Jechałem pociągiem załatwić sprawy i niewątpliwie czuć było nadchodzącą wiosnę. W Europie ilość światła słonecznego w lutym jest o całe niebo wieksza niż w grudniu. W słoneczne dni jest to szczególne światło, jakby wyblakłe, pamiętające jeszcze ciężką i ciemną zimę, rozświetlające szyby przybrudzone deszczami. Wydaje mi się że jest to światło charakterystyczne, odróżnialne od innych, co oczywiście jest podstawą do wyodrębnienia go, systematyzacji.
Jako zapalony amator fotografii powinęłem być obznajomionym z wieloma rodzajami światła. Faktycznie, tak z marszu od razu przychodzi mi do głowy na przykład światło południa, które jest tak pełne kontrastu, jakby cała moc świetlna naszej gwiazdy docierała bezpośrednio nad Morze Śródziemne tak zaznaczając miejsca jasne, że cienie mogą być tylko smolitstymi, nieprzeniknionymi plamami w kadrze. Kiedy prierwszy raz mieszkałem na południu nie mogłem sie nadziwić temu słońcu, które jest takie normalne dla tych, którzy na południu się urodzili. Pisałem już o tym kiedyś... ah, to było 20 lat temu! Hm... czyżbym od 20-tu lat mietolił w głowie te same myśli?
No ale już zaczynam snuć plany napisania tomu o typologii różnego rodzaju świateł, o podziałach i hierarchiach barwy, tonu, cieni, odbić, coś na kształt Systema Maturae Linneusza. Cały rozdział poświęcony byłby słynnej złotej godzinie, tuż po zachodzie słońca, kiedy światło dnia zrównuje się jasnością ze sztucznymi światłami miasta, tworząc ten specjalny melanż, jakże fotogeniczny.
Ale czy taka klasyfikacja ma jakąkolwiek wartość obiektywną? Czy faktycznie jest na tyle uniwersalna że warto jej próbować? A może każdy wrażliwy człowiek zrobiłby inną klasyfikację i narzucanie z góry wszystkim tej samej prowadzi tylko do zubożenia percepcji adeptów sztuki widzenia?
No comments:
Post a Comment