Jak długo trwa najkrótsza chwila którą jesteśmy w stanie zauważyć? Najkrótszy moment? Nie chodzi o zdarzenie, które może trwać mikrosekundy ale jego slad pozostaje w zmysłach, jak na przykład błysk pioruna. Chodzi mi o poczucie tego momentu, o kwant naszego własnego istnienia. O wydech rozłozony na części składowe. O najkrótszą chwilę część teraźniejszości którą jesteśmy w stanie odróżnić.
Czy to pytanie w ogóle ma sens? Czy podział continuum czasowo-przestrzennego nie jest arbitrarny? Czy ostateczną granicą percepcji jest najkrótszy interwał czasowy, czy to tylko konstrukcja myślowa, wynikająca z logiki a jednak nie mająca nic wspólnego z rzeczywistością, bo nasze umysły, w przeciwieństwie do komputerów, są analogowe?
Badanie najkrótszych kwantów teraźniejszości wymaga skupienia na każdej chwili. Potrzeba aby świadomość ani na chwilę nie dryfowała we wspomienia, plany czy analizy, bo świadomość jest jednocześnie narzędziem do badania rzeczywistości, narzędziem które (niemal) nie może spełniać kilku funkcji na raz. W polu widzenia świadomości, w danym ułamku sekundy może być jedna rzecz. Może dwie...? Ten aspekt świadomości nazywamy uwagą.
Funkcją uwagi jest... zauważanie (noting). Fundamentalny proces zauważania jest jednak złożony. Czy zauważamy wszystkie bodźce docierające do naszych zmyslów? Czy słyszymy wszystkie dźwięki które docierają do naszych uszu? Otóż nie, zauważanie zawiera pierwszy filtr, który przepuszcza wgłąb umysłu tylko rzeczy ważne, odstające od normy. Ile razy patrzymy na coś "nie widząc"? Spojrzenie nie widzące, spojrzenie bez uwagi, to jedno z najczęstszych spojrzeń jakie rzucamy światu.
Ilość bodźców docierających do tego miejsca, gdzie mogą zostać zauważone, jest porażająca. Mamy szanse ogarnąć wszystkie tylko w odosobnieniu. W medytacji zauważanie przypomina radar skanujący bezpośrednią rzeczywistość i przepuszcający (prawie) wszystkie, nawet drobne spostrzeżenia wgłąb umysłu w kolejności ich pojawiania się. Wdech, myśl, zapach, stuk u sąsiadów, koniec wdechu, zdrętwienie nogi, swędzenie w karku, wydech, ciepło w brzuchu, lekkie ukłucie, wydech, wydech, koniec wydechu, energie krążąca w całym ciele... Kilkanaście wrażeń bodźców, doznań na sekundę. Kiedy medytujemy to te wszystkie zdarzenia nie tylko zostają zauważone w sposób bierny i automatyczny ale i dostają się pod reflektor świadomości. A funkcją świadomości jest wiedzieć.
W medytacji wschodniej wszystko co zauważamy powinno dostawać się do świadomości. Pełnia życia to zycie tu i teraz, bez żadnego automatyzmu, bez odfiltrowywania czegokolwiek. Świadomość ma niesłychanie mało czasu żeby coś z tym ciągiem spostrzeżeń zrobić. Nie może zacząć badać pojedyńczych wrażeń, bo wtedy umkną jej następne, więc jedyne co może to dowiedzieć się o zdarzeniu i przejść do następnego. W ten sposób świadomość ani na chwilę nie zagłębia się w analizę, zawsze pozostaje w bezpośrednim kontakcie z bezpośrednią rzeczywistością.
Literatury (piękna) natomiast wyłapuje co ciekawsze z tych odczuć docierających do uwagi, wyłapuje szczególnie te najulotniejsze, najmniej oczywiste i bada je. To badanie, porównywanie do czegoś innego, opisywanie, odkrywanie esencja literatury, jej raison d'être. Literatura sprawia że otwierają nam się oczy na coś, czego doświadczamy a z czego nie zdajemy sobie sprawy.
I tak między medytacją wschodnią a literaturą jest częściowa animozja. W literaturze, łapiąc rzeczywisość za ogon jednocześnie wychodzimy z niej, przynajmniej na tą chwilę kiedy właśnie odkryliśmy w sobie jakieś nowe odczucie, myśl i z zachwytem i zdziwieniem obracamy je na wszystkie strony podziwiając i ubierając w słowa. Bo w literaturze to właśnie słowa służą odkrywaniu. Medytacja wychodzi poza słowa. Odrzuca każdą próbę opisu czegokolwiek. Chce być jak najbliżej rzeczywistości, przylegać do niej tak blisko, aby pomiędzy uwagą i rzeczywistością nie było żadnej przestrzeni, nawet na słowa.