Od roku używam Muse w medytacji. Muse to jest rodzaj półsztywnej pół-opaski na głowę (znaczy kończy się za uszami). Muse 2 (mój model) posiada 4 sensory do fal mózgowych (EEG), czujnik pracy serca (PPG), akcelerometr mierzący ruchy ciała (w szczególności oddech) i żyroskop. Opaska łączy się z telefonem komórkowym na którym specjalna aplikacja pokazuje co się dzieje w naszym mózgu.
Kiedy medytujemy umysł często odpływa w swoje światy, we wspomnienia rozmów z wczoraj lub sprzed roku, w plany co zrobić za te pół godziny kiedy się wstanie z medytacji i zacznie dzień a potem jak zorganizować dzisiajszą pracę, itp, itd. Muse ma dopomagać we wracaniu do teraźniejszości. Kiedy wykrywane fale mózgowe odpowiadaja medytacji, Muse prawie przestaje emitować dźwięki, słychać tylko trochę świergotania ptaków. Kiedy fale wskazują na odchodzenie od stanu wyciszenia słyszymy dźwięki deszczu, czasem burzy, przypominające o wyciszeniu się. Tak ma być w teorii. Jak jest na prawdę?
Po roku doświadczeń nadal nie jestem przekonany czy dźwięki emitowane przez Muse odpowiadają stanowi mojego umysłu. Czasami dziwię się kiedy natrętny dźwięk deszczu każe przypomina mi o tym żebym medytował głębiej w chwilach kiedy właśnie wydaje mi się że jestem dość głęboko w medytacji. Może jest to spowodowane jakimś opóźnieniem w reakcji Muse na stan umysłu, bo przecież zdarza się wchodzić w głęboką medytację tuż po doświadczeniu bycia na zwenątrz - może to być proces całkiem gwałtowny. Tak jest przyanjmniej w moim przypadku. Ponadto czasami Muse traci sygnał z sensorów (dobrze jest przetrzeć czoło mokrym ręcznikiem przed założeniem opaski) albo wręcz traci sygnał bluetooth (być może jest to związane ze stanem naładowania baterii). W obu przypadkach wybija mnie to z rytmu medytacji, a wiadomo jak bardzo ważna jest ciągłość. Kiedy kupowałem opaskę, miałem wielkie plany żeby dobrać się do surowych danych z Muse i zrobić na nich jakąś własną analizę. Niestety nie jest to proste. Firma publikowała kiedyś otwarte API, ale przestała je utrzymywać. Na androidzie są aplikacje umożliwiające dobranie się do raw data, ale tak na prawdę to już są chyba dane częściowo przetworzone. Kiedyś, jak będzie więcej wolnego czasu, przyjrzę się temu lepiej.
W końcu rzecz która mi chyba najbardziej przeszkadza to marketing i promowanie medytacji trochę jak sportu wyczynowego. Muse sprzedaje oczywiście całe programy 'guided meditation', co samo w sobie nie jest złe, ale oferują tego tak dużo, że przypomina to targ. Medytacja nie jest targiem. Użytkownicy Muse, na przykład skupieni na facebookowej grupie, chwalą się swoimi osiągnięciami, kto ma ile zgromadzonych minut, ile 'Muse points', ile świergotnięć. A medytacja nie jest też spoterm wyczynowym. Te dwa aspekty są wykrzywieniem medytacji, dowodem jej głębokiego niezrozumienia. Coś o jakby mylić seks z miłością tylko o wiele, wiele gorzej.
Tymczasem daję Muse szanse. Włączam ją na 18 minut. Po ostatnim gongu siedzę jeszcze kilka, czasami kilkanaście minut. Często są to najlepsze minuty z sesji.