2022

Welcome to the reality

Cztery dni wytężonej roboty dobiegły końca i oto mam przed sobą kilkanaście godzin po to tylko żeby jechać, oglądać, fotografować i próbować zrozumieć Amerykę. Co prawda wynajęcie auta na karte debetową okazało się być czymś w rodzaju 'mission impossible', no ale w końcu mam zgrabnego czarnego jeepa wyposażonego we wszystkie duperele łącznie z podgrzewaną kierownicą. Amerykanie spędzają znaczącą część życia w autach więc lubia komfort.


W czasie tych kilku moich podróży do Stanów za każdym razem znajdywałem się w tej samej sytuacji, w jednym z aut na zapchanej międzystanowej trzypasmówce. Nie ma korka ale wszystkie auta suną z taką samą prędkością i to, oraz ta niesamowita ilość aut, generuje niepokój i poczucie uwięzienia. Próbuję sobie wyobrazić nieskończone amerykańskie przedmieścia, masy ludzi którzy posiadają te wszystkie samochody i nieskończoność powiązań i interesów sprawiających że muszą się przemieszczać. Najdziwniejsze jest to, że w okolicy nie ma żadnego megamiasta. Jest Knoxville, ale to niecałe 300 tysięcy ludzi. Więc skąd ta rzeka metali, plastyków, smarów, akumulatorów (elektryki widuje się dość często) i malutkich krzemowych chipów?

Przwiązanie Amerkanów do wielkich SUVów oraz niemal absolutny brak transportu publicznego to jedne z wielu rzeczy których nie pojmuję. Jak to się stało że ewolucja tej cywilizacji, która przecież wypączkowała z Europy, poszła tak inną drogą? Próbuję sobie wyobrazić pierwszych kolonizatorów ze Starego, zapchanego kontynentu na którym każdy skrawek ziemi ma swego właściciela i to poczucie że kraj przed nimi nie ma granic, jest wolny od właścicieli i nieskończony. Każdy może sobie wykroić kawałek, choć ta wolnośc oznacza też że trzeba swego bronić. Minęły trzy stulecia, kolonizatorzy wybili stada bizonów, przetrzebili miliony kilometrów lasów, ekstrminowali Indian którzy byli jednym z najpiękniejszych przykładów życia w symbiozie z naturą ale nadal mają poczucie że żyją w miejscu bez granic i że mogą z niego czerpać bezdennie i bezterminowo. W międzyczasie to poczucie mocy i władzy sprawiło że Amerykanie uwikłali się w niezliczone konflikty, zarówno jako rząd jak i prywatne korporacje. Bo, jak każdy, patrzą na planetę przez pryzmat tego, jaką rzeczywistość stworzyli u siebie. Rzeczywistość w której planeta jest źródłem zasobów.

Europa w międzyczasie wyewoluowała w skali bardziej ludzkiej, od tysiącleci świadoma ograniczeń. Na przykład przestrzeń, dedykowana ludziom, jest o wiele mniejsza. Europejczyk, wchodząc do hotelowego pokoju, nie oczekuje przestrzeni jak na prerii. Jak mu jest za ciasno to otwiera okno, wychodzi do przestrzeni wspólnej. W Ameryce niewiele rzeczy jest wspólnych. Mój "pokój" w hotelu był wiekszy niż mieszkanie w którym na codzień mieszkam, ale okien się nie otwierało - świeże powietrze miała zapewniać klimatyzacja.


Któregoś dnia wcześniej piłem kawę w barze na dachu hotelu z jednym z Amerykanów z którymi pracowałem. Rozmowa zeszła na wojnę Rosji z Ukrainą, bo w firmie u niego pracuje dużo naturalizowanych Rosjan. Opowiadałem jak pewnej nocy z miesiąc temu obudził mnie dźwięk samolotów podchodzących do lądowania o 3 w nocy na lotnisku w Pyrzowicach. Jasne było że to maszyny wojskowe, bo żadne komercyjne nie latają o takiej godzinie. "Welcome to the real world" - odparł mój rozmówca. W jego rozumieniu Europa przez dzisięciolecia była bańką żyjącą w ułudzie sprawiedliwości i pokoju pośród świata który rządzi się prawem pięści. I zdałem sobie sprawę że Zachód potrzebuje tej drugiej strony monety, tego państwa które wierzy w siłę ale wciąż jest demokracją. Bo gdyby nie było Ameryki, co powstrzymałoby Putina przed zaanektowaniem Polski, krajów bałtyckich, Bałkanów i tak dalej? Nikt. Więc bardzo dobrze że jest wujek Sam. Ale jego siła idzie w parze z konsumpcjonizmem i ekspansjonizmem i dlatego musimy być ostrożni w interesach bo 'real world' w Ameryce nie oznacza tego samego co u nas jest ani nawet do czego powinniśmy zmierzać.





Saturday, 22 October 2022

Lot do USA

Zaprosili mnie no więc lecę. Ciągle nie wiem do końca po co im prezentacja w temacie który zamknałem kilka lat temu. Lot do US przypomina wyprawę na inną planetę. Po drobiazgowej kontroli dokumentów (paszport, ESTA, Covid) zabierają mnie do specjalnej strefy lotniska, takiej której nigdy jeszcze nie widziałem. Schodzi się pod ziemię, znika szwajcarski blichtr, pojawia się beton, kurz na mocarnych rozpornikach będących elementem fundamentów. Potem jest jazda automatycznym pociągiem poprzez ciemny tunel. W pewnym momencie na specjalnie zsynchronizowanych ekranach na ścianie tunelu wyświetla się idylliczny szwajcarski krajobraz dający złudzenie patrzenie przez okno na Alpy. Przymiły głos Heidi zachwala kraj który własnie opuszczam. Krótki spektakl kończy się zamuczeniem krowy. Trzeba się uśmiechnąć. Ameryka nie może brać Szwajcarii za bardzo na serio, bo tutaj były, a może wciąż są, ukryte konta miliarderów i gangsterów. Oczywiście nadziany amerykański turysta który stanowi ważne źródło dochodu nie o tym ma pamiętać.  


Na specjalnym terminalu nawet ludzie są inni, amerykańscy. Otwarci, pełni energii i ekpresji własnej osoby. Europejczycy wydają się trochę stłamszeni i zakompleksieni, nawet jeśli są to komplekty elegancji i wyższej kultury. Podróżnicy często ubrani ekstra wygodnie, na przykład w trochę zbyt obszerne spodnie, no bo czeka nas przeszło 10 godzin lotu. No i oczywiście samoloty są duże, transatlantyckie.

Ameryka i Europa to dwie twarze Zachodu. Bardzo różne od siebie, o bardzo skomplikownej relacji a jednak z elementem dopełniania się.

Sunday, 16 October 2022

Intelektualna euforia

Mechanika kwantowa jest jak zenowski koan. Zamiast "wyobrażania sobie dźwięku jednej klaszczącej dłoni" mistrz mógłby równie dobrze zapytać o cząstkę która jednocześnie kręci się w prawo i w lewo albo o kota który jest jenocześnie żywy i martwy. Być może, intensywnie myśląc o kwantowym koanie, można dostać oświecenia. Albo oszaleć.

Wyobraźmy sobie Alicję i Robera, legendarne postacie kwantowych eksperymentów myślowych. Alicja poleciała rakietą Muska na Marsa a Robert został na Ziemi. Oboje umówili się że  w pewnym, dokładnie tym samym momencie przeprowadzą eksperyment polagający na rzucie monetą.  Wybija ta godzina, wyciągają monety i rzucają. Jesli monety są w stanie kwantowomechanicznego splątania to za każdym razem kiedy Alicja wyrzuci orzełka, Robert dostanie reszkę. I vice versa. I to dzieje się mimo że sygnał między Alicją a Robertem dzieli dystans którego przebycie zajmuję światłu godziny.

Tegoroczni Nobliści, Clauser, Aspect i Zeiliniger, udowodnili że nie ma tu żadnego triku, że splątanie zupełnie nie zmienia właściwości monet. Tak przed jak i po splątaniu prawdopodobieństwo wyrzucenia reszki czy orzełka jest 50%. Nikt tu nie znaczy kart. Świat po prostu jest taki osobliwy.

O rezultacie takiego eksperymentu można myśleć na wiele sposobów. Na przykład można wnioskować że przed aktem wyrzucenia monety, nie ma ona właściwości bycia reszką lub orłem. Nabywa tą właściwość dopiero w wyniku akcji, oddziaływania z instrumentem który tę właściwość mierzy. Możan też twierdzić,  jak to zwykle robią mechanicy kwantów, że moneta jest w zmieszanym stanie orłoreszkowym. Ale niezależnie jak na to popatrzeć cząstki splątane są ze sobą w szczególnym związku, który za nic ma nieskończone odległości Wszechświata (dotychczasowe eksperymenty osiągnęły odległości rzędu tysięcy kilometrów). Być może światło które dochodzi do nas z odległej gwiazdy jest w stanie splątania z jej atomami i tylko patrząc na nią w jakiś sposób na nią wpływamy?

Piszę o tym bo dziwnym zbiegiem okoliczności zacząłem zapoznawać się z fizyką kwantową bardzo wcześnie i od początku byłem nią zafascynowany. W szkole jeszcze mówiliśmy o zasadach Newtona a ja z wypiekami na twarzy czytałem popularnonaukowe książki o kwantach. Prawdopodobnie to przez te książki zajmuję się zawodowo fizyką, choć to, co robię na codzień, niewiele ma wspólnego ze szlachetną, mózgoskrętną mechaniką kwantową.

Mechanika kwantowa miała dla mnie zawsze ten aspekt bycia poza zasięgiem naszego umysłu, poza tym co potrafimy wykoncypować. Być może jej paradoksalność wynika po prostu z tego, że nasz umysł przyzwyczaił się dzielić świat poznawalny na podmiot i przedmiot? Czyli nasze racjonalne myślenie jest niekwantowe. A jednocześnie trudno sobie wyobrazić że w toku ewolucji w jakiś sposób nasze doświadczenie nie obejmuje jej zasad. Przecież oko, po kilku godzinach siedzenia w ciemnościach, jest w stanie widzieć pojedyńcze fotony. A więc może w jakiś sposób, jakaś część nas jest połączona tym samym splątaniem na przykład z osobami które kochamy? Czy intensywna tęskonota może mieć aspekt kwantowy? Przecież to częsty motyw w naszej sztuce, kiedy coś złego dzieje się komuś, inna osoba na innym kontynencie natychmiast odczuwa niepokój. Albo gdy źle śpimy i budzimy się o piątej a potem dowiadujemy się że tego ranka ktoś z bliskich zmarł. W intelektualnej euforii moglibyśmy szukać tłumaczenia tych zjawisk w kwantowym splątaniu.

Ale trzeba z tym uważać, bo tego nie da się dowieść. To są zjawiska poza intelektem. Musimy zaakceptować granice wyjaśnialności świata pokazywane przez mechanikę kwantową i nie próbować podciągać tych wpółparanormalnych zjawisk pod naukę, bo istnieje strefa poza nauką gdzie znajduje sie ich miejsce. 


ciekawy link:

https://www.scientificamerican.com/article/the-universe-is-not-locally-real-and-the-physics-nobel-prize-winners-proved-it



Sunday, 18 September 2022

Więźniowie interpretacji

Pod papieskim oknem grupa młodych ludzi. Wodzirej-aktywista ma przewieszoną przez ramię tubę. Słyszę niewybredne epitety pod adresem kościoła i samego świętej pamięci Jana Pawła. "Przywódca kryminalnej organizacji jaką jest kościół katolicki". Mocne słowa. W obliczu skwapliwie propagowanych njusów o kościelnej pedofilii w Polsce czy wyzyskiwaniu i mordowaniu dzieci indian w Kanadzie wydaje się to nie pozbawione sensu. A jednocześnie jest pozbawione sensu, bo przecież w imieniu tegoż Kościoła działał na przykład Kolbe a gdyby nie pielgrzymki Jana Pawła do Polski to może dalej tkwilibyśmy pod ręką ruskich carów. Kościół zbudował Polskę na przestrzeni wieków, mit założycielski naszego obecnego kraju jest ściśle związany z tą "kryminalną organizacją". Kto wie czym bylibyśmy gdyby nie Kościół? Może bylibyśmy słowiańskim mocarstwem z pięknym kultem natury, jak wierzą ci, co naoglądali sie Pocahontas? A może bylibyśmy pod butem Germanów? Nie ma sposobu żeby to wiedzieć.

Zmieniam trasę spaceru, nie chcę słuchać tego żenującego aktywisty którego umysł uwięziony jest w pewnej, wyjątkowo ograniczonej interpretacji rzeczywistości. Na tyle uwięziony że nie widzi innej strony, choćby tej oczywistej, propagowanej w kościołach i mediach tego kraju.

Tak się złożyło że mieszkałem w Rzymie kiedy JP2 zmarł i choć nie uważam się za katolika żywię szacunek do tego człowieka, za to kim był i co osiągnął w życiu. I za to że nawet teraz, po śmierci, płaci cenę za to, co zrobił.

Kilka dni później przeglądałem książkę mającą odsłaniać "prawdziwe oblicze" Piłsudzkiego. Autor tak otwarcie przedstawiał antyżydowski punkt widzenia, że tracił wiarygodność po niecałym akapicie. Jakby zebrać do kupy wszystkie teorie o antypolskich spiskach i działaniach to na prawdę trzeba się dziwić jak to jest, że ten kraj jeszcze istnieje.

I wreszcie dochodzę do do tej strony "Pamiętnika pisanego później" Stasiuka w której mówi on o Polsce. Oddycham z ulgą, pochłaniam te jego krótkie zdania, trafne i zaskakujące porównania które już dawno powinny mi się znudzić, bo tak często zahaczają o powtórzenie, bo są do siebie podobne a jednak znowu i znowu co parę stron jest jakieś zdanie wywołujące uczucie małego oświecenia, coś niesamowicie trafnego, egzystenjalnego, jakaś prawda ludzka która jasno wskazuje miejsce dla tych wszystkich innych bzdur.

Friday, 26 August 2022

Podróż do Polski, podróż w czasie

Dla notorycznego emigranta, jakim jestem, przyjazd na parę dni do kraju rodzinnego pełny jest napięcia i emocji. Przyjechałem na ślub i wesele w czasie którego dostaliśmy wiadomości że ktoś zmarł i ktoś się urodził. To była parafraza całej tej tygodniowej podróży, kiedy to, co wydarza się na przestrzeni długich miesięcy, dostaje się w pigułce. 

Jadąc przez Polskę, po "powierzchni" kraju, nie sposób nie zauważyć wyśmienitych dróg, rozrastających się nekropolii i wielkich robót publiczych. Większość krajów Zachodu to kraje już zbudowane, gdzie raczej reperuję się infrastrukturę a nie buduje nową, w Polsce wciąż jest odwrotnie. A potem wchodzi się po powierzchnię. Ludzie - znajomi, rodzina - stali się starzy. Wujostwo... ile lat ich nie widziałem? Jak to się stało że dobijają 80-tki? A w ogóle jak to możliwe że nikt mi nie powiedział że inny wuj zmarł miesiąc temu?

Na samym weselu było jakoś swojsko, tak jak "kiedyś". Przede mną mur nieznanych twarzy w odpowiednim wieku z gatunku tych które siedzą, nic nie mówiąc i czekają na następne danie. Mężczyźni ożywiali się kiedy nadchodziły kolejne toasty. Ciepła wódka zadziwiająco dobrze "wchodziła" a ja przeniosłem się w sąsiedztwo kuzyna który, niby Tom Cruise, nie zmienił się ani o jotę. Za to jego najstarsza córka urosła chyba dwukrotnie od kiedy ją widziałem ostatni raz i przemieniła się w nastolatkę, szczupłą i chybotliwą niby wybujały słonecznik. 

W trakcie rozmowy zdaję sobie sprawę że dla kuzyna jestem jakąś niezrozumiałą aberracją. Po co siedzę za granicą? Może i zarabiam troszkę więcej, ale przecież jestem daleko od rodziny, domu, kraju. Wyjechałem, założyłem rodzinę "tam" i jestem jak mówca który stracił wątek, pogubił się. Przejechałem pół świata, mówie kilkoma językami ale jednak nic mu nie mogę dać. On za to dzieli się swojską kiełbasą i wyśmienitymi pomidorami z własnej szklarni. To są rzeczy prawdziwe.

Teraz patrzę jak pada deszcz. Myślę o Polsce i nie wiem co myśleć, nie mogę znaleźć odpowiednich słów. To ta sama Polska która 20 lat temu był swojska, teraz pokryła się patyną nowoczesności. Wifi i ładowarki USB w autobusach miejskich, młode chojraczki którzy stali się uprzejmi i już sobie nie dają w mordę, tak niewiele dzieci, i mocny, Ukraiński akcent w sklepach czy nawet u pani anonsującej samoloty na lotnisku. Rząd "opiekujący się" ludem poprzez różne akcje przypominające i uświadamiające, sam lud, który z wielkiej, szarej, nieogarniętej i niepolicznalnej masy rozbił się na pojedyńcze drogocenne jednostki z których każda ma osobną historię, osobowość i którą należy pielęgnować.

Czym jest Polska? Godzina W zastała mnie na krakowskim Rynku, na wprost Mariackiego. Zawyły syreny, przypomniały mi się okrótne fragmenty z "Esther" Chwina. Czy można ująć w słowa albo choćby ogarnąć myślą coś takiego jak kraj rodzinny? Proszę bardzo mogę mówić i pisać o Szwajcarii, ale o Polsce chyba nie dam rady.




... wspomnienia jakie pewne miejsca produkują... godzina W na krakowskim rynku i to pytanie: czym jest Polska?


Thursday, 7 July 2022

Do ruskich

Zachód jest taki troszeczkę przegniły, zawsze taki był. Być może stęchlizna zgnilizny jest nieodłącznie związana z demokracją i wolnością? I oczywiście ze względnym dobrobytem. Ale Zachód non stop próbuje siebie naprawić (patrz choćby ostatni owczy pęd w EU do niby-ekologicznych aut elektrycznych) i rozgląda się za alternatywami.

Wielu ludzi których znam na Zachodzie kocha się w romantyźmie krajów które z Zachodnimi wartościami nie mają nic wspólnego. Przykładem jest Arabia, ta z baśni tysiąca i jednej nocy, z bogactwem sułtanów, magią, barbarzyństwem i silnymi emocjami. Wiele osób jest także zafascynowanych bezkresnością śnieżnej Rosji doktora Żiwago. 

Tak przynajmniej było do 24-go lutego kiedy ta bezkresna Rosja, pod fałszywymi pretekstami, wywołała krwawą wojnę z Ukrainą, która nadal trwa. Nagle upadła kurtyna, Rosja okazała się krajem porównywalnym z faszystowskimi Niemcami, z propagandą w stylu Goebbelsa i Putinem grającym cara który paternizująco poucza cały świat a jednocześnie, bez chwili wahania, gra życiem milionów w Afryce.

Być może Zachód powinien stracić ostatnie złudzenia co do tego, że odpowiedzi na swoje problemy znajdzie w innych cywilizacjach. Na pewno nie pomogą kraje Arabskie z religią głęboko niezgodną z podstawami Zachodnich wartości, na pewno nie pomoże też Rosja z kulturą brutalnego kłamstwa, przemocy i wojny. To już lepiej patrzeć na daleki wschód, Indie, Chiny, Japonię czy Tajlandię. Ale przede wszystkim Zachód nie powinien odrzucać tego, co sam osiągnął, tego czym się stał. A zmiana, rozwój, poszukiwanie są głęboko zakorzenione w Zachodnim systemie. Cywilizacja Zachodu jest cywilizacją podróży w nieznane. Tylko że tym nieznanym jest świat głęboko demokratyczny, wolny, otwarty i oparty na nauce. To ciekawe, ale takiego świata jak dotąd w historii na tą skalę nie było. Podczas gdy Rosja po prostu próbuje odtwarzać carat, Arabia trzyma się islamskich zwyczajów, i tak dalej.

Thursday, 23 June 2022

Upały

Nadchodzi najkrótsza noc w roku a upały sięgają 33 stopni. Przypomina mi się Asia, koleżanka z czasów studiów, która zawsze twierdziła że dla niej sesja letnia nie istnieje. Po prostu wyjeżdżała na wakacje i zdawała wszystkie egzaminy we wrześniu.

Kiedy parę lat temu zbudowałem sobie zegar z czujnikiem temperatury i ciśnienia oparty na Raspberry Pi, nie sądziłem że mój prymitywny UI, oparty na module pygame przetrwa próbe czasu. A tymczasem przetwał, i to nawet łącznie z kilkoma przeprowadzkami. Na początku mierzył tylko jednym czujnikiem umieszczonym za zegarem, potem dodałem drugi czujnik na tarasie lub balkonie. No i tak sobie mogę porównać ewolucję temperatur w czerwcu na przestrzeni kilku lat i kilku miejsc... Generalnie niczemu to nie służy, ale jest fajna zabawa.

Lato jest szczególnym okresem. Jest widno do 22:30 i nie można spać. Zdarza się masa niespodziewanych rzeczy, to jakaś widowiskowa burza, to chęć spaceru o północy, to drink z sąsiadami przez balkon, to rozmowa przy popołudniowej kawie która zamienia się w kolację i gadanie do późna. Takie jest lato w Europie.




Saturday, 11 June 2022

Spostrzeżenia związane z jazdą samochodem

Od dwu miesięcy widuję na szwajcarskich autostradach auta na ukraińskich numerach rejestracyjnych. Owszem, widywałem tutaj ukraińskie rejestracje wcześniej, ale zwykle były to zdezelowane furgonetki (trochę jak polskie 20 lat temu), a teraz widuje się całkiem przyzwoicie wyglądające SUVy, o formach zwykle nie spotykanych na Zachodzie. Jadą jakoś tak wolno, wolniej niż inne auta, jakby byli ostrożni a może jakby nie do końca wiedzieli gdzie mają jechać. Pojawia sie pytanie co tu robią? Ewidentnie jest to ukraińska klasa średnia. Czy zwiedzają Europę przeczekując wojnę która trawi ich kraj? Czy są w jakichś tajnych misjach, przewożą kamizelki kuloodporne czy nawet jakąś broń? Ukrainiki które znam a które uciekły przed wojną do Szwajcarii nie wiedzą. Przypuszczają że to uchodźcy nie wiedzący co zrobić z czasem... ale z drugiej strony zwłaszcze jedna z nich często jeździ do domu. Samolot do Warszawy a potem autokar. Prawie normalinie, tylko chwilowo nie ma bezpośrednich lotów do Kijowa.

Zatrzymuję się na przyautostradowym postoju. Dochodzę do siebie po dwu godzinach pędzenia, po szumie przemykającego powietrza. Kontestuję że trzeba pewnego czasu aby dojść do siebie. W fizyce powiedzielibyśmy że proces dochodzenia do siebie ma stałą czasową, która jest pewnie rzędu kilku lub kilkunastu minut. Skąd się bierze taki czas? Czy to okres potrzebny aby elektryczna aktywnośc neuronów ustabilizowała się? Czemu stała czasowa dochodzenia do siebie nie zajmuje mikrosekundy? I co by było gdyby zajmowała dobę?


I kiedy tak powoli wspomnienie autostradowego szumu ustaje, myślę ni z tego ni z owego o ostatniej jeździe taksówką w pewnym wielkim mieście i o tym spostrzeżeniu że jechanie wydaje się swego rodzaju 'pasywną czynnością', trochę jak oglądanie telewizji, bo gdy auto stawało na światłach to przez tą chwilę postoju byłem trochę zdezorientowany, jakbym nie miał co robić a kiedy jechało mój umysł wypełniał ruchomy obraz chaotycznych ulic. Te postoje były troche jak natrętne reklamy w telewizji, ktorych nie chce sie tak na prawdę oglądać.

Właśnie, to ciekawe że oglądanie telewizji, choć z gruntu pasywne, jest czynnością...

I to ciekawe że kiedy auto jedzie ulice absorbują uwagę a jak stanie na światłach zbyt mało sie zmienia i czujemy chwilową nudę, bezczynność i dezorientajcę...

Tuesday, 31 May 2022

O typach akceleratorów

Współczesne akceleratory cząstek, w absolutnej wiekszości, używają mikrofal. Mikrofala to fala radiowa o częstotliwości w zakresie od kilohertzów do gigahertzów. Fala elektromagnetyczna to rozchodzące się w przestrzeni zaburzenie pola elektrycznego i magnetycznego.

Pole elektryczne jest najefektywniejszym znanym sposobem przekazywania energii do cząstek. Cząstki, oczywiście, muszą być naładowane. Dwa inne pola makroskopowe to grawitacja, która generuje bardzo małe przyśpieszenia w mikroświecie i pole magnetyczne które zasadniczo działa prostopadle do kierunku ruchu cząstki, skutecznie utrudniając proces zwiększania jej energii.

Pole elektryczne występuje w postaci statycznej jak i w postaci fali elektromagnetycznej, w której oscyluje ono na zmianę z polem magnetycznym. Ta postać - fala elektromagnetyczna - pomnaża potencjał elektryczności w przyśpieszaniu cząstek, bowiem pozwala osiągać większe przyśpieszenia (chwilowa amplituda może być znacznie wyższa niż statyczna amplituda) i, co najważniejsze, nie wymaga gigantycznych potencjałów: każde drganie fali to małe zwiększenie energii ale tych drgań jest bardzo dużo. W przyśpieszaniu cząstek dużo małych kroczków jest o wiele łatwiejsze do zrobienia niż jeden wielki sus.

Fale radiowe generowane w pustrzej przestrzeni roznoszą się w nieskończoność. Aby skutecznie i efektywnie przyśpieszać cząstki fale takie muszą być zamknięte w metalowym pudle o częstości rezonansowej odpowiadającej częstości fal używanych do przyśpieszania. Stąd owo metalowe pudło nazywane jest wnęką rezonansową. Cała sztuka skutecznej akceleracji opiera się na synchroniźmie i rezonansach. W związku z tym megaherzowe czy gigahertzowe fale elektromagnetyczne mają optymalną długość do tego, żeby konstruować struktury w których zachodzi przyśpieszanie. Przy częstotliowści 50 MHz fala ma długość około 6 metrów (taka częstotliwość znajduje zastosowanie w dużych cyklotronach) a przy 3 GHz długość fali wynosi 10 cm (typowe dla maszyn przyśpieszających elektrony). Dłuższe fale wymagają większych struktur, a krótsze fale, na przykład terahertzowe, wymagają malutkich struktur, podobnych do układów półprzewodnikowych. Nota bene "accelerator on chip" to jest obecnie jeden z głównych kierunków rozwoju technologii.


Są trzy główne typy akceleratorów opartych o mikrofale: liniowe (linaki), synchrotrony i cyklotrony. W linakach wnęki rezonansowe są ustawione jedna za drugą a cząski przechodzą przez każdą wnękę raz. Linak składa się głównie z wnęk przyśpieszających. Synchrotrony są przeciwieństwem linaków: zawierają niewielką wnękę przyśpieszającą w przez którą cząstki przechodzą wielokrotnie a cała reszta maszyny to ciąg magnesów mających na celu "zawrócić" cząstki do wnęki. W miarę zwiększania się energii cząstek pole magnetyczne w magnesach jest zwiększane. Wreszcie są cyklotrony, w których cząstki przechodzą przez tą samą wnękę przyśpieszającą kilkadziesiąt razy, za każdym razem zwiększając promień orbity po której się poruszają dzięki ogromnemu magnesowi który obejmuje całą maszynę. 

Linaki i cyklotrony nadają się do produkowania wiązek o małej energii i dużej mocy. Synchrotrony używane są do przyśpieszania cząstek do ogromnych energii. W systemie akceleratorów często urządzenia różnego typu łączą się. Na przykład linaki są zwykle wykorzystywane jako pierwsze stadium przyśpieszania przed wrzuceniem cząstek do większej maszyny, na przykład synchrotronu.




Friday, 13 May 2022

Maj

Maj zaskakuje. Wszystko dzieje się tak szybko. Trzeba zrzucać ciepłe kurtki, o 6 rano robi się widno, rośliny rosną jak na drożdżach, kwitną nie wiadomo kiedy i można to wreszcie obserwować pijąc poranną kawę na tarasie w piżamie. Tylko pracy jest jakoś dużo. Nasza cywilizacja wydaje się pozostawać sezonowa niezależnie od tego jak prace, które wykonujemy, są oddalone od natury. To w maju są matury, egazminy na studia, eksperymenty, konferencjie. Koncentracja pracy aby zdążyć przed latem, przed wakacjami. Nadmiar obowiązków szczególnie kontrastuje z potrzebą obserwacji zmieniającej się natury...  Potrzebujemy czasu aby "ogarnąć" to niesamowite tempo zmian, ale nie mamy na to czasu, niestety. Może w przyszłym roku? Może dopiero na emeryturze? 

Ale skoro nie ma czasu, to może wystarczy natężyć uwagę? Stać tak przez chwilę z kawą w dłoni i z maksymalnym wysiłkiem próbować zobaczyć wszystko, każde poruszenie trawy, liści, rozłożyć ruch dziewczyny na elementy składowe, mikrogesty, usłyszeć każdy szelest, szmer, uderzenie serca. I trwać tak przez chwilę w wieczności tego momentu.

Monday, 18 April 2022

Francuskie poczucie wolność od państwa

Za każdym razem kiedy opuszczałem Francję, przekonywałem się że francuski system administracyjny jest dość unikalny przynajmniej w skali Europy. Dajmy na to podatek drogowy, który jest doliczany do ceny paliwa. W związku z tym, nie trzeba się martwić jakimś dodatkowym rachunkiem do opłacenia kiedyś tam w trakcie roku.  No i każdy użykownik drogi płaci jakośtam proporcjonalnie do tego, ile tej drogi używa.

Następny, i mój ulubiony chyba, jest podatek telewizyjny. Nie tylko fakt, że Francja jest jednym z ostatnich krajów w Europie kiedy ten podatek płaci się tylko, jeśli faktycznie telewizję się ogląda, to na dodatek nie zajmuje sie tym jakiś specjalny urząd czy organizacja, tylko normalny urząd podatkowy. W corocznym zeznaniu podatkowym wystarczy zakreślić pole "nie posiadam telewizora" i po sprawie. Oczywiście można się spodziewać kontroli, ale z mojego doświadczenia to się prawie nie zdarza. Zresztą należę do tych 0.1% populacji która nigdy nie posiadała telewizora.

Kolejnym aspektem jest brak meldunku. We Francji teoretycznie nie ma obowiązku meldowania się gdzieś. Owszem, ma się adres fiskalny, więc urząd skarbowy wie, gdzie kto mieszka, ale nie ma specjalnego wydziału który zajmowałby się ewidencjonowaniem ludności. Wszędzie tam, gdzie potrzebne jest podanie adresu, trzeba pokazać inny dokment: umowę najmu, własności czy też rachunek za prąd. Oczywiście czasami prowadzi to do nieskończonych pętli... żeby mieć rachunek za prąd trzeba podpisać umowę z Electricite de France (EDF) a żeby podpisać taką umowę trzeba udowodnić że się legalnie mieszka pod danym adresem. Początki mieszkania we Francji mogą być trune, ale na szczęście jakoś to w końcu działa.


Wreszcie, we Francji widzi się mało policji na drogach. Dla mnie było to szczególnie zauważalne gdy przeprowadziłem się do Niemiec, gdzie policja jest wszechobecna. Dojeżdząłem do pracy 12 kilometrów i nie było dnia żebym nie widział policyjnego auta. We Francji można nie widzieć policji przez tygodnie. Oczywiście czasem jest to trochę niewygodne i ilość drobnych przestępstw jest na pewno większa we Francji niż w Niemczech, ale jest też w tym pewien komfort. Nie żyje się w państwie policyjnym.

Zastanawiam się czy te wolności nie złożyły się na fakt że Francja była jedynym krajem (oprócz Polski oczywiście), z tych w których mieszkałem, które zaczynałem traktować jak ojczyznę. To było bardzo dziwne zdarzenie - zreflektować się pewnego dnia że biłbym się za ten kraj ze względu na wartości które on sobą reprezentuje.

Wednesday, 6 April 2022

Kwestia prawdy

Jak kiedyś powiedział Tischner - są trzy prawdy: cała prawda, święta prawda i gówno prawda. Cała prawda zapewne nie istnieje w domenie języka czy przekazu obrazowego, a to dlatego że słowa i obrazy zawsze są troszkę inaczej rozumiane przez każdego człowieka. Ba, ten sam człowiek inaczej będzie się odnosił do informacji o tym, że na przykład czerwone mięso jest niezdrowe, rano tuż po śniadaniu, a inaczej po kilku godzinach górskiej wyrypy kiedy kiszki grają marsza. Specjaliści od reklamy i propagandy dobrze znają te wszystkie niuanse naszego spostrzegania świata. 

Cała prawda istnieje w świecie matematyki. Równania i obiekty w nich są konstruktami czysto intelektualnym, dokładnie zdefiniowanymi, nie ma miejsca dla najmniejszych nawet niedomówień. Świat matematyki jest zamknięty, kompletny i sterylny. Ale, powiedzmy sobie szczerze, co nam po takiej abstrakcyjnej prawdzie? Jak ona sie ma do naszego życia? Czy może mu nadać sens?

I tutaj wchodzi w grę święta prawda. Prawda naszego życia, religia, miłość, rodzina, absolut, obecność i świętość. Napisano o tej prawdzie mnóstwo tomów, ale to nie jest prawda o której trzeba czytać, to raczej prawda którą trzeba praktykować. Prawda życia, nie prawda wiedzy. Zadziwiająca prawda.

Człowie mówiący "gówno prawdę" i
człowiek starający się powiedzieć całą prawdę.
I wreszcie jest gówno prawda. To jest zjawisko, kiedy ktoś, kto ma ważną pozycję społeczną, kłamie w żywe oczy i wielu ludzi mu wierzy. Na przykład niejaki Ławrow, który do złudzenia przypomina Goebbelsa nazistowskich Niemiec (tak samo jak Putin przypomina Hitlera), wciąż twierdzi że Rosja nie zaatakowała Ukrainy, nie popełniła zbrodni w Buczy a w ogóle to robi tylko to, co Amerykanie robili wcześniej w Iraku czy Afganistanie. Gówno prawda to nie tylko prawda niecałkowita, połowiczna, lekko mniej lub bardziej ukoloryzowana (jak choćby prawda Amerykanów o Iraku), ale to po prostu zaprzecznie prawdy, kłamstwo na wielką skalę. Gówno prawda to słowa ludzi, którzy wierzą że nasza percepcja świata tak się zdegenerowana, że można powiedzeć każde kłamstwo i zostanie ono, choćby częściowo, uznane za prawdziwe. 



Monday, 28 March 2022

Ostatni samurai

 

Jest taka scena w "Ostatnim samuraju" (2003), w której Tom Cruise, grający Nathana Algrena, zostaje zaatakowany przez chyba sześciu zabójców z mieczami. W tej scenie wyraźnie widać jak główny bohater wchodzi w ten niesamowity stan umysłu, w którym ciało reaguje szybciej niż umysł, bez woli, kiedy uwaga - która nie jest umysłem! - skupiona jest na każdej mikrosekudzie istnienia.

To dziwne ale przychodzi mi do głowy ta scena dość często. Na dodatek przychodzi mi do głowy razem z pewnym zdarzeniem. Najmłodsze dziecko miało wtedy mniej niż roczek, bawiła się siedząc na podłodze i jak to często w tym wieku bywa, zaczęła upadać. Leciała na twadą podłogę, swoją mikro-potylicą w dół, i w perspektywie było uderzenie które dla dorosłego mogłoby oznaczać co najmniej utratę prztomności a dla dziecka... hm... kto wie? Tyle się niedawno mówiło o traumach związanych z wstrząsami mózgu: https://www.scientificamerican.com/report/the-science-of-concussion-and-brain-injury/

Ale nie dramatyzujmy, dzieci upadają często. Wiec leciała w dół, miała się uderzyć w głowę i wtedy nagle, zanim zdążyłem pomyśleć, zanim w ogóle uświadomiłem sobie się dzieje, moja ręka wystrzeliła i w ostatniej milisekundzie a prawdpodobnie w ułamu tej milisekundy dłoń wsunęła się w tą przestrzń między jej głową a twardą podłogą. Mała wylądowała miekko, nic się nie stało i nikt dookoła nie spostrzegł tego fantastycznego ruchu, tego refleksu. Tylko ja przez chwilę byłem nieruchomy, zadziwiony niesamowitą szybkością i precyzją reakcji ciała.

Tak na prawdę te drobne cuda zdarzają się chyba każdemu z nas. Nie widzimy ich bo... właśnie, bo ich nie widzimy. Ale one są, zdarzają się. Są ułamkami sekund, na tyle krótkimi że czasami trudno uwierzyć że sie zdarzyły. Dlatego są błyskawicznie zapominane, ale przecież istnieją ludzie którzy koncentrują się właśnie na nich, na bezpośrednim doświadczaniu rzeczywistości, odnajdując w tych wydarzeniach całą nową sferę istnienia w pewnym sensie ostatecznego.


Saturday, 26 March 2022

Nieprawdopodobne zdarzenie bez żadnych konsekwencji

Czarny łabędź to pojęcie ukute dla nazwania mało prawdopodobnego zdarzenia które ma ogromne konsekwencje ekonomiczne lub społeczne. Ciekawe że nie istnieje specjalne słowo na nazwanie mało prawdopodobnego zdarzenia które nie ma absolutnie żadnych konsekwencji... Może błękitny wróbel by pasował? Albo różowy słoń?

Kilka lat temu pedałowałem rano do pracy przez las. Była wiosna, ptaki śpiewały. Mój rower sprzyja patrzeniu w dół (i ma trochę za krótką ramę jak jak na mój wzrost), toteż patrzyłem na leśną droge tuż przede mną. Nagle kątem oka spostrzegłem ptaka mknącego w moją stronę. Wlatywał wprost w przednie koło ale jako że rower mnkął ze sporą prędkością, to ptak zapewne wymanewrował, zmieścił się między kołami i przeleciał pod rowerem. Trwało to ułamek sekundy i przez dłuższą chwilę jechałem oszołomiony tym, że to się własnie stało. Co więcej, takie krótkie zdarzenie jest niemal na granicy tego, co pamięć zgadza się zarejestrować jako fakt! Czy tak było? A może mi się tylko wydawało? Może to tylko jakaś przedziwna fatamorgna?

Prawdopodobieństwo że ptak (a było co coś większego od wróbla) przemknie między kołami jadącego prędko roweru i nie zrobi sobie krzywdy na pewno jest małe. Ale, poza moim oszołomieniem, absolutnie nic z takiego zdarzenia nie wynika. Nie ma żadnych konsekwencji, jest czystą grą przypadku.  Trochę tak, jakby wyrzucić pod rząd dziesięć szóstek w grze, gdzie stawką nie jest nic specjalnego. A to już oczywiście przypomina się jeden z epizodów w pamiętnej Jarmushowskej komedyjce "Kawa i papierosy", w której Alex wyrzuca same szóstki.


Wednesday, 16 March 2022

Świat według ruskich

Kiedy zaczął sie covid miałem bardzo nieprzyjemną pyskówkę na facebooku z członkiem najbliższej rodziny. Słyszałem o "nieistniejącym wirusie" i o tym że komercyjne samoloty nadal latają, choć puste, bo światowa mafia chce nas dobić za pomocą "chemtraili" i że test PCR nie są miarodajne i tak dalej i tak dalej. Całe spektrum takich pseudonaukowych opinii zmieszanych z faktycznymi naukowymi publikacjami. Mieszanka chaotyczna, z której nie wyłaniała się żadna spójna historia, ale która zaprzeczała "narracji głównych mediów" i sugerowała spisek.


Minęły prawie trzy lata i oto historia się powtórzyła. Tym razem chodzi o dawnego dobrego znajomego, starszego Włocha, który porzucił życie nad Morzem Śródziemnym i przeprowadził się do Rosji do kurortu nad Morzem Czarnym. W tle była romantyczna historia z Rosjanką. Już w 2014 miał "swoją opinię" na temat tożsamości narodowej Krymu ale teraz uległ propagandzie Kremla zupełnie. Ma tak dokładnie wypraną mózgownicę że cały Zachód jest dla niego zgniły i nie-demokratyczny (a Rosja jest demokratyczna!), wszystkie Zachodnie media są tubami propagandowymi CNN i Zachodniego układu a Ukraina jest rządzona przez Nazistów mordujących miliony (!) niewinnych Rosjan w Doniecku i tak dalej.

Dyskusja znowuż była zajadła, padły słowa w stylu "fuck polish nation" (bo wspomagamy Ukraińców), padły oskarżenia o rasizm itp, itd. Mój adwersarz okazał się wyśmienitym znawcą historii, na przykład wspomniał "polsko-niemiecką deklrację o niestosowaniu przemocy" którą nasz kraj podpisał z Hitlerem w 1934, chociaż już jakoś nie chciał wspomniać o układzie Ribbentrop-Mołotow z 1939....

W końcu zbanowałem idiotę bo to nie była rozmowa i nie sądzę żebym mógł jeszcze kiedykolwiek mieć z tym facetem coś wspólnego.  Ale w retrospektywie uderzyło mnie zaciatrzewienie z jakim atakował "mainstreamowe" media, z jakim sugerował że Ameryka reprezentuje jedno wielkie zło a cały Zachodni świat za nią podąża.  Było w tym wiele podobnieństw do kłótni sprzed trzech lat. 

Często jest tak, że o czymś wiemy ale nie zdjaemy sobie sprawy z wpływu tego na nasze życie. Tak jest z ruską propagandą. Jej skala i wyrafinowanie są tak na prawdę przeogromne. W internecie istnieją strony skierowane do ludzi naróżniejszego pokroju, które wyłapują niedopowiedzenia z mainstremaowych mediów, ich pomyłki i starannie fabrykuję swoją interpretację świata. Interpretację która ma jeden cel: osłabić Zachód. Nie sądzę żeby miała Zachód zniszczyć, bo przecież skądś trzeba brać kasę i technologię. Ale Zachód ma tańczyć tak jak mu Putin zagra.

Tymczasem okazało się że Putin źle ocenił sytuację. Wojna odsłoniła kłamliwość kremlowskiej propagandy (ciekawe jak bardzo?), pokazała jej prawdziwą twarz. Odbudowa tego wpływu na populację Zachodu zajmie lata o ile w ogóle sie uda. Armia "wyzwolicieli Ukrainy" dostała, delikatnie mówiąc łupnia a świat Zachodu zwarł szeregi bardziej niż kiedykolwiek w ostatnich 20-30 latach. 

Monday, 14 March 2022

Poza ludzką kondycję

Superbohaterowie latają jak Superman, biegają jak Flash albo mają zdolności parapsychiczne jak mistrz Yoda. Dzieciaki ich uwielbiają, bo czynią dobro, ale też dlatego że przekraczają granicę przaśnej rzeczywistości, ograniczenia ludzkiej kondycji.Tymczasem zwykła, codzienna technologia, także ociera się o o magię. Ale już sie przyzwycziliśmy że jednego dnia rozmawiamy przez zooma z przyjacielem w Kaliforni, potem lecimy samolotem na drugi koniec kontynentu, potem opłacamy rachunki aplikacją na telefonie siedząc w barze i popijając prosecco a potem oglądamy co robi nasz kot w mieszkaniu oddalonym o 2000 km używająca kamery internetowej. Magia demokratycznie dostępna dla wszystkich przestaje być magią.
    Przekraczanie naszej kondycji, kolejnych ograniczeń, jest sednem bycia człowiekiem. Mamy intelekt i wolę, wytrwałość i ciekawość, czego nie mają zwierzęta. Ale w początkach historii homo sapiens na prawdę ciekawie rzeczy działy się w Indiach. Jogini nauczyli się wstrzymywać oddech na długie minuty, spowalniać akcję serca, kontrolować metabolizm... rzeczy za które odpowiedzalne są układy automatyczne i "prymitywne". Znacznie później japońscy mistrzowie miecza ćwiczyli ruchy kierowane intuicją, szybsze niż myśl. Pojawiła się medytacja (prawdopodobnie była z nami od początków gatunku!), w której umysł wprowadza się w stan absolutnej uwagi, bez żadnej przerwy. Świadomość obejmuje cały Wszechświat, człowiek staje sie jednością za wszystkim. To chyba jedna z najciekawszych supermocy, bo redefiniuje podstawy wszelkiego bytu.
    A na Zachodzie technologia i medycyna galopują w szalonym tempie i ludzie zaczynają marzyć o życiu wiecznym, i o tworzeniu sztucznych świadomości. Być jak Bóg: wieczny i wszechobecny. O ile nieskonczenie długie życie można sobie jeszcze wyobrazić jako część przyszłej kondycji nadludzkiej, o tyle wszechobecność to już zupełnie inny rodzaj bytu. Poświęcanie uwagi milionom spraw jednocześnie w różnych zakątkach Świata jest poza człowieczeństwem, poza możliwościami umysłu jaki znamy. Owszem, są byty które wykazują się obecnością i aktywnością w wielu miejscach na raz. To są ludzkie organizacje, na przykład państwo, którego agenci, na przykład policjanci, mogą jednocześnie kontrolować kierowcę w mieście A i łapać złodzieja w mieście B, ale państwo jako takie nie ma świadomości (choć ma wiele innych ciekawych cech). Tymczasem byty pojedyńcze nie mają tej właściwości, ale kto wie, może ktoś gdzieś tam programuje już sztuczny byt który będzie w stanie być w wielu miejscach na raz i stanie się rodzajem Boga?

Sunday, 6 March 2022

Geopolityka oczami moich dziadków

Moi dziadkowie od strony matki zmarli już dawno. Dziadek urodził się w 1910 a zmarł styczniowego dnia 1989. Był potężnym, mocnym mężczyzną, zdolnym podnieść dwa pięćdziesięciokilowe worki ziarna i zanieść je na strych, gdzie zawsze było sucho i ciepło. Babcia urodziła się w 1915 a zmarła w 2003 roku. Była drobna, szczupła i wiecznie coś robiła. Większość życie mieszkali w niewielkiej galicyjskiej wiosce, niedaleko lasu. Mieli trochę pola i trochę zwierząt.

Z ich opowieści uchowało sie tak niewiele. W 1939, tuż przed wybuchem wojny, dziadek został powołany do wojska. Zdaje się że nie zdążył nawet dostać karabinu kiedy koszmar się zaczął. W końcu Niemcy go złapali i siedział w jakimś tymczasowym obozie jeńców wojennych, gdzie pierwszy raz widział jak Niemiecki żołnierz strzela do jeńca, który odbierał 'nielegalne' jedzenie od kogoś spoza. Zdaje się że to ta scena uświadomiła mu jak łatwo stracić życie, toteż gdy Niemcy transportowali ich pociągiem na Zachód, razem z kilkoma innymi jeńcami zrobili dziuerę w wagonie i wyskoczyli w nocny las. Niemcy zauważyli ucieczkę i strzelali ale niecelnie. Dziadek przeszedł pół Polski ukrywając się w dzień i wędrując nocami aby dotrzeć do domu gdzie czekała na niego babcia.

W czasie niemieckiej ofensywy ich dom częściowo zajęli żołnierze Bundeswehry którzy tymczasowo stacjonowali w tamtej okolicy. Byli dobrze zorganizowani, z własną kuchnią polową, a jeśli zabierali na przykład kurę na rosół to zostawilali pokwitowanie. Być może można było to zamienić na gotówkę.

Potem dziadka znowu znowu wywieźli. Niemieccy rolnicy potrzebowali rąk do pracy i któregoś dnia zapakowana dziadka do wagonu i zawieziono do Niemiec. Wiele lat po wojnie dostał od rządu Niemiec za tą przymusową pracę dwa tysiące marek. 

Kiedy dziadek był "na robotach" front wojny przechodził przez ich małą galicyjską wioskę w drugą stronę. Tym razem w ich domu zainstalowali sie Rosjanie. Byli przeciwieństwem Niemców: chaotyczni, często pijani i bez jedzenia. Zabierali bez pytania i bez żadnych kwitów wszystko to, co się dało żeby się pożywić, toteż rolnicy dobrze pochowali zapasy. Babcia opowiadała że wyglądali na tak wygłodzonych że pewnego dnia naruszyła ukryte zapasy i z dobrego serca zaniosła im jakieś jedzenie. 

Ukraina też miała swoje miejsce w geopolitycznym obrazie świata moich dziadków. Wieści o tym, co wyprawiały bandy UPA z Polakami mieszkającymi na wschodnich rubieżach docierały i do nich. Opowieści o strasznych torturach jakim poddawano ludzi, o strasznych sposobach zadawania śmierci, budziły grozę. Mówiło się o nich ciszej, oszczędzając dzieciom szczegółow, ale i tak od tych opowieści wiało grozą.


Od tych wydarzeń które kształtowały Europę i świat minęło 75 lat. Związek Radziecki, imperium którego fundamentem była dyktatura i opersja, przestał istnieć 30 lat temu. Właściwie nikt nie wie dlaczego tamten rozpad nastąpił tak łagodnie i niemalże bezkrwawo. A teraz właśnie trwa wojna która wywołał człowiek pragnący powrotu dyktatury i opresji. Tymczasem niezależnie kto tą wojnę wygra, oznacza ona praktycznie koniec wielkiej Rosji. Pytanie tylko kiedy ten ostateczny koniec nastąpi i ile istnień ludzkich jeszcze pochłonie.


Sunday, 27 February 2022

Jednomyślność

Zwykle jednomyślność wydaje mi się podejrzana bo trąci "jednopartyjną demokracją", której efektów miałem okazję doświadczyć przez pierwszych kilkanaście lat mojego życia. Ale w przypadku odpowiedzi Zachodu na Rosyjską inwazję na demokratyczne, Europejskie państwo, jednomyślność jest wzruszająca. 

Ta jedność Zachodu jest tym wspanialsza, że zwykle państwa są podzielone, mają odrębne interesy, poglądy i nie szczędzą sobie gorzkich słów i oskarżeń w czasie debat politycznych. I tylko taka jedność, niemalże absolutna, gdzie rządy, firmy, korporacje i obywatele mówią jednym głosem, tylko taka jedność jest w stanie powstrzymać Putina.

Nie, Zachód nie ma monopolu na rację. Nie może mieć, bo otwarta cywilizacja ma wiele racji. Kiedy Amerykańscy żołnierze ginęli w Wietnamie, Amerykańscy studenci w Kaliforni protestowali przeciwko tej wojnie, choć w gruncie rzeczy była to wojna z podstępnym komunizmem, usiłującym przejąć całą planetę. Każdy kto usiłuje protestować w Rosji, po kilku minutach jest aresztowany przez reżimowe służby. W Rosji jest jedna racja, ale Putin wywołując wojnę z Ukrainą w żadki sposób pokazał jak błędna jest ta racja. 

To bardzo proste: na tym świecie nie ma miejsca na Putinowskie imperium. Nikt go nie chce za wyjątkiem samego Putina i pewej nielicznej grupki oligarchów (czyżby? Przecież nawet oni mają domy w Londynie a ich dzieci studjują na Zachodnich Uniwersytetach). A oni nie mają prawa narzucać swojej woli wolnym ludziom.

Zasadniczo Putin już przegrał. Tak czy inaczej. Jeśli imperium najpierw zachwiało się dziwnie w pod koniec lat 80-tych zeszłego stulecia, to teraz własnie rozsypuje się w pył. Tam, na Wschodzie wkrótce moję pojawić się próżnia. Kto ją wypełni?

Thursday, 24 February 2022

Wspomnienie pradziadka

Miejsce: Galicyjska wioska Jeziory, niedaleko od Sulisławic. Jak nie złapało się odpowiedniego autobusu to trzeba było iść aż z przystanku na pustym ryneczku w Sulisławicach. Szło się najpierw trochę pod górkę, wybrukowaną drogą która wypłaszczała się stopniowo. Miała szerokie piaszczyste pobocza a po obu stronach rosły wysokie topole. Kiedyś śniłem że biegnę tą drogą, biegnę coraz szybciej i szybciej a jednak wciąż mogę przyśpieszać, w nieskończoność. Wiatr we śnie rozwiewał mi włosy i wdzierał się do płuc. Po około kilometrze skręcało się w lewo na wysypaną czarnym żwirem drogę na Jeziory. Skądtaka nazwa dla tej wioseczki? Wiem o jednym tylko stawie, niedużym, na prawdę nie zasługującym na miano jeziora.

Obraz: Stary mężczyzna siedzi przy oknie prostego, wiejskiego domu. Próbuję sobie wyobrazić ten dom, choć nie zachowały się żadne zdjęcia. To były czasy gdy znakomita wi˛ekszość przedmiotów istniała bez reprezentacji czy ewidencji. W moich wyobrażeniach wnętrze jest ciemne i chłodne. Tak wtedy budowano. Nawet nowy dom, ten który wiele lat później poznałem, był ciemny i chłodny. Mężczyzna ma na nosie okulary i czyta książkę. Czyta powoli, ślini palec gdy przewraca strony. Nigdzie się nie śpieszy. Jest najstarszy w wiosce, swoje już odpracował w życiu i teraz dba o niego rodzina. Wieść o jego mądrości i oczytaniu sprawia że ludzie przychodzą po radę.

Komentarz: Źródłem tego obrazu są opowieści mamy i wujka. Pradziadek urodził się w najpo błażliwszym z zaborów a zmarł w grudniu 1959-go roku w niezupełnie niepodległej Polsce. Żył lat 90. Jego grób jest na zatłoczonym Sulisławickim cmentarzu, na którym kiedyś rosły piękne, stare, dające cień drzewa.



Wednesday, 23 February 2022

Umysł debiutanta

Przeprowadzałem się o wiele częściej niż statystyczny Europejczyk. Tak często, że czasami mam trochę dość, ale być może bycie nomadem leży w mojej naturze. Praktycznie co weekend gdzieś podróżuję, jakbym nie umiał usiedzieć na miejscu. Mój kolega ukuł niegdyś termin "stasimofobia", którego pierwszy człon pochodzi z od starogreckiego wyrażenia oznaczającego stanie w miejscu. Stasimofobia to taki strach przed stanięciem w miejscu, przed spędzeniem dnia w domu, przed osunięciem się w rutynę. Coś w tym jest, bo zupełnie niedawno, kiedy po burzliwym okresie szukania pracy dostałem długoterminowy kontrakt, poczułem niemalże panikę... Jak to, do emerytury już mam być w jedym miejscu?

Za każdym razem kiedy zaczynamy życie w nowym miejscu, umysł otwiera się i uczy niesamowitej ilości nowych rzeczy. Począwszy od geografii (wczoraj z czystej ciekawości pojechałem do domu inną drogą niż zwykle żeby zobaczyć którędy prowadzi, zweryfikować niewyraźną mentalną mapę lokalnych dróg), poprzez charaktery ludzi, język, ceny w różnych supermarketach, itp, itd.  Zauważam rzeczy których nigdy nie widziałem w poprzednim miejscu zamieszkania: jakie rośliny rosną na skarpie którą mijam po wyjściu z mieszkania, jak pieknie wygląda jakbłonka w sąsiednim domu albo jak piekny jest widok na niedalekie osiedle z pewnego miejsca na drodze do miasta. Jedym słowiem darzę nowe miejsce uwagą która jest potrzeba żeby je poznać. To daje świerzość spojrzenia, wibija z automatyzmu.

Kondycja "bycia debiutantem" stoi w oczywistej opozycji do bycia ekspertem, a jednak niesie ze sobą bardzo ważne jakości. Na przykład w fotografowanie kogoś niedoświadczonego w byciu modelem prowadzi do niespodzianek, do sytuacji nowych, odkrywczych, do zdjęć bardziej 'prawdziwych' bo nie wyćwiczonych. Cartier-Bresson powiedział kiedyś że nie może fotografować aktorów czy polityków bo oni zawsze pozują, znaczy nie da się w portrecie złapać prawdy o nich.

Być ekspertem znaczy kontrolować coś, na przykład, w przypadku aktora, swój wizerunek. Ale każdy wybitny ekspert wie, że istnieje margines błędu którego nie da się opanować. Mistrz skoków narciarskich nie wie, czy uda mu się pobic własny rekord, czy może nawet upadnie przy lądowaniu. Sarah Moon, wybitna paryska fotografka mody, nie wie kiedy zrobi 'to' zdjęcie. Nie umie go sobie nawet wyobrazić! I tylko kiedy nie wiemy, nie kontrolujemy, otwieramy się na cos wiekszego od nas, ponad nami, co byc może paradoksalnie, choć nas przerasta, tkwi w nas i pozwala nam dokonać kroku w przód, dokonać małej lub wiekszej ewolucji.

Medytacja polega na siedzeniu w bezruchu, w odpowiedniej pozycji. Tak ją definjuje Shunryu Suzuki (nie mylić ze słynnym D. T. Suzukim) w swojej książce "Zen Mind, Beginners' Mind". Po kilku identycznych siedzeniach (ta sama godzina, ta sama długość siedzenia), łatwo orientujemy sie że nie są one żadna miarą identyczne. Trzeba tylko  uważnie obserwować co się dzieje z naszym ciałem i umysłem a te podlegają ciągłym zmianom. Każda medytacja to zanurzenie się do innej rzeki, jak u Heraklita.

No i miłość, miłość może byc tylko nieekspercka, niewyćwiczona...

Przypis: opowieści Sary Moon i Henri Cartier-Bressona pochodzą z wyśmienitej serii "Stykówki" wyprodukowanej przez arte.



Thursday, 17 February 2022

Systematyzowanie światła

Jechałem pociągiem załatwić sprawy i niewątpliwie czuć było nadchodzącą wiosnę. W Europie ilość światła słonecznego w lutym jest o całe niebo wieksza niż w grudniu. W słoneczne dni jest to szczególne światło, jakby wyblakłe, pamiętające jeszcze ciężką i ciemną zimę, rozświetlające szyby przybrudzone deszczami. Wydaje mi się że jest to światło charakterystyczne, odróżnialne od innych, co oczywiście jest podstawą do wyodrębnienia go, systematyzacji.

Jako zapalony amator fotografii powinęłem być obznajomionym z wieloma rodzajami światła. Faktycznie, tak z marszu od razu przychodzi mi do głowy na przykład światło południa, które jest tak pełne kontrastu, jakby cała moc świetlna naszej gwiazdy docierała bezpośrednio nad Morze Śródziemne tak zaznaczając miejsca jasne, że cienie mogą być tylko smolitstymi, nieprzeniknionymi plamami w kadrze. Kiedy prierwszy raz mieszkałem na południu nie mogłem sie nadziwić temu słońcu, które jest takie normalne dla tych, którzy na południu się urodzili. Pisałem już o tym kiedyś... ah, to było 20 lat temu! Hm... czyżbym od 20-tu lat mietolił w głowie te same myśli?

No ale już zaczynam snuć plany napisania tomu o typologii różnego rodzaju świateł, o podziałach i hierarchiach barwy, tonu, cieni, odbić, coś na kształt Systema Maturae Linneusza. Cały rozdział poświęcony byłby słynnej złotej godzinie, tuż po zachodzie słońca, kiedy światło dnia zrównuje się jasnością ze sztucznymi światłami miasta, tworząc ten specjalny melanż, jakże fotogeniczny.

Ale czy taka klasyfikacja ma jakąkolwiek wartość obiektywną? Czy faktycznie jest na tyle uniwersalna że warto jej próbować? A może każdy wrażliwy człowiek zrobiłby inną klasyfikację i narzucanie z góry wszystkim tej samej prowadzi tylko do zubożenia percepcji adeptów sztuki widzenia?


 

Friday, 11 February 2022

Teorie duchowości i pisanie o nich

Podróżując autem słuchałem ostatnio "Potęgi teraźniejszości" Eckharta Tolle. Książka traktuje o duchowości człowieka, przedstawia wizję najważniejszych elementów i procesów zachodzących w psychice: ciało bolesne (albo raczej różne ciała bolesne), myśliciel, ciało wewnętrzne, akceptacja, odrzucenie.  O ile nie można negować transformacji duchowej Tolla, jego prywatnego odkrycia stanu "tu i teraz", o tyle cała "psychiczna kosmogonia", opisanie dynamiki tego, co jest w psychice człowieka, trąci trochę amatorszczyzną. A różne "pola energii pozytywnej i negatywnej" to już wyrażenia z domeny popularnej pseudonauki. 

Słuchając Tolla nie można zapominać że przecież większość ludzi na tej planecie doświadczyła jakiejś formy przemiany duchowej. Literatura jest pełna aluzji i konkretnych przykładów. Zresztą niech każdy zapyta się siebie ilu specjalnie "duchowych" ludzi poznał w życiu. Mi od razu przychodzi do głowy pewien francuski kierowca ciężarówki, który swego czasu podwoził mnie stopem z Lyonu do Paryża. Claude był absolutnie "tu i teraz" ale nie robił z tego wielkiej hecy, nie dopisywał do tego żadnych filozofii, żadnych ciał bolesnych czy wewnętrznych. 

Opisy bytów i zjawisk psychicznych istnieją oczywiście od dawien dawna. Na Zachodzie duża rewolucja dokonała się za Freuda a potem Junga z ich "nowymi" konceptami podświadomości, id, ego, super-ego, popędu życia i popędu smierci. Ale to wszystko wydaje się sztubackim szkicem w porównaniu z  buddyjskim obrazem człowieka. Buddyzm wyróżnia pięć skupisk, przez co rozumie swego rodzaju konglomeraty znaczeń na tyle gęste że pozwalające na przeprowadzenie podziału pomiędzy: ciałem, uczuciem, percepcją, świadomością i 52 formacjami mentalnymi (jak na przykład uwaga czyli mamasikara albo entuzjazm czyli piti). Aż trudno uwierzyć że ten wyczerpujący opis człowieka, który można studiować latami, powstał przeszło 2500 lat temu.

A więc skoro człowieka już w pełni opisano, czy warto jeszcze pisać książki o duchowości, jak Tolle czy Millman? Czasami myślę że tak, owszem. Ale nie bezpośrednio, nie ma co opisywać skurpulatnie systemu, bo to już zostało zrobione tysiące lat temu. Za to trzeba dawać ujście codziennej mądrości, która się może nagromadzić w nas, a dana komuś może odmienić życie. Jako przykład zacytuję Roberta Pirsiga: So we move down the empty road. I don't want to own these prairies, or photograph them, or change them, or even stop or even keep going. We are just moving down the empty road. Poezja takiego pasażu wyraża to, co trzeba o najgłębszej naturze człowieka.

 

Monday, 7 February 2022

Magia małych dzieci

Wracając do dzieci... Przypomniało mi sie jak kiedyś bawiłem się z córką, która miała wtedy chyba 2.5 roku. Chciało mi się pić i już miałem wstać i iść po wodę gdy mała nagle podeszła do mojego plecaka, wyjęła termos i podała mi go. Zbieg okoliczności? Telepatia? Magia?

    Kiedy takie sytuacje zdarzają sie więcej niż raz, hipoteza "zbiegu okoliczności" chwieje się w posadach. Nie zawsze chodzi o dosłowną magię, czasami to jest zwykły spacer po lesie w czasie którego dziecko, zupełnie otwarte na przyrodę, odkrywa nowe ścieżki, nowe widoki których ja, mimo ze znam ten las jak własną kieszeń, nie odkryłem.
    A ci, co umieją słuchać (i mają na to energię...), wiedzą że z dziećmi takie sytuacje zdarzają się nagminnie. Czy to wynika z dziecięcego nieskrępowania, braku obaw, otwartości? A może z kontaktu z czymś pierwotnym, który to kontakt z wiekiem zatracamy...

Tuesday, 1 February 2022

Dzieci a sens życia

Moja dobra znajoma, U.,  właśnie straciła wiekowego kota i rozstała się ze swoim chłopakiem. Jest z gatunku wiecznych singielek, potrzebujących sporo swojej własnej przestrzeni, łatwo 'uciekających' kiedy coś idzie nie tak w związku. Jednocześnie jest świetna w pracy oraz ma duszę artystyczną! Maluje piekne obrazy. 

Spotkaliśmy się na kolacji i jak zwykle długo rozmawialiśmy. Pierwszy raz słyszałem od niej narzekania na sens życia. "Gdybym zniknęła, nic by się nie zmieniło na świecie". Malejąca satysfakcja z pracy, pustka własnych "małych hobby" wypełniających czas... właśnie czas. 40-letnia samotna, bezdzietna kobieta. Oczywiście nie powiedziałem tego, co przyszło mi do głowy: że posiadanie dzieci rozwiązuje niektóre z tych problemów egzystencjalnych, bo się po prostu nie ma czasu na bycie zdołowanym. Zresztą U., ma zbyt wiele problemów z samą sobą i zdając sobie z tego sprawę od kiedy pamiętam wykluczała posiadanie dzieci. Powiedziałem więc jej tylko że poczucie sensu życia z owym sensem nie ma wiele wspólnego i że jej obecny stan jest chwilowy i minie. Sama prawda.

Przed spaniem zacząłem sobie wyliczać wszystkie bezdzietne kobiety i facetów których znam i problemy demograficzne współczesnego stały się namacalne. Skupiając się na kobietach, bo one są kluczowe, motywy są różne: począwszy od religijnego 'pan Bóg nie dał a in-vitro jest sprzeczne z naturą (tak jakby pozostałe aspekty naszego życia były zgodne z naturą)', poprzez nieciekawe związki z facetami którzy nie chcieli mieć dzieci aż po brak instynktu macierzyńskiego (czystą niechęć do marnowania życia na pieluchy). Tak czy siak ludzkość się starzeje w tempie którego żadne z obecnych struktur państwowych czy społecznych nie są w stanie zaakceptować.