Wednesday, 11 June 2025

Taipei

Wilgotność powietrza jest po prostu 100% i woda osiada na wszystkim. Wielkie szyby ulicznych biznesów są zaparowane zupełnie jak okienka góralskiej knajpy w srogą zimę. A przecież jest 30 stopni. Uff. Ubrania też wydają się lekko wilgotne. I pościel. 

Południowo wschodnia Azja, tropiki. Większość ludzkości mieszka w tropikach lub subtropikach. My na północy wyobrażamy sobie że mają całoroczne, słoneczne wakacje, ale to trudny do życia klimat. Upał męczy, wilgotność sprawie że ciężko się oddycha. Na szczęście, zupełnie inaczej niż w nasze lato, zmrok zapada o 18:30 a noc jest długa. Życie na wypalonych słońcem ulicach budzi się wieczorem. Słynne nocne markety to nie fanaberia ale konieczność.

W Taipei przy głównej stacji jest też coś w rodzaju podziemnego nocnego marketu. Ogromna przestrzeń, kilometry rozległych korytarzy, zdaje się całkiem głęboko pod ziemią. Tutaj nie dociera słońce. Pozwiemy klimat jest łagodny i bezdeszczowy. Dlatego tysiące ludzi spędzają tu masę czasu. Tu i w innych klimatyzowanych supermarketach, ale będąc w tym podziemnym konglomeracie trudno oprzeć się myśli że może on pomieścić dziesiątki tysięcy ludzi w razie...

Tajwańczycy są ogromnie sympatyczni. Drugiego dnia wybrałem się podziwiać panoramę stolicy z pobliskiego Elephant Rock. Wieczorami przychodzi tam dużo ludzi, turystów ale i lokalsów. Imponujące centrum miasta zaczyna się zaledwie kilkaset metrów od skały. Żeby spojrzeć na szczyt największego wieżowca zwanego Taipei 101 wciąż trzeba leciutko podnieść głowę. Słychać ciche rozmowy, ludzie robią zdjęcia.

Idąc tam zgubiłem się trochę i spytałem o drogę tajwańską dziewczynę która też nie była pewne ale spytała starszego mężczyznę i ten okazał się znawcą ścieżek (tak na prawdę to są wyłożone betonowymi płytami chodniki) i co więcej poszedł z nami. Tak nam się fajnie rozmawiało że poszliśmy potem na jeden z pobliskich nocnych marketów coś przekąsić. On pokazywał swoje zdjęcia i muszę przyznać że były piękne, dopracowane, miały swoistą estetykę. Tu jest link do jego konta na instagramie. Ona to dentystka mieszkająca w Nowym Taipei. Miała dzień wolny od pracy i zdecydowała odwiedzić te okolice w których kiedyś mieszkała. Ich angielski nie był biegły ale zupełnie wystarczał do pogadania.

Dowiedziałem się że owszem, obawiają się chińskiej inwazji. Co więcej, znacząca cześć populacji chciałaby przyłączenia kraju do "mainland China" i to nie z powodów politycznych ale po prostu uważają że są jednym krajem. Ta cześć rozmowy była dość delikatna bo przecież moi rozmówcy nie znali się i nie wiedzieli jakie są ich poglądy. Ale oboje byli przekonani o nieuchronności inwazji. Zresztą na wielu domach są tabliczki z napisem "Air Defense Shelter". 

Jedliśmy te dziwne potrawy. Mężczyzna pokazywał zdjęcia i wysłał mi rekomendacje do kilku restauracji. W końcu musiał iść. Wtedy dziewczyna trochę się bardziej otworzyła. Opowiadała o społecznej presji na zarabianie pieniędzy i zakładanie rodziny. Choć na Tajwanie, jak w całym nowoczesnym świecie, rodzi się coraz mniej dzieci. Oboje uważali że Tajwan jest bardzo bezpieczny, nikt nie kradnie, nie oszukuje. Nie mieli takiego samego zdania o Europie. Trudno nie przyznać im racji, choć zaznaczałem oczywiście że i a Europie są kraje całkiem bezpieczne jak Szwajcaria i Polska, i te gdzie łatwiej można stracić dobra osobiste, jak Włochy, gdzie dwa na przestrzeni roku razy włamano mi się do auta.

Przegadaliśmy tak ze dwie godziny. Nie pozwoliła za siebie zapłacić. Wsiedliśmy do metra, ja jechałem tylko dwie stacje i więcej się nie zobaczyliśmy. Ciekawe jak można spotkać zupełnie obcą osobę, porozmawiać o ważnych sprawach i pożegnać się ot tak. Kiedyś zdarzała się to częściej.

Nie byłem turystą. Przyjechał na dużą konferencję, tak z tysiąc ludzi. Całkiem sporo z nich znałem, niektórzy byli swego czasu moimi przyjaciółmi, zanim po raz kolejny nie zmieniłem miejsca pracy. Nie będę opowiadał o technicznych nowinkach zahaczających zresztą o swego rodzaju "pełzającą rewolucję" w dziedzinie akceleratorów cząstek. Opowiem tylko o dwu rozmowach: z Amerykaninem i z Rosjaninem.

Amerykanie są skonfundowani. Trump faktycznie tnie finansowanie nauki i czują to, choć w Stanach duża część środków jest prywatnych a nie federalnych. Młodzi doktoranci kilka razy pytali mnie o możliwości postdoków w Europie. Managerowie zastanawiali się nad tym, jak rząd federalny zamierza "zastępować" ludzi sztuczną inteligencją. Dla nas to wciąż brzmi jak science-fiction, w moim labie administracja wciąż traktuje AI jako dziwaczną ciekawostkę, podczas gdy w świecie trwa rewolucja.

Mój znajomy Rosjanin, którego nie widziałem od roku 2020, wyściskał mnie kilka razy. Potem, na bankiecie i przy winie opowiedział o problemach żony ze znalezieniem pracy w Niemczech, mimo że miała już niemieckie obywatelstwo i o tym jak niemalże nie zobaczył umierającej matki z powodu problemów jakie mają teraz mieszkający za granicą Rosjanie którzy chcą odwiedzić kraj. "Matka nigdy nie spotkała mojej młodszej córki!". Opowiadał o jechaniu przez Polskę, zostawiani auta gdzieś na parkingu w Gdańsku po to żeby pojechać autobusem do Kaliningradu, o wielogodzinnym czekaniu na granicy. Znam to, pamiętam jeszcze komunistyczne czasy PRLu. Teraz to wraca, wraca "pierdolony ponury cień Rosji, który zdycha ale ma ostatnią nadzieję że pociągnie za sobą innych", wraca pod postacią "leningradzkiego gopnika z odstającymi uszami, którego lali na podwórku, bo był zdechlakowaty, i dlatego poszedł do KGB". Tak mi się cytuje kwiecistą prozę niedawno przeczytanego Stasiuka. 

A i sam piękny i nowoczesny Taiwan jest owocem najazdów i wojen. Rdzenna ludność, aborygeni, zostali niemalże zupełnie wyparci przez napływowych chińczyków. I to wcale nie tak dawno temu, bo zaledwie niecałe 400 lat temu. Dzisiaj aborygeni stanowią jakieś 2% populacji a wyspa jest całkowicie "zsinizowana" (istnieje takie słowo?). To powinno dać do myślenia tym, którzy myślą że tylko biały zachodni człowiek swoją cywilizacyjną ekspansją wykończył inne, pacyfistyczne kultury na tej planecie. Sprawy nie są takie proste.

Wracam do Europy po dziesięciu dniach. Lecę przez Hong Kong. Lot z Hong Kongu do Zurichu trwa niemalże 13 godzin. Trajektoria jest dziwna. Wygląda na to że został jeden wąski korytarz którym samoloty przeciskają się między Ukrainą a Turcją. Szybkie spojrzenie przez okno, które każą trzymać szczelnie zasłonięte roletą, pozwala zobaczyć inne samoloty lecące tą samą trasą. Jedna z tych obojętnych niby obserwacji które jednak budzą grozę.





Sunday, 25 May 2025

Zimny maj w Krakowie

Przyjechałem do kraju złożyć życzenia, odebrać książkę, spotkać przyjaciół, popodziwiać oczy które ledwo pamiętałem, kupić ostatniego Stasiuka i zagłosować w wyborach prezydenckich. Wszystko poszło mniej więcej tak, jak sobie wymyśliłem. Tylko pogoda była listopadowa. Tyle razy twierdziłem że maj w Polsce jest najpiękniejszym miesiącem... No cóż, nie maj roku 2025. Było zimno, deszczowo i ponuro. Bardziej listopad niż maj.

Ale i tak się cieszyłem bo Polska jest/bywa całkiem fajna. Po pierwsze ta masa sklepów, sklepików, straganów i supermarketów (oraz tak zwanych galerii), dająca wrażenie dostatku i obfitości. Jakoś nie ma tego w bogatej Szwajcarii, gdzie wszystko musi drogo kosztować aby biznes w ogóle się opłacił. Wbrew pozorom to całkiem duża różnica! W Szwajcarii trzeba więcej myśleć żeby kupić jakikolwiek drobiazg, bo raz że nie wiadomo który sklepik go ma (oraz czy w ogóle istnieje dystrybutor na Szwajcarią) a jak już ma to czy tylko drogo czy astronomicznie drogo. W Krakowie gdzie się nie obejrzysz znajdziesz coś ciekawego, jakiś interesujący sklep albo kawiarnię. Więc owszem, zrobiłem trochę zakupów, bo i ceny oczywiście są o wiele niższe niż w Szwajcarii.

No i tak się złożyło że była pierwsza tura wyborów prezydenckich. Poszedłem żeby zobaczyć czy po tylu latach, po tylu głosowaniach za granicą, jestem jeszcze na liście wyborców. I byłem! Tak! W posiadaniu  niezbywalnego prawa wyborczego jest jakaś niesamowita siła. Cos co sprawia że staję się bliższy własnemu krajowi, który opuściłem 20 lat temu.

Z tego wszystkiego nie bardzo wiedziałem na kogo głosować. Sam fakt głosowania był czymś tak silnym, ze nie przemyślałem w ogóle przy którym nazwisku postawić krzyżyk. Hm.
 
No i wreszcie Stasiuk. "Rzeka dzieciństwa" to esencja Stasiukowego bredzenia. Czasami mam wrażenie że z każdą kolejną książka Andrzej bredzi coraz bardziej. Ale mimo to jakoś czytam go, czytam dla tego właśnie bredzenia i dla tych zdań-rodzynek, rozsianych tu i ówdzie, tych zdań które są małymi oświeceniami. Na przyklad:
 
"Przeżyjesz pół życia, ujedziesz tysiąc kilometrów i zawsze w końcu znajdziesz obraz, który już gdzieś dawno i daleko widziałes."



Tuesday, 20 May 2025

Luźne myśli i nowy skaner drutowy

Stop dreaming of new fields and exotic particles, extra dimensions, new symmetries, strings and all the rest. The data of the problem are simple: general relativity, quantum mechanics and the Standard Model. You 'only' need to combine them in the right way and you will take the next step forward. Tak napisał Carlo Rovelli (CERN). Choć brzmi trochę jak Sabine Hossenfelder (anty-CERN). A na cytat, który mi się podoba, trafiłem przeglądając autobiografię Ugo Amaldiego. 

"Data of the problem" są być może jeszcze prostsze. Przestrzeń, czas, obiekt... Nadajemy tym pojęciom realność, ale przecież to są tylko pojęcia - produkt umysłu. I tu są dwie drogi: albo zakładamy że produkty umysłu, gdy wchodzą do świadomości zbiorowej, stają się rzeczywistością, albo że podstawowa nawet rzeczywistość pozostaje na razie nieuchwytna dla naszych umysłów. Coś w tym stylu. Przy czym w czasach ludzi żyjących w tak zwanej infosferze, wpatrzonych w ekrany telefonów, telewizorów czy komputerów, jakoś łatwiej zaakceptować to pierwsze podejście.

    A na koniec chciałem opisać pewną sytuację z przyszłości. Max, który kiedyś przejmie moje obowiązki, będzie kalibrował wyłączniki końcowe skanera drutowego. Będzie to część procesu konserwacji tych urządzeń. I kiedy tak będzie nad tym ślęczał, w labie a może na dole w bunkrze akceleratora, pomyśli o tych którzy tę generację skanerów zaprojektowali i odpalili. Tak samo jak ja teraz kalibrując obecne skanery myślę o tych którzy zrobili poprzednią generację, którzy obecnie są na emeryturze albo i po...
       Więc Maxie drogi, pierwszy działający prototyp został uruchomiony w poniedziałek, 5-go maja 2025. W labie byliśmy w składzie: Rudolf - pomysłodawca, emerytowany fizyk o niezwykle precyzyjnym myśleniu, stara szkoła niemieckiej inżynierii i fizyki, Martin - wkrótce emerytowany inżynier który zaprojektował większość mechanicznych części, Anders - elektronik od systemów dużej mocy który zaprogramował silnik, Raphael - genialny technik elektronik i Simon - młody technik-mechanik który teraz pewnie jeszcze u Ciebie pracuje i od którego dowiadujesz się masę rzeczy. Skaner był odpompowany tak aby siły działające na mieszek próżniowy były takie jak w rzeczywistości. Zaczęliśmy od bardzo wolnych ruchów i powoli, powoli zwiększaliśmy prędkość aż doszliśmy do 4 m/s, czyli do nominalnej. Jest to prawie 6 razy tyle co poprzednia generacja skanerów. 
    Niby nic wielkiego, takie drobne wydarzenie, nic w porównaniu z obecnie zachodzącą rewolucją AI. Nikt o tym nie będzie pisał książek, a jednak konsekwencje wyborów poczynionych w czasie projektowania ciągnąć się będą przez jakieś 20-30 lat i bardzo staraliśmy się aby nikt kto kiedyś będzie się tymi skanerami zajmował, nie klął na nas za jakąś głupią decyzję.



Sunday, 13 April 2025

Wypadek w górach

Spokojna niedziela, odwiedziny u znajomych, książka, drobne prace w ogródku, odfajkowywanie paru rzeczy które miałem zrobić w weekend, czytanie jakiegoś artykułu i niespodziewany telefon od znajomej.  "Hej A, jak się masz" - już kiedy to mówiłem zdałem sobie sprawę że nie dzwoni aby sobie pogadać, że coś się stało. "S zginął" - powiedziała po prostu - "Był wypadek w górach". 

Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O nim, o S, o jego żonie i dwu dorosłych już córkach. O tym że przecież właśnie dostał awans, właśnie został szefem grupy. Potem trochę o nadchodzącej Wielkanocy. Nie wiedzieliśmy jak skończyć rozmowę. Jak skończyć taką rozmowę?

Tego rodzaju wiadomości nie docierają do nad od razu. Najpierw jest nakładka typowych myśli. Przypominamy sobie kiedy ostatnio rozmawialiśmy i o czym, przypominamy sobie jaki był i czy w ogóle go lubiliśmy. Jego sposób mówienia, jego sposób śmiania się, jego przywary. Potem... potem musi być ta myśl że skurczybyk odszedł robiąc to co kochał i że to przecież jest lepsze niż szpitalne łóżko.

Potem myśli się o dziełach, o tym czego dokonał. I wcale nie przychodzą do głowy zakończone projekty, eksperymenty, prezentacje, publikacje... nie. Raczej fakt że miał żonę, wychował dzieci... to się liczy bardziej niż wszystko inne.

"Zadziwiająco dużo moich znajomych zginęło w górach."

A potem zostaje cisza. Smak mocnego alkoholu w ustach. Cisza w głowie, patrzenie w dal. 

Friday, 4 April 2025

Czas, przestrzeń, byt

Kiedy myślę o czasie albo przestrzeni obrazy reprezentujące owe byty robią się od razu bardzo abstrakcyjne, wydumane wręcz. Przestrzeń jawi się jako coś ciemnego, trochę tylko rozjaśnionego w bezpośredniej bliskości i ewidentnie trójwymiarowego (prawie widzę kartezjańskie osie), czas za to jest czymś w rodzaju malutkiego zegara tykającego w czymś - w jakimś ułamku materii. Już z tego naiwnego obrazka wynika że czasu nie można rozważać bez materii.

Ale tak na prawdę moja wizja jest błędna zupełnie. Co więcej, wiemy to już od przeszło 100 lat a jednak wciąż wpaja nam się, jako pierwszy stopień edukacji, Newtonowską hipotezę istnienia (niezależnych) bytów: przestrzeni, czasu i materii. To tak zwane historyczne podejście do nauczania fizyki jest zupełnie bez sensu i zostawia nam, gdzieś z "tyłu głowy", tą zadrę myślenia w kategoriach niezależności tych podstawowych pojęć.

Tymczasem, zanim jeszcze zaczniemy mówić o próżni kwantowej i cząstkach wirtualnych, pusta przestrzeń - jak pojęcie - po prostu nie istnieje. Coś musi w niej być, przestrzeń musi czegoś dotyczyć. Miarą przestrzeni jest dystans a więc jakieś obiekty - materia - muszą w tej przestrzeni istnieć. Bez nich nie ma przestrzeni. 

Materia istnieje i zmienia się, przeobraża. Jest zmiana a więc jest czas. Te trzy pojęcia: przestrzeń, czas i materia, to jedna symfonia. Są ze sobą tak splecione że można je uznać za trzy cechy jednego, podstawowego pre-bytu. (Swoją drogą pre-byt nie odnosi się do czasu a do podstaw rzeczywistości, do hierarchii fundamentalności).

Ostatnio czytałem artykuł profesora Gisina w którym zwrócił on uwagę na inną podstawowość: istnienie skończonej maksymalnej prędkości. Jest to zupełnie elementarna konsekwencja istnienia czasu i przestrzeni. Gdyby cokolwiek mogłoby się poruszać nieskończenie szybko, to byłoby to coś w każdej chwili wszędzie, co automatycznie negowałoby pojęcia zarówno czasu jak i przestrzeni. Patrząc na to z tej strony zastanawiające jest że koncept maksymalnej możliwej prędkości pojawił się w ludzkim myśleniu dopiero dzięki Einsteinowi (propozycje tego że prędkość światła jest skończona pojawiły się o wiele wcześniej, już w drugiej połowie XVII wieku Ole Roemer ją zmierzył). Ludzkość przez wiele wieków była niby somnabulik poruszający się w świecie po omacku.

Tuesday, 1 April 2025

Włoscy putiniści

Warto zdać sobie sprawę z tego że duża część populacji krajów które nie graniczą z Rosją wciąż widzą ten kraj przez różowe okulary powieści w stylu "Doktora Żywago" Borisa Pasternaka. W sumie to zadziwiające że książka w której tle przewijają się okrucieństwach socjalistycznej rewolucji, książka której sowieci nie pozwalali wydać w Rosji, ta książka jest dla Włochów, czy częściej dla Włoszek, przykładem przepięknego romantyzmu skutej mrozem Syberii. Przystojny Omar Sharif dodatkowo uruchamia tą nutę tęsknoty za miłością w trudnych czasach, w których trzeba prawdziwego poświęcenia aby kochać.

Zadziwiająco dużo ludzi tam, w bezpiecznej odległości, najchętniej oddałaby Ukrainę, Polskę czy w ogóle całą wschodnią Europę Putinowi, byleby tylko przestał machać szabelką i pozwolił na codzienny relaks przy campari spritz. Nie widzą oni w ogóle potrzeby dozbrojenia Europy w sytuacji kiedy Rosja zmieniła się w państwo zmilitaryzowane tak jak hitlerowskie Niemcy przed II wojną światową. Ich zdaniem lepiej jest nie mieć broni bo wtedy nikt ich nie zaatakuje. Jak wiadomo świetnie to działało w przeszłości. 

Florencja
I basta, mam na razie dość tych całych Włochów zalanych przez tłumy turystów zmieszanych z armią czarnoskórych żebraków na ulicach. Mam dość widoku aut z których duża część nosi ślady najwyraźniej niedawnego włamania, policji która nie jest w stanie przegonić nielegalnych handlarzy spod średniowiecznych bazylik i powszechnej korupcji. Jest piękna wiosna i deklaruję powrót do natury, do zapachu rozkwitającego lasu, do zdrowego zimna porannej jazdy na rowerze i do przyzwoitych rozmiarów mieszkań i do przyzwoitych odległości między ludźmi.



Wednesday, 26 March 2025

Codzienność, polityka, historia

Przywykliśmy do tego że polityka, geopolityka, mają w gruncie rzeczy nikły wpływ na codzienne życie. Ktokolwiek tam rządzi na Belwederze czy na alejach Ujazdowskich, czy w Białym Domu wypełnia telewizor i internetowe newsy ale nie ma bezpośredniego wpływu na to co jemy na śniadanie i na inne codzienności. Ale przecież nie zawsze tak było i wcale nie ma gwarancji że tak pozostanie. Zwłaszcza starsze pokolenie wciąż gdzieś podskórnie żywi obawę że jakiś szaleniec, lub gangsterska grupa która dorwała się do władzy i propagandy potrafi sprawić że zamiast śniadań będzie bombardowanie i śmierć. I być może jeszcze parę lat temu można było o tym zapomnieć, można było przebaczać potomkom hitlerowców i morderców z NKWD, żyć i budować dalej, ale od kiedy bezwzględny morderca - Putin - przeszedł od słów do czynów i próbuje odbudować geopolityczne wpływy zbrodniczego imperium sowietów - zapomnieć się już nie da.

Byłem znowu w kraju i słuchałem o zbrodniach na Polakach. Z jakiegoś powodu mówiło się głównie o zbrodniach ukraińskich, niemieckich i żydowskich, przy czym te żydowskie to oczywiście nie Izrael, ale żydzi nasi, domowi, część narodu Polskiego która ponoć postanowiła sobie za cel wyniszczyć nasz naród i współpracuje z obcymi siłami przeciwko nam. O Rosji nic, jakby nie istniała, jakby była gdzieś w kosmosie. Być może byłem za krótko, ale na prawdę obawiam się że może to świadczyć o sukcesie podskórnej, Kremlowskiej propagandy. Zresztą czy nie podobne rzeczy słyszałem nie gdzie indziej jak we Włoszech?  

Aż wreszcie pojawił się temat ważny, wielkiej wagi, przynajmniej dla mnie, dla mojej osobistej codzienności. Chodzi o Piotra Podsiadłego, brata mojej babci. Słyszałem o nim kilka razy, mówiło się że był bardzo uzdolniony matematycznie, z czcią wyciągało się starą, podniszczoną książkę - podręcznik do matematyki dla gimnazjów - jego autorstwa, z roku 1938. 

Mówiło się że zginął. Że zabrali go Niemcy, razem z innymi nauczycielami, i już nie wrócił. Babcia miała dużo rodzeństwa: Edward, Marian, Kazimierz... jednego zabrali Niemcy, innego ruscy. Chyba połowowa zginęła. Któregoś wypuścili z obozu ale wrócił taki wykończony że zmarł kilka dni potem. Czasami zastanawiam się jak babcia, której wymordowani połowę rodziny, mogła jeszcze potem żyć. Chyba widziała wojnę jako bezosobowy, niemalże naturalny żywioł a nie bestialstwo pojedynczych oprawców.

Wracając do Piotra - okazało się że informacje o nim znajduje się w internetowych archiwach IPNu. Znalazłem go. Tak niewiele o nim wiedziałem, że skąpe informacje z IPNu są dla mnie bogatym źródłem. Myślę o nim, o podłości Niemców którzy zwabili go razem z innymi nauczycielami na spotkanie w szkole pod fałszywym pretekstem, po czym pod lufami karabinów wpędzili do ciężarówki i wywieźli w podróż z której nigdy już nie wrócił. Miał 36 lat. Był w kwiecie wieku. Może planował napisanie kolejnych książek.

Minęły dwa pokolenia, 80 lat od zakończenia wojny, tak niewielu o niej pamięta i tak niewielki mają wpływ na innych że historia zaczyna się powtarzać i prawdę mówiąc trochę mnie to przeraża.















Sunday, 9 March 2025

Profesor Dragan versus AI

Dragan dał gościnny wykład na ETH, na zaproszenie stowarzyszenia polskich studentów w Zurichu POLANA (Polish Academic Network Abroad). Ponoć wcześniej tego dnia był  Googlu porozmawiać o AI no i miał jakieś inne spotkania na ETH, nie dla gawiedzi. Przyznam że byłbym po takim dniu wykończony, ale Dragan nie wyglądał na wyzutego z energii, wręcz przeciwnie. Wykład zaczynał się o 17, byłem trochę wcześniej i relaksowałem się na tarasie głównego budynku ETH (stary campus, tutaj studiował Einstein!) i podziwiałem widoki. Popołudnie było spektakularne, słońce staczało się ku zachodowi - nad Uetlibergiem. I choć świeciło z całych sił zapowiadając wiosnę to jednak przysłaniały je gęste chmury i jego światło rozpraszało się nad cząstkach atmosferyczny areozoli dając efekt pięknych smug światła, coś jak komorebi tylko nie w lesie. Efekt trochę nie z tego świata, wywołujący odczucia mistyczne, zupełnie jak fizyka.

Dragan najpierw spytał czy wykład ma być po polsku czy po angielsku. Salka była pełna ludzi i nie wszyscy byli polakami, więc padło na angielski. Potem powiedział że ma 3 gotowe wykłady i spytał który chcemy wysłuchać. Do wyboru były tematy o AI, o tachionach i o czarnych dziurach. Padło na tachiony, z których jest słynny w świecie fizyki, ale miałem wrażenie że chętniej opowiedziałby o AI. Zresztą po wykładzie rozmawialiśmy też o tym. 

No i dał niezły wykład, opowiadał o dynamice obiektów poruszających się z prędkością większą niż światło, o jej związkach z mechaniką kwantową (jak coś porusza się z prędkością nadświetlną czyli wstecz w czasie to dla normalnego obserwatora może to coś generować zdarzenie które wygląda na przypadkowe, jak na przykład rozpad promieniotwórczy). Na prawdę fajny wykład. Generalnie jednak odniosłem wrażenie że ta teoria jest mniej dopracowana niż przedtem sądziłem.

Potem były pytania i nie mogłem odmówić sobie zadania tego, które mnie nurtuje od miesięcy. Chodzi o związek między elektromagnetyzmem a czasoprzestrzenią. Jak to jest że prędkość światła jest jednocześnie tą krytyczną stałą wiążącą czas i przestrzeń w jeden byt, w czasoprzestrzeń? Dragan odpowiedział że faktycznie c występujące w Szczególnej Teorii Względności nie ma związku ze światłem, że jest to po prostu stała definiująca sprzężenie między czasem i przestrzenią. Ten fakt został zauważony kilka lat po sformułowaniu Szczególnej Teorii Względności. To, że światło porusza się z tą prędkością, jest w pewnym sensie drugorzędne. Ego, nazywanie tej stałej "prędkością światła" jest dość mylące, jak wiele innych terminów z dziedziny fizyki. Czasami mam wrażenie że prze te mylące terminy mamy zastój w fizyce, bo zanim studenci uświadomią sobie że c to nie prędkość światła, że Szczególna Teoria Względności nie jest ani szczególną, ani teorią a jak już co to bezwzględności... zanim umysły się przyzwyczają do tej nomenklatury trącającej pełną meandrów historią fizyki, mijają cenne lata, które mogłyby zostać lepiej spożytkowane.

Ale pytanie o związki między czasoprzestrzenią a elektromagnetyzmem i wszystkim innym nadal wymaga odpowiedzi. Właściwie to ta odpowiedź jest mniej więcej znana, przynajmniej matematycznie, ale jak ją sformułować tak zwanymi prostymi słowami?

Zapytałem AI. Deep Research wygenerował piękny i głęboki tekst. Tu jest fragment:

"The light cone is the same for all inertial observers; invariance of c means that all observers, regardless of their relative motion, agree on which events lie on a light signal’s trajectory. This implies a universal causal structure: no influence can propagate faster than c, and effects can only lie inside or on the light cones defined by prior causes. In other words, the speed of light is a built-in “speed limit” in the geometry of spacetime. The fact that Maxwell’s waves move at this cosmic speed limit is no coincidence – it reflects that electromagnetism is in harmony with the deepest symmetry of spacetime."

Dalej nie czuję się usatysfakcjonowany. Nie pomaga też wyjaśnienie elektromagnetyzmu grupą cechowania U(1) (BTW czemu u diabła nazywa się to grupą cechowania, jak biedni studenci mają się w tym nazewnictwie połapać!), która przewiduje istnienie dodatkowego wymiaru przestrzennego, zwiniętego w malutki rulonik. Ten koncept to babcia teorii strun. 

Moim celem nie jest zrozumienie wszystkiego, ale chciałbym przynajmniej uchwycić czym na prawdę jest światło. To, które dawało takie piękne smugi w pewne słoneczne popołudnie nad Uetlibergiem.


Linki:











Saturday, 8 February 2025

Od deski do deski

Rano był prawdziwy mróz, szron przybielił trawę, krystalicznie zimne powietrze sprawiło że mgły pięknie tańczyły nad ciepłą rzeką a światło odbijało się klarownie od metalowych dachów domów. Kiedyś takie poranki były normą, ale teraz czasy się zmieniły. Tej zimy, jak dotąd śnieg leżał jeden dzień, a takiego dobrego mrozu też było jak na lekarstwo. Czy ktoś jeszcze tęskni za mrozem?

Skończyłem czytać "Book of longing" Cohena. To są wiersze. Piękne, dogłębne, trochę obce, trochę bardziej uniwersalne. Trochę znane z jego muzycznych albumów.

Poezję czyta się tak bardzo inaczej niż prozę. Nie można tomiku po prostu przeczytać od deski do deski i zamknąć sprawę. Trzeba wracać do wierszy z poprzednich stron, trzeba przeskakiwać na koniec i z powrotem na początek, trzeba po przeczytaniu kilku strof zatrzymać się, wyjść na balkon, popatrzyć na świat w sposób troszkę inny, czasami nawet bardzo inny, trzeba wrócić na początek wiersza, przeczytać te parę słów na nowo, trzeba dać się zaskoczyć to nagle nową perspektywą... Trzeba zaakceptować że czytanie wierszy niewiele ma wspólnego z czytaniem służącym do zdobycia informacji z podręczników, lub do wysłuchania jakiejś historii z powieści. Ma zupełnie inną funkcję. Służy takiemu przestawianiu słów, takiemu ich nieoczekiwanemu splataniu, aby wydobyć nową perspektywę, zakwestionować starą i w końcu coś zmienić w sposobie w jaki widzi się samego siebie i świat.

Jest już słoneczne południe, 8 lutego, temperatura sprawia że na balkon wychodzi się w szortach. Dzień utracił poranną świeżość, nieskończoność alternatyw tego, jak może się potoczyć została zredukowana. Book of longing trafił, chwilowo, na półkę książek "przeczytanych".

Monday, 13 January 2025

Styczniowa pełnia

Kiedy o tym dobrze pomyśleć to jasnym się staje że rzeczy podstawowe wyłaniają się razem. Nie mogą istnieć osobno czas, przestrzeń (z Ch. sprzeczamy się o przestrzeń), światło, materia i umysł. Mogą istnieć tylko razem, na raz, niby manifestacja tego samego. Czas jest miarą zmian, zmian materii, tak w pierwszym przybliżeniu. Gdyby światło mogło poruszać się nieskończenie szybko, to nie byłoby odległości, a więc przestrzeni. A więc te 300 tys. km na sekundę jest podstawową właściwością zarówno czasu jak i przestrzeni. Ale jedynym co podróżuje z tą prędkością jest drganie, fala. Co więcej, owo drganie porusza się tak samo szybko wobec wszelkich okruchów materii, niezależnie z jaką prędkością poruszają się one. Tak, jakby poruszająca się materia oddziaływała na przestrzeń, zmieniała ją dostosowując do swego lokalnego otoczenia. Bo materia to lokalność. Nie do końca, bo istnieje sprzężenie kwantowe.

Jednak gdzieś tu się kończy moja wyobraźnie, moja intuicja przestrzeni i czasu. Czy jest lepsza intuicja? Czy jest inny umysł? Czy algebra Clifforda na prawdę jest w stanie to wyjaśnić? Bo algebra jest prawem, czymś niezmiennym, a więc nie należącym do rzeczywistości. Nieprawdaż?

Takie dziwne myśli snują mi się po głowie w ten zimny styczniowy poranek. A zimne światło Księżyca jest bezwzględnie obiektywne, jak bóg pejotlu.

Wednesday, 1 January 2025

Veronesi

 

Ostatniego dnia grudnia skończyłem czytać moją pierwszą książkę Sandro Veronese. Niewątpliwie to jedno z dużych odkryć literackich 2024. Pisarz na miarę Iana McEwana (z dość oczywistych powodów Il Colibri przypomina mi zresztą Lessons) czy Murakamiego. Piękna książka. Dziękuję AG za ten prezent. 
Muszę przyznać że dotąd literatura włoska kojarzyła mi się raczej z dziełami z poprzednich epok a tu taka perełka. Na tyle pięknie napisana, choć niełatwym przecież językiem, że udało mi się docenić, chyba pierwszy raz, jakość włoskiego oryginału. 
Tymczasem jest pierwszy stycznia, słuchamy noworocznego koncertu z teratru Fenice w Wenecji, i życzymy sobie aby transformacje którym ulega świat, bo musi ulegać transformacjom, nie były zbyt brutalne w tym nowym, 2025 roku. Aby destrukcja nie objęła tego co uważamy za najgodniejsze zachowania i cenne dla naszej, zachodniej cywilizacji. Jak dobra literatura.
Swoją drogą warto sobie zdać sprawę że dobra literatura, muzyka, dobre filmy... to wszystko starzeje się wolniej niż wynosi produkcja wyśmienitej literatury, muzyki i filmów. A tymczasem nadszedł już przecież demograficzny kryzys, jeszcze nie tak widoczny, objawiający się podobnie jak kryzys klimatyczny. I pytanie jest kto będzie czytał, słuchał, oglądał te wszystkie wspaniałe dzieła?