Moja dobra znajoma, U., właśnie straciła wiekowego kota i rozstała się ze swoim chłopakiem. Jest z gatunku wiecznych singielek, potrzebujących sporo swojej własnej przestrzeni, łatwo 'uciekających' kiedy coś idzie nie tak w związku. Jednocześnie jest świetna w pracy oraz ma duszę artystyczną! Maluje piekne obrazy.
Spotkaliśmy się na kolacji i jak zwykle długo rozmawialiśmy. Pierwszy raz słyszałem od niej narzekania na sens życia. "Gdybym zniknęła, nic by się nie zmieniło na świecie". Malejąca satysfakcja z pracy, pustka własnych "małych hobby" wypełniających czas... właśnie czas. 40-letnia samotna, bezdzietna kobieta. Oczywiście nie powiedziałem tego, co przyszło mi do głowy: że posiadanie dzieci rozwiązuje niektóre z tych problemów egzystencjalnych, bo się po prostu nie ma czasu na bycie zdołowanym. Zresztą U., ma zbyt wiele problemów z samą sobą i zdając sobie z tego sprawę od kiedy pamiętam wykluczała posiadanie dzieci. Powiedziałem więc jej tylko że poczucie sensu życia z owym sensem nie ma wiele wspólnego i że jej obecny stan jest chwilowy i minie. Sama prawda.
Przed spaniem zacząłem sobie wyliczać wszystkie bezdzietne kobiety i facetów których znam i problemy demograficzne współczesnego stały się namacalne. Skupiając się na kobietach, bo one są kluczowe, motywy są różne: począwszy od religijnego 'pan Bóg nie dał a in-vitro jest sprzeczne z naturą (tak jakby pozostałe aspekty naszego życia były zgodne z naturą)', poprzez nieciekawe związki z facetami którzy nie chcieli mieć dzieci aż po brak instynktu macierzyńskiego (czystą niechęć do marnowania życia na pieluchy). Tak czy siak ludzkość się starzeje w tempie którego żadne z obecnych struktur państwowych czy społecznych nie są w stanie zaakceptować.
No comments:
Post a Comment