Wchodzimy do obszernego, betonowego bunkra, w środku którego drzemie Maszyna. Normalnie, kiedy Maszyna działa, cała ta przestrzeń wypełniona jest natrętnym hałasem pomp próżniowych oraz pomp tłoczących wodę chłodzącą ogromne 250-tonowe magnesy w których ogromnych miedzianych cewkach płynie elektryczna moc tysięcy amperów. Kiedy maszyna działa cała ta przestrzeń rozgrzana jest tym szczególnym ciepłem industrialnych urządzeń które nie maskują swej surowej, mechanicznej mocy aby stała się akceptowalna dla kruchych biologicznych i szukających komfortu istot jakimi są ludzie.
Kiedy maszyna działa cała ta przestrzeń wypełniona jest promieniowaniem, niby basen wypełniony szczelnie, pod sufit, wodą. Mikroskopijne cząstki, głównie promienie X i neutrony, uśmierciłyby każdego w ciągu kilku sekund. Ale to wtedy kiedy Maszyna działa. Teraz śpi, już od miesiąca, więc możemy wejść.
Ale to oczywiście nie jest proste. Maszyna ma prawie 50 lat i morze promieniowana zostawiło swój ślad. Teraz praktycznie wszystkie elementy są aktywowane. Neutrony i te wszystkie pozostałe cząstki przez lata wbijały się w twardy metal jak nóż wchodzący w masło i transformowały go tak, że stawał się radioaktywny. Ludzie którzy byli tu przed nami zmierzyli te pozimy radioaktywności i poprzyklejali żółte kartki na których pisze 300 uSv/h, 100 uSv/h, 2 mSv/h. Ta ostatnia wielkość jest niepokojąca. Przyjmuje się że bezpiecznie można pracować do pozimu aktywności rzędu 1 mSv/h. Jak gdzieś jest więcej to trzeba uważać, śpieszyć się.
Nasze zadanie na dzisiaj polega na wymontowaniu kolimatora. Aby to zrobić z Maszyny wysunięto ogromną wnękę przyśpieszającą, więc wchodzimy w wąską, pustą przestrzeń o kształcie klina. Plecami opieramy się niemal gigantyczny magnes a przed sobą mamy wąską, płaską szczelinę z długim kolimatorem w środku. Obok szczeliny wisi żółta kartka z napisem 2 mSv/h. A więc musimy się śpieszyć. Ludzie odpowiedzialni za to, abyśmy nie dostali zbyt wiele promieniowania dają nam jednorazowe niebieskie rękawiczki. Na dodatek Richard i ja mamy maski, bo kolimator jest zrobiony z czarnego grafitu który może się pokruszyć. w czasie całej operacji a najgorsze co może się zdarzyć to wchłonięcie radioaktywnego pyłu do płuc. Ale grafit wygląda twardo i solidnie, nie kruszy się. Mimo to jesteśmy ostrożni. Grafit mógłby popękać i pokruszyć się od mocniejszego uderzenia w metal, a kolimator, po wyregulowaniu, trzeba będzie włożyć z powrotem.
Pot spływa po czole. W końcu udaje nam się go wysunąć. Richard niesie go na pobliski stół. Max pobiera próbki pyłu do analizy radiologicznej. Jest okey, sam grafit ma to do siebie, że mało się aktywuje. Można spokojnie z nim pracować, emituje zaledwie 200 uSv na godzinę. W szpary między grafitem wkładam plastykowe, nieprzeźroczyste pudełeczka z dozymetrami w środku. Załatwione, zrobione, można wychodzić.