Spokojna niedziela, odwiedziny u znajomych, książka, drobne prace w ogródku, odfajkowywanie paru rzeczy które miałem zrobić w weekend, czytanie jakiegoś artykułu i niespodziewany telefon od znajomej. "Hej A, jak się masz" - już kiedy to mówiłem zdałem sobie sprawę że nie dzwoni aby sobie pogadać, że coś się stało. "S zginął" - powiedziała po prostu - "Był wypadek w górach".
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę. O nim, o S, o jego żonie i dwu dorosłych już córkach. O tym że przecież właśnie dostał awans, właśnie został szefem grupy. Potem trochę o nadchodzącej Wielkanocy. Nie wiedzieliśmy jak skończyć rozmowę. Jak skończyć taką rozmowę?
Tego rodzaju wiadomości nie docierają do nad od razu. Najpierw jest nakładka typowych myśli. Przypominamy sobie kiedy ostatnio rozmawialiśmy i o czym, przypominamy sobie jaki był i czy w ogóle go lubiliśmy. Jego sposób mówienia, jego sposób śmiania się, jego przywary. Potem... potem musi być ta myśl że skurczybyk odszedł robiąc to co kochał i że to przecież jest lepsze niż szpitalne łóżko.
Potem myśli się o dziełach, o tym czego dokonał. I wcale nie przychodzą do głowy zakończone projekty, eksperymenty, prezentacje, publikacje... nie. Raczej fakt że miał żonę, wychował dzieci... to się liczy bardziej niż wszystko inne.
"Zadziwiająco dużo moich znajomych zginęło w górach."
A potem zostaje cisza. Smak mocnego alkoholu w ustach. Cisza w głowie, patrzenie w dal.
No comments:
Post a Comment