W końcu, zmęczeni tłumem, masą obrazów i zdarzeń dziejących się na raz przed oczami, wracamy "na wieś". Idziemy jeszcze na spacer wzdłuż rzeki Aare. Na drugim brzegu buszuje jakieś spore, czarne zwierzę. "Bóbr" - mówi podekscytowany przyjaciel i robi parę zdjęć z teleobiektywem. Chyba nigdy dotąd nie widziałem bobra na brzegu, nawet z tak daleka. Ciekawe ale nie wzbudza to mojej ekscytacji. Trochę dalej jest coś w rodzaju plaży. Kilku facetów stoi po kolana w wodzie. Pływać się raczej nie da, prąd jest za silny. Ale rzeka niesie ukojenie. Dużo dzieci, jakaś para, jakieś dwie grupy złożone głównie z młodych chłopaków. "No tak, dziewczyny są w Zurichu i szukają bogatych facetów". I choć nie jest to przecież nic nowego, nic czego już nie widziałem tysiące razy, to jednak robi mi się trochę smutno na te dość przykre rozważania o naszej cywilizacji, na oślim pędzie do posiadania, bogactwa i do pomnażania wrażeń.
Monday, 29 May 2023
Zuerich
Monday, 22 May 2023
Wiosenne przyśpieszenie
Kolejnym corocznym rytuałem jest to wiosenne przyśpieszenie, kiedy wreszcie robi się na tyle ciepło że można wyjść i natężenie zdarzeń: spotkań, koncertów, wypadów górskich, spacerów, randek, kolacji ze znajomymi, wizyt osiąga takie szczyty że nie stercza wieczorów i weekendów aby to wszystko zrobić. Jest pośpiech, bo maj zaraz się skończy, bo zrobi się upalnie i wakacyjnie i zamiast snu zimowego nastąpi otępienie spowodowane upałem i wakacjami.
To samo dotyczy oczywiście natury, z którą jesteśmy tak bardzo zespoleni. Mój niewielki ogródek w ciągu kilku dni zmienił się z zimowej półpustyni w nieprzebytą dżunglę, w której muszę sobie torować drogę jak Livingstone w Afryce. Co prawda zamieniłem maczetę na sekator, ale i tak nie jest łatwo usunąć lgnące bluszcze (skąd one u mnie?) z krzaka rozmarynu.
Późna wiosna, najprzyjemniejsza pora roku, jest zawsze taka pośpieszna. Ale to i tak dobrze że jest, bo kraje leżące bliżej zwrotników, w swoim nudnym wiecznym lecie, nie mają tego przywileju.
Thursday, 18 May 2023
Ichtys
Wniebowstąpienie, ascension, święto upamiętniające ostatnią wizytę Jezusa na ziemi, przed wstąpieniem w niebiosa. Jezus na prawdę odchodzi dopiero 40 dni po śmierci, w międzyczasie trwają w swoistym bardo, co jest buddyjskim terminem na stan między życiem a śmiercią. Co ciekawe, w tradycji buddyjskiej istnieje pojęcie 49 dni między śmiercią a reinkarnacją. Najwyraźniej nasze cywilizacje pochodzą ze wspólnego pra-kotła, ale mnie dzisiaj nurtuje przyziemne pytanie dlaczego w Szwajcarii, która jest wpółprotestancka, jest wolne, a w Polsce, Francji, Włoszech nie? Przypominam sobie że to pytanie nurtuje mnie co roku. Prawdopodobnie dlatego że to jest jedno z niewielu świąt wspólnych dla katolików i protestantów.
W nocy obudziłem się i czytałem niedawno odkrytą książkę Brodskiego o Wenecji. Znalazłem ją tylko po angielsku (eh, żywot miłośnika literatury na emigracji), w którym to języku książka nosi tytuł "Watermark" czyli "Znak wodny". Proza Brodskiego jest mocna i zaskakująco trafna. Notuję wiele cytatów, między innymi ten:
"No doubt the attraction toward the smell (of freezing seaweed) should have been attributed to a childhood spent by the Baltic, the home of that meandering siren from the Montale poem. (...) The source of that attraction, I’d always felt, lay elsewhere, beyond the confines of biography, beyond one’s genetic makeup—somewhere in one’s hypothalamus, which stores our chordate ancestors’ impressions of their native realm of—for example—the very ichthus that caused this civilization."
Na Zachodzie lubimy negować nasze korzenie. Szukamy alternatyw dla kościoła katolickiego, oskarżamy go o zbrodnie, pedofilię, morderstwa, nadmierne bogactwo, wyprawy krzyżowe, agresywne "nawracanie" niewiernych (ciekawe, słowo nawracanie sugeruje że niewierni byli już kiedyś na właściwiej drodze, zboczyli i trzeba ich na nią nawrócić) i tak dalej. Ulubione alternatywy to ateizm, hedonizm, komunizm, scjentologia, buddyzm czy próby powrotu do oryginalnej, słowiańskiej duchowości, bowiem przecież całe to złe chrześcijaństwo i nas, dobrych i żyjących w zgodzie z naturą Słowian niegdyś podbiło, podobnie jak Hiszpanie podbili i zniszczyli Majów, Anglosasi Indian z Ameryki Północnej a kosmiczna korporacje lud Na'vi na planecie Pandora (no cóż, w filmie się to jednak nie udało). Tak więc kpimy z dewocji moherowych beretów jednocześnie bojąc się przyznać że to chrześcijaństwo właśnie zbudowało tą naszą cywilizację, że tkwi w nas od pokoleń, zakorzeniony głęboko w podświadomości, niemożliwy do wyplenienia. Miliony ludzi, tysiące lat historii a my próbujemy to zastąpić jak naprędce obdzierganym światopoglądem, co więcej atakujemy chrześcijaństwo, chcemy je wyeliminować. Ale natura nie znosi pustki i to, co przychodzi na miejsce chrześcijaństwa nie oferuje tak podstawowych zasad jak oddzielenie (przynajmniej teoretyczne) państwa od kościoła czy tolerancja dla innowierców.I dlatego ja, ochrzczony i niewierzący w zinstytucjonalizowanego Boga, bronię kościoła.
Monday, 15 May 2023
Wenecja
i nagle ze zdziwieniem odkryłem że Josif Brodski jest pochowany w Wenecji na wyspie-cmentarzu San Michele. W ogóle Rosjanie mają tu swój zakątek. Niedaleko Brodskiego pochowany jest Igor Strawinski. Obaj urodzili się w okolicach Wenecji północy czyli Sankt Petersburga. Obaj zmarli w Nowym Jorku jako obywatele amerykańscy. Obaj adorowali miasto na lagunie. "Brytyjczycy przywykli umierać w najdziwniejszych miejscach" - napisał Brodski w eseju o słynnym podwójnym agencie Kimie Philby który szpiegował dla Kremla i po zdemaskowaniu uciekł do Moskwy gdzie zmarł kilka lat przed zapaścią imperium sowietów. Tego samego które teraz próbuje wskrzesić obecny kremlowski bandyta. Ciekawe co Brodski powiedziałby stojąc nad swoim własnym grobem?
Jestem w Wenecji trzeci czy czwarty raz, ale dopiero teraz zaczynam ją widzieć. Ten poranny ruch vaporetti i motorówek po lagunie, masy ludzi podążające za swoimi sprawami, tłok, krzątanina, przepływy gotówki, biznesy, poranne espresso, apoteoza miasta sprzed epoki samochodów. No i wszędobylscy turyści, zadziwiającym prawem przyciągania agregujący się w tych kilku wąskich uliczkach i na piazza San Marco, podczas gdy 100 metrów dalej, w jakimś wąskim zakamarku, japoński turysta robiący zdjęcia pięknemu kotu wygląda tak samotnie.
No i sztuka, sztuka jako pojedyńcze freski, rzeźby czy obrazy, sztuka jako nagromadzenie, w dużym stężeniu, wybitnego rękodzieła okraszonego patyną historii i wiecznego rozpadu. Bo rozpad jest tutaj wszechobecny i tylko nieustanny ludzki wysiłek i gigantyczne pieniądze sprawiają że miasto trwa. To zupełnie inny rodzaj trwania niż niezmienność egipskich piramid. Nie ma drugiego takiego miejsca na Ziemi jak przeszłotysiącletnia a jednak ulotna Wenecja.
Świta. Ponieważ nie da się opisać wszystkiego, tu się zatrzymuję.
Widok na redę z Lido. |
Jeden z kanałów, widok z gondoli. Mimo ceny warto! |
Grand Canal kiedy większość już śpi. |
Saturday, 6 May 2023
Pierwiastki Empedoklesa
Powietrze, ziemia, woda i ogień, cztery elementy o których wiemy że nie są elementarne w związku z czym traktujemy je trochę jak prastary zabobon. Prastary bo Empedokles, który w swojej kosmogonii po tych czterech elementarnych pierwiastkach pisał, żył 2500 lat temu a na dodatek prawdopodobnie wcale nie był pierwszym który zauważył istnienie czterech żywiołów. Starsze niż nasz grecki myśliciel, indyjskie Upaniszady też opisują cztery elementy.
No i ostatnia myśl: w polskim jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami słowa "żywioły", które pasuje do tych pierwiastków Empedoklesa. Owszem, "żywioły" ma też znaczenie dramatyczne, ale skupmy się na tym że "żywioły" są czymś elementarnym, choć nie należą do domeny analizy, jak "pierwiastki".
Thursday, 4 May 2023
Francja prowincjonalna
Autostrady, zwłaszcza te płatne, mają coś z więzienia. Są starannie obudowana dyskretną metalową siatką, która co prawda jest głównie przeszkodą dla dzików i saren, ale niby więzienne kraty utrudnia potencjalne wyjście. Podobnie sam fakt że wyjazdy są rozmieszczone rzadko no i to, że aby wyjechać trzeba przejść procedurę opłaty. Do tego nie można się zatrzymywać w dowolnie wybranym miejscu, na przykład gdy się zobaczy piękny krajobraz. Trzeba nadal pędzić czekając na oficjalny parking, a przecież piękno krajobrazu zmienia się tak szybko przy 130-tu kilometrach na godzinę. No i nie można zawrócić. Właściwie to można jedynie jechać, z punktu A do punktu B, kląć w duchu ból zastałych pleców i w tym autostrady są dobre. Ale dzieje się to kosztem ograniczenia wolności, co jest tym bardziej paradoksalne że samochód jest przecież tej wolności alegorią.
Z tych też powodów, gdy wczoraj skończyłem pracę w Besancon, miasteczku w którym byłem pierwszy raz w życiu, wbiłem w google maps trasę prowadzącą przez najmniejsze drogi francuskiej Jury. Nie pożałowałem. Ale najpierw zatrzymałem się jeszcze w jedym z tych ogromnych Intermarche czy Carrefour, które na francuskiej prowincji przypominają podupadające i niedofinansowane instytucje publiczne. Te budynki powstały większości pewnie ze 30 czy 40 lat temu w czasie kiedy to Francja przeżywała boom na supermarkety który, zupełnie jak wszędzie indziej, doprowadził do likwidacji tysięcy małych sklepików. Nie wiem czy projektanci tych budynków wierzyli w tymczasowość zjawiska, ale obecnie wiele francuskich 'grande surface' jest w częściowym remoncie. Całe sekcje ogromnych hal są wyłączone z eksploatacji, otoczone nieprzeźroczystą siatką. Robotnicy muszą pracować w godzinach zamknięcia dla klientów, ale ślady ich działalności wywołują wrażenie dekadencji i rozpadu. Te miejsca nie mają komercyjnego blichtru, są jak małżonkowie, którzy po ślubie nie muszą się już starać. No i ten smród. Francuskie supermarkety w większości śmierdzą. Nie wiem skąd się to bierze, ale spacerując między alejkami ma się wrażenie że niewidzialni manadżerowie nienawidzą tego jedzenia które sprzedają klientom. Gdyby nie to że prawie wszystko jest szczelnie i hermetycznie zapakowane w fabrykach (o rany, a co jeśli fabryki śmierdzą jeszcze gorzej?) to wychodziłoby się nie kupując nic. Na prowincji Francja nie jest już królową stylu, nie jest królową menue. Na prowincji Francja jest podupadła.
Ruszam w moją nieautostradową drogę. Czemu tak wiele francuskich miejscowości ma złożone nazwy? Mijam Baume-les-Dames, Hyevre-Magny, wreszcie Pays-de-Clerval. To są wszytko miejscowości nad kanałem Ren-Rodan, w środku pagórków i skał Jury. W ten majowy dzień wypełniony zielenią w środku wiosennej eksplozji życia, która dotąd umykała uwadze ze względu na codzienne ulewy które trzymały nas/mnie z dala od natury. Jadę powoli, zatrzymuję się, podziwiam malowniczość doliny Doubs w której, oprócz rzeki Doubs, Napoleno zbudował kanał żeglowny, element ogromnego systemu wodnego pozwalającego wozić towary z morza północnego na śródziemne. Obecie jest to tylko atrakcja turystyczna. Jak to jest że tylko Niemcy wykorzystują jeszcze, i to intensywnie, żeglugę śródlądową do przewozu towarów?
Zapada zmierzch. Mimo tysięcy satelitów latających nad głową trochę błądzę na wąskich, zagubionych w lesie, często stromych drogach wybitych pomiędzy skałami. W końcu wjeżdżam z tej prowincji do kraju, którego niewielkość pokryta jest lukrem komfortu, zaludnienia i większego ucywilizowania przestrzeni. Szwajcaria. Zaraz za przejściem da się czuć różnicę. Jest już noc, widoki skondensowały się w ciemność tym bardziej nieprzeniknioną im bardziej reflektory rozświetlają te kilkadziesią metrów asfaltu. Jest późno więc szybko wskakuję na autostradę aby zdążyć się wyspać przed następnym dniem w pracy.