Sunday, 7 December 2025

Uchmurnienie

Grudzień więc mgły, chmury, deszcz i bardzo krótkie dni. Światła jest tak mało jakby wciąż trwał wieczór. To prawdziwy koszmar fotografa, bo fotograf pracuje ze światłem. Co fotografować kiedy wciąż trwa zmrok?

Czasu także jest mało bo tyle rzeczy, tyle projektów chcę skończyć przed Bożym Narodzeniem. Maszyny wciąż jeszcze działają, przed miesiącami postoju, więc to jest ostatnia szansa żeby coś zmierzyć albo po prostu sprawdzić jak na prawdę działa. W związku tym, wciąż zajęty, niedowidzący, jakoś niewiele zauważam. Czasami spostrzegam jeszcze lisa który przychodzi do ogrodu. Ale więcej czasu patrzę w komputer niż na ogród, niż na las. Mówię sobie że to tymczasowe, grudniowe, że tak chcę po to żeby później, gdy dnie będą dłuższe, patrzeć więcej za okno. Czy sam siebie oszukuję?

Tymczasem nie sposób nie spostrzec powolnej ewolucji tego, co się dzieje w domenie komputerowej. Zeszły rok upłynął pod znakiem Multi-Factor Authentication. Nagle już nigdzie nie można się zalogować, nie można przeczytać maili, bez smartfonu sprawdzającego czy ja to ja. Hasła przestały wystarczać,  smartfony dodatków sprawdzają czy ja to ja używając do tego odciska palca lub kamery. I to się dzieje kilka, kilkanaście razy dziennie. Niby jest dzięki temu bezpiecznej ale... jest wiele ale. Zastanawiam się ile czasu dziennie poświęcam wpisując po raz kolejny hasło i czekając aż algorytmy w smartfonie stwierdzą że ja to ja i wyślą potwierdzenie do serwerów gdzieś tam, pewnie za Atlantykiem.

W tym roku nastąpiła inna ewolucja w mojej "firmie". Jeszcze zupełnie niedawno trudno było podzielić się plikiem. Dajmy na to prezentacją. Szczególnie jeśli była duża (a w mojej "firmie" pusty template power pointa zajmuje około 100 MB) i nie bardzo chciała przejść przez standardowy email. Oczywiście mamy współdzielone dyski, ale trzeba było ten dysk podłączyć, skopiować i dać znać zainteresowanym osobom jaka jest lokalizacja. Teraz jest inaczej. Każdy dokument jest od razu w chmurze i trzeba tylko dać kolegom "przyzwolenie" na jego obejrzenie lub edycję. Jeszcze nie do końca to działa, wersje "Online" różnych programów są mocno okrojone, wciąż jeszcze można ściągnąć dokumenty i edytować je lokalnie, ale to teraz wymaga wyższej znajomości "IT", a zapisywanie w chmurze jest ustawieniem domyślnym.

Wspominam czasy kiedy komputery raczkowały. Mieliśmy pierwszy komputer - Amstrada CPC 464 i marzyło się żeby to prymitywne urządzenie było kiedyś choć trochę jak człowiek, żeby można było z nim pogadać. Dzisiaj wsiadam do samochodu i mówię "Hej, poprowadź mnie do pracy!" A on jedzie. "Jaka jest prognoza pogody?" A on mówi. A już z czatem GPT można bez problemu uskuteczniać egzystencjalne dyskusje.

Od tego siedzenia w świecie wirtualnym nachodzi minie ochota na spacer. Wyjść. Jakie to cudowne słowo. Bo tam, poza strefą prywatnego komfortu, tam są inni ludzie, tam jest wiara, tam jest chłód. Ah chłód. Dzisiaj powietrze czuć zimą i to zimno, czyż to zimno nie jest życionośne?






Sunday, 2 November 2025

Zamykanie domu.

Czasami, coraz częściej, kiedy ktoś odchodzi pozostaje po nim dom i dużo rzeczy. Dom w którym nikt z rodziny nie chce, albo nie może, zamieszkać. Dom już niepotrzebny, często zaniedbany jak znoszone ubranie i jednocześnie, jak znoszone ubranie, pełen gasnącej obecności swoich ostatnich mieszkańców. Często dom taki pełen jest bibelotów z poprzednich epok, czasami dzieł sztuki gdy na przykład okazuje się że były właściciel był kolekcjonerem. We takich Włoszech, gdzie co chwila trafia się na rzymskie, grackie lub etruskie ruiny, wśród bibelotów nierzadko trafiają się jakieś rzeźby sprzed dwu tysięcy lat, zbyt powszechne aby trafić do muzeów, ale jednocześnie objęte zakazem sprzedaży poza kraj.


Tym którzy żyją przypada zadanie zamknięcia takiego domu. To długi, często wielomiesięczny proces inwentaryzacji rodzinnej historii, segregacji przedmiotów, podzielenia ich pomiędzy spadkobierców. Uczestniczę w tym z boku, bo dotyczy mnie to tylko pośrednio. Znam ten dom od lat. Jego nigdy nie działające trzy łazienki, jego komary przylatujące wieczorami od ogrodu, jego nieprzytulność i chłód. Teraz pomagam pakować ostatnie z tysięcy książek i albumów, pomagam zdejmować ostatnie obrazy ze ścian. Te ogołocone pokoje, jaśniejsze ślady po obrazach, łuszcząca się farba, miejsce które za chwilę będzie należało do kogoś innego, do innej rodziny która pewnie będzie próbowała wypełnić je życiem, choć dla mnie, ten dom niesie głównie wspomnienie chłodnego oddechu długiej choroby i śmierci. 

Myśli które tłoczą się w głowie są takie banalne. Takie oczywiste. Takie wyświechtane. Myśli o przemijaniu, myśli o śmierci. Te myśli w swej trywialności właściwie nie zasługują na to by ubierać je słowa. Są bardziej nastrojem. Właśnie nastrojem listopadowym. Są nastrojem...  zamyślenia.

Sunday, 19 October 2025

Polska jesienią


Przyjechałem znowu do Polski. Ekscytacja, radość. Kraków bywa taki piękny o tej porze roku! Drzewa już mocno przyprószone żółcią i czerwienią. No i ta młoda energia prastarego miasta, taka inna od słodkiej nudy szwajcarskiej "wioski" w której przyszło mi żyć. Dobra energia. Zupełnie jakby to tu, a nie na Zachodzie, decydowała się przyszłość Zachodniej części świata. Jakby to tu, w Polsce, w Krakowie, tkwił potencjał, czyli energia przemian. 

Taka myśl: Co to właściwie oznacza żyć gdzieś, jeśli prawie co weekend wyjeżdża się do rodziny albo znajomych? 

Jak zwykle zaskoczyła mnie ilość Żabek, które w Stanach albo na Tajwanie nazywane się "convinence stores". Tak bardzo się od nich odzwyczaiłem. Sklepy w "moim" kantonie są o wiele mniej liczne, większe i zamykane już o 19. W Polsce, dzięki Żabkom i Ukraińcom którzy często w nich pracują jest jakby lepszy dostęp do podstawowych dóbr, choćby takich jak wyśmienite portery bałtyckie. A przecież już się do tego przyzwyczaiłem, po latach spędzonych w bogatej Szwajcarii, do tego samoograniczania sterowanego brakiem miejsc parkingowych, faktem że za wszystko trzeba płacić, tym dziwnym zagęszczeniem ludzi w kraju mocno ograniczonym z powodu swojego położenia pomiędzy górami. Tutaj pieniądz istnieje aby regulować różne aspekty życia. Bogactwo niektórych jest tylko efektem ubocznym tej filozofii. 

Dziwna ta jesień. Dwu znajomych, bardzo sympatycznych szcześdziesięcioparolatków zmarło niespodziewanie. Peter, który pewnego dnia poczuł się gorzej, coś jakby wylew, szybki transport do szpitala i diagnoza: zaawansowany guz mózgu. Trzy tygodnie później wiadomość o śmierci. Tak szybko, tak niespodziewanie. Coś wydaje się krążyć nad planetą, jakiś zły duch. 

Cywilizacja podlega obecnie szybkiej kadencji dogłębnych zmian. Rewolucja, rozbicie homeostazy po to aby zbudować nową strukturę. Tak działa natura. Niezależnie od tego jak bardzo chcemy się od niej odgrodzić. 

W tych całych rozmowach o AI, która właśnie teraz integruje się z niemal każdym poziomem naszej cywilizacji, nie mówi się o aspekcie relacji z planetą, z Gają. My, ludzie, jesteśmy formą życia opartą na wodzie i węglu,  pochodzimy od roślin i zwierząt, i mamy z nimi szczególny rodzaj połączenia, coś w rodzaju intuicji. Rozumiemy nasze koty i psy a one rozumieją nas. To samo dotyczy koni czy krów. Tak na prawdę to dotyczy całej biosfery. Nasze ciała są ze sobą w jakiś sposób spowinowacone, mimo że ostatnie 100 lat cywilizacji umieściło nas głównie w miastach, tych królestwach człowieka. Ale wciąż, mimo usilnych prób zerwania tych połączeń, człowiek jest utkany z relacji ze wszystkim innym. Czy świadomość AI (o ile AI będzie miała kiedykolwiek świadomość) jest w stanie się w to jakoś wpisać? I jakie będą konsekwencje jeśli się to nie uda? Czy AI - życie oparte na krzemie i prądzie - nie tylko jest potencjalnym antagonistą ludzkości ale i całego życia opartego na wodzie i węglu?

Wednesday, 6 August 2025

Cmentarz w Pradze

Umberto Eco wydał Cmentarz w Pradze w 2010 roku. To była jego przedostatnia książka. Z głupia frant kupiłem audiobooka na długą podróż samochodem do Polski. Nie miałem pojęcia o czym jest, ale znając inne książki Umberto domyślałem się że dostarczy rozrywki wysokiej jakości, w sam raz na długie autostradowe godziny. 

 Wiatraki przy niemieckiej autostradzie.
Kiedy się zorientowałem że książka jest zbeletryzowaną historią o tym jak powstały "Protokoły mędrców Syjonu", aż mnie zatkało z zaskoczenia. Co za zbieg okoliczności, słuchać opowieści o stworzeniu "Protokołów mędrców Syjonu" przez włoskiego oszusta i zawodowego fałszerza dokumentów Simone Simoiniego (postać fikcyjna), który to fabrykuje te dokumenty na potrzeby carskiej bezpieki jadąc do kraju, do mojego kraju, w którym ostatnimi laty budzi się antysemityzm a wielu ludzi wciąż uważa "protokoły" za orginalne. Są tacy, co powielają się je na kopiarce i bindują jakby były zakazanymi księgami! 

Jakoś przypomina mi to historię Danikena, szwajcarskiego pisarza który zyskał niesamowitą poczytność publikując pseudonaukowe brednie w postaci książek. Co z tego że naukowcy w odpowiedzi wydali książki (tak więcej niż jedną!) objaśniające Danikenowe bzdury, skoro Daniken sprzedał 70 milionów egzemplarzy na całym świecie a książka Ronalda Story "The Space-Gods Revealed" znalazła zaledwie kilka tysięcy nabywców? I tak większość ludzi wierzy w teorie spiskowe o Żydach pragnących zawładnąć światem i w kosmitów pomagających ludziom stworzyć cywilizację.

Przy czym, trzeba to zaznaczyć, ani panstwo Izrael ani różne żydowskie organizacje domagające się ciągłych odszkodowań, bez umocowania moralnego oraz ignorując prawo danego kraju, nie robią Żydom dobrego PR.
  

Wednesday, 16 July 2025

Co prawdziwi Szwajcarzy robią w Boże Ciało?

Złota era informatyzacji jest już oczywiście za nami. Czasy kiedy internet był objawieniem, kiedy można było z łatwością pracować skąd się chce, kiedy nagle dostęp do informacji był natychmiastowy... te czasy nie to że zupełnie minęły, ale zmieniły się w dziwny okres przejściowy. Z jednej strony mogę wysłać do ChataGPT spektrum gamma i zapytać o kompozycję materiału (co zwykle robiłem pytając zawsze-zajętych ekspertów) z drugiej strony... no cóż. Z drugiej strony mój Microsoft Authenticator żąda abym się poddał weryfikacji (czyli sprawdzenia poprzez zrobienie mi zdjęć) kilka razy w ciągu dnia. Ile minut w ciągu miesiąca poświęcam na ciągłe uwierzytelnianie że ja to ja, na różnych urządzeniach? Ba, czasami software decyduje że chce się zupdateować bez pytania czy to właściwy moment. Zdarzyło mi się że próbowałem zdzwonić z "bunkra"(tak nazywamy miejsca gdzie spoczywają maszyny generujące wiązki cząstek i zabójcze promieniowanie z nimi związane)  do kolegi który czekał na mój sygnał aby przetestować jakiś tam program kontrolujący te nasze bestie i bestyjki... a tu telefon mówi mi że muszę zaczekać bo akurat instaluje niezbędny update oprogramowania. 

    Niestety zrobiło się tego za dużo. Rzeczy które kiedyś były łatwe, jak choćby transferowanie 100 GB danych, zrobiły się trudne. Trzeba dysponować sekretną wiedzą, obchodzić timeouty, firewalle i limity VPNów. Stąd coraz więcej moich kolegów zakłada prywatne chmury, prywatne VPNy, prywatne data storage. Bo instytucjonalna infrastruktura staje się obwarowana niemożliwymi barierami. A wszystko przez cholernych hakerów.

    Byłem tym nagle tam zmęczony, że jak zdałem sobie sprawę że w 'moim' kantonie Boże Ciało jest dniem wolnym od pracy (w większości kantonów nie jest, bo większość jest 'protestancka') zdecydowałem pojechać w góry. Bardzo chciałem pojechać na dwa dni, spać w schronisku. Jak się mieszka blisko gór, to najczęściej robi się wypady jednodniowe, a szkoda. Akurat kolega opowiedział mi o schronisku Leglerhutte w górach kantonu Glarus. Zrobiłem szybką rezerwację na jedno z ostatnich wolnych miejsc i poszedłem w góry.

    Oczywiście było pięknie, nie mogło być inaczej.Cudowne górskie potoki, cudowne górskie powietrze... Czas spędzony w naturze jest zawsze czasem dobrym, niezależnie od tego jakich innych wspaniałych rzeczy w tym czasie się nie dokonuje. Dotarłem do schroniska, było pełne. Jakaś grupa szkolna z Zurichu (trochę się zdziwiłem, bo schronisko jest na niemal 2300 metrach i całkiem niedaleko skarpy z której łatwo spaść). Cała reszta to byli szwajcarzy którzy wybrali się na hike. Wcale nie przyjechali z dużych miast, większość, o ile zdążyłem się zorientować, była z dość niedalekich okolic. Reto, wysportowany 50-cio latek, z dumą pokazywał mi lodowiec obok którego się urodził i gdzie spędził dzieciństwo. Była też matka z córką z miejscowości Ibach w kantonie Schwyz, tam gdzie jest fabryka słynnego Victorinoxa. Poszły sobie razem w góry w ramach spędzania wolnego czasu. Bardzo nam się fajnie rozmawiało: o górach, o pracy, o Szwajcarii...

    Jest w tym coś pięknego, że Szwajcarzy tak kochają swoją ojczyznę, tak o nią dbają i tak się nią cieszą. To kraj gdzie jest niesamowicie mało publicznych śmietników a jednak praktycznie nie ma śmieci. To kraj gdzie zwykli ludzie, w różnym wieku, jak mają chwilę wolnego to idą sobie na dwa dni w Alpy. Masy turystów z zagranicy przyjeżdżają cieszyć się wspaniałą przyrodą i wielu szwajcarów pracuje w turystycznych usługach. Nawet Reto mówił że w następny weekend jedzie pomagać w remoncie innego schroniska. Ale w międzyczasie poszedł sobie po prostu w swoje ukochane góry.

    Był piękny zachód słońca, niezła kolacja i trochę umowna "godzina nocna" o 22. Następnego dnia chwilę szliśmy razem, choć Reto pełen energii biegał na prawo i na lewo a to zobaczyć jezioro a to jakieś skały. Był jak radosny szczeniak. Potem się rozdzieliliśmy. On schodził do Elm, ja chciałem zobaczyć Linthal, który jest u końca ponoć super-przepięknej doliny Brauwald, którą jeszcze muszę odwiedzić. Przeliczyłem się trochę jak chodzi o długość zejścia i dotarłem wykończony na stację w Linthal. Było gorąco, pociąg był za 40 minut, więc poszedłem do kawiarni prowadzonej przez przesympatyczną panią Anję.

    Pociąg do Zurichu jedzie wzdłuż jeziora, blisko wody. Kiedy tak patrzyłem przez okno na kąpiących się ludzi zdałem sobie sprawę że mogę przecież wysiąść, wykąpać się i wsiąść w następny pociąg do Zurichu. Tak też zrobiłem. Ah, Szwajcaria. Gdzie indziej na świecie można tak bezpretensjonalnie korzystać z życia?

        














Wednesday, 11 June 2025

Taipei

Wilgotność powietrza jest po prostu 100% i woda osiada na wszystkim. Wielkie szyby ulicznych biznesów są zaparowane zupełnie jak okienka góralskiej knajpy w srogą zimę. A przecież jest 30 stopni. Uff. Ubrania też wydają się lekko wilgotne. I pościel. 

Południowo wschodnia Azja, tropiki. Większość ludzkości mieszka w tropikach lub subtropikach. My na północy wyobrażamy sobie że mają całoroczne, słoneczne wakacje, ale to trudny do życia klimat. Upał męczy, wilgotność sprawie że ciężko się oddycha. Na szczęście, zupełnie inaczej niż w nasze lato, zmrok zapada o 18:30 a noc jest długa. Życie na wypalonych słońcem ulicach budzi się wieczorem. Słynne nocne markety to nie fanaberia ale konieczność.

W Taipei przy głównej stacji jest też coś w rodzaju podziemnego nocnego marketu. Ogromna przestrzeń, kilometry rozległych korytarzy, zdaje się całkiem głęboko pod ziemią. Tutaj nie dociera słońce. Pozwiemy klimat jest łagodny i bezdeszczowy. Dlatego tysiące ludzi spędzają tu masę czasu. Tu i w innych klimatyzowanych supermarketach, ale będąc w tym podziemnym konglomeracie trudno oprzeć się myśli że może on pomieścić dziesiątki tysięcy ludzi w razie...

Tajwańczycy są ogromnie sympatyczni. Drugiego dnia wybrałem się podziwiać panoramę stolicy z pobliskiego Elephant Rock. Wieczorami przychodzi tam dużo ludzi, turystów ale i lokalsów. Imponujące centrum miasta zaczyna się zaledwie kilkaset metrów od skały. Żeby spojrzeć na szczyt największego wieżowca zwanego Taipei 101 wciąż trzeba leciutko podnieść głowę. Słychać ciche rozmowy, ludzie robią zdjęcia.

Idąc tam zgubiłem się trochę i spytałem o drogę tajwańską dziewczynę która też nie była pewne ale spytała starszego mężczyznę i ten okazał się znawcą ścieżek (tak na prawdę to są wyłożone betonowymi płytami chodniki) i co więcej poszedł z nami. Tak nam się fajnie rozmawiało że poszliśmy potem na jeden z pobliskich nocnych marketów coś przekąsić. On pokazywał swoje zdjęcia i muszę przyznać że były piękne, dopracowane, miały swoistą estetykę. Tu jest link do jego konta na instagramie. Ona to dentystka mieszkająca w Nowym Taipei. Miała dzień wolny od pracy i zdecydowała odwiedzić te okolice w których kiedyś mieszkała. Ich angielski nie był biegły ale zupełnie wystarczał do pogadania.

Dowiedziałem się że owszem, obawiają się chińskiej inwazji. Co więcej, znacząca cześć populacji chciałaby przyłączenia kraju do "mainland China" i to nie z powodów politycznych ale po prostu uważają że są jednym krajem. Ta cześć rozmowy była dość delikatna bo przecież moi rozmówcy nie znali się i nie wiedzieli jakie są ich poglądy. Ale oboje byli przekonani o nieuchronności inwazji. Zresztą na wielu domach są tabliczki z napisem "Air Defense Shelter". 

Jedliśmy te dziwne potrawy. Mężczyzna pokazywał zdjęcia i wysłał mi rekomendacje do kilku restauracji. W końcu musiał iść. Wtedy dziewczyna trochę się bardziej otworzyła. Opowiadała o społecznej presji na zarabianie pieniędzy i zakładanie rodziny. Choć na Tajwanie, jak w całym nowoczesnym świecie, rodzi się coraz mniej dzieci. Oboje uważali że Tajwan jest bardzo bezpieczny, nikt nie kradnie, nie oszukuje. Nie mieli takiego samego zdania o Europie. Trudno nie przyznać im racji, choć zaznaczałem oczywiście że i a Europie są kraje całkiem bezpieczne jak Szwajcaria i Polska, i te gdzie łatwiej można stracić dobra osobiste, jak Włochy, gdzie dwa na przestrzeni roku razy włamano mi się do auta.

Przegadaliśmy tak ze dwie godziny. Nie pozwoliła za siebie zapłacić. Wsiedliśmy do metra, ja jechałem tylko dwie stacje i więcej się nie zobaczyliśmy. Ciekawe jak można spotkać zupełnie obcą osobę, porozmawiać o ważnych sprawach i pożegnać się ot tak. Kiedyś zdarzała się to częściej.

Nie byłem turystą. Przyjechał na dużą konferencję, tak z tysiąc ludzi. Całkiem sporo z nich znałem, niektórzy byli swego czasu moimi przyjaciółmi, zanim po raz kolejny nie zmieniłem miejsca pracy. Nie będę opowiadał o technicznych nowinkach zahaczających zresztą o swego rodzaju "pełzającą rewolucję" w dziedzinie akceleratorów cząstek. Opowiem tylko o dwu rozmowach: z Amerykaninem i z Rosjaninem.

Amerykanie są skonfundowani. Trump faktycznie tnie finansowanie nauki i czują to, choć w Stanach duża część środków jest prywatnych a nie federalnych. Młodzi doktoranci kilka razy pytali mnie o możliwości postdoków w Europie. Managerowie zastanawiali się nad tym, jak rząd federalny zamierza "zastępować" ludzi sztuczną inteligencją. Dla nas to wciąż brzmi jak science-fiction, w moim labie administracja wciąż traktuje AI jako dziwaczną ciekawostkę, podczas gdy w świecie trwa rewolucja.

Mój znajomy Rosjanin, którego nie widziałem od roku 2020, wyściskał mnie kilka razy. Potem, na bankiecie i przy winie opowiedział o problemach żony ze znalezieniem pracy w Niemczech, mimo że miała już niemieckie obywatelstwo i o tym jak niemalże nie zobaczył umierającej matki z powodu problemów jakie mają teraz mieszkający za granicą Rosjanie którzy chcą odwiedzić kraj. "Matka nigdy nie spotkała mojej młodszej córki!". Opowiadał o jechaniu przez Polskę, zostawiani auta gdzieś na parkingu w Gdańsku po to żeby pojechać autobusem do Kaliningradu, o wielogodzinnym czekaniu na granicy. Znam to, pamiętam jeszcze komunistyczne czasy PRLu. Teraz to wraca, wraca "pierdolony ponury cień Rosji, który zdycha ale ma ostatnią nadzieję że pociągnie za sobą innych", wraca pod postacią "leningradzkiego gopnika z odstającymi uszami, którego lali na podwórku, bo był zdechlakowaty, i dlatego poszedł do KGB". Tak mi się cytuje kwiecistą prozę niedawno przeczytanego Stasiuka. 

A i sam piękny i nowoczesny Taiwan jest owocem najazdów i wojen. Rdzenna ludność, aborygeni, zostali niemalże zupełnie wyparci przez napływowych chińczyków. I to wcale nie tak dawno temu, bo zaledwie niecałe 400 lat temu. Dzisiaj aborygeni stanowią jakieś 2% populacji a wyspa jest całkowicie "zsinizowana" (istnieje takie słowo?). To powinno dać do myślenia tym, którzy myślą że tylko biały zachodni człowiek swoją cywilizacyjną ekspansją wykończył inne, pacyfistyczne kultury na tej planecie. Sprawy nie są takie proste.

Wracam do Europy po dziesięciu dniach. Lecę przez Hong Kong. Lot z Hong Kongu do Zurichu trwa niemalże 13 godzin. Trajektoria jest dziwna. Wygląda na to że został jeden wąski korytarz którym samoloty przeciskają się między Ukrainą a Turcją. Szybkie spojrzenie przez okno, które każą trzymać szczelnie zasłonięte roletą, pozwala zobaczyć inne samoloty lecące tą samą trasą. Jedna z tych obojętnych niby obserwacji które jednak budzą grozę.





Sunday, 25 May 2025

Zimny maj w Krakowie

Przyjechałem do kraju złożyć życzenia, odebrać książkę, spotkać przyjaciół, popodziwiać oczy które ledwo pamiętałem, kupić ostatniego Stasiuka i zagłosować w wyborach prezydenckich. Wszystko poszło mniej więcej tak, jak sobie wymyśliłem. Tylko pogoda była listopadowa. Tyle razy twierdziłem że maj w Polsce jest najpiękniejszym miesiącem... No cóż, nie maj roku 2025. Było zimno, deszczowo i ponuro. Bardziej listopad niż maj.

Ale i tak się cieszyłem bo Polska jest/bywa całkiem fajna. Po pierwsze ta masa sklepów, sklepików, straganów i supermarketów (oraz tak zwanych galerii), dająca wrażenie dostatku i obfitości. Jakoś nie ma tego w bogatej Szwajcarii, gdzie wszystko musi drogo kosztować aby biznes w ogóle się opłacił. Wbrew pozorom to całkiem duża różnica! W Szwajcarii trzeba więcej myśleć żeby kupić jakikolwiek drobiazg, bo raz że nie wiadomo który sklepik go ma (oraz czy w ogóle istnieje dystrybutor na Szwajcarią) a jak już ma to czy tylko drogo czy astronomicznie drogo. W Krakowie gdzie się nie obejrzysz znajdziesz coś ciekawego, jakiś interesujący sklep albo kawiarnię. Więc owszem, zrobiłem trochę zakupów, bo i ceny oczywiście są o wiele niższe niż w Szwajcarii.

No i tak się złożyło że była pierwsza tura wyborów prezydenckich. Poszedłem żeby zobaczyć czy po tylu latach, po tylu głosowaniach za granicą, jestem jeszcze na liście wyborców. I byłem! Tak! W posiadaniu  niezbywalnego prawa wyborczego jest jakaś niesamowita siła. Cos co sprawia że staję się bliższy własnemu krajowi, który opuściłem 20 lat temu.

Z tego wszystkiego nie bardzo wiedziałem na kogo głosować. Sam fakt głosowania był czymś tak silnym, ze nie przemyślałem w ogóle przy którym nazwisku postawić krzyżyk. Hm.
 
No i wreszcie Stasiuk. "Rzeka dzieciństwa" to esencja Stasiukowego bredzenia. Czasami mam wrażenie że z każdą kolejną książka Andrzej bredzi coraz bardziej. Ale mimo to jakoś czytam go, czytam dla tego właśnie bredzenia i dla tych zdań-rodzynek, rozsianych tu i ówdzie, tych zdań które są małymi oświeceniami. Na przyklad:
 
"Przeżyjesz pół życia, ujedziesz tysiąc kilometrów i zawsze w końcu znajdziesz obraz, który już gdzieś dawno i daleko widziałes."