Sunday, 31 December 2023

Przedostatni dzień roku

W ten dzień jakoś więcej ludzi spaceruje po moim ulubionym wzgórzu z którego wiadać Alpy Berneńskie. Teoretycznie to sobota, ludzie sprzątają mieszkania i robią zakupy... a jednak wielu po prostu wychodzi popatrzeć, pomyśleć o mijającym a pewnie i nadchodzącym roku.Wycofać się na pół godziny z szaleństwa zachodniej teraźniejszości, która jest wciąż wypełniana zadaniami do wykonania. 

Wygenerowane przez DALL-E.
Moje ulubione wzgórze ma tutaj formę górskiego grzbietu na linii z grubsza północ-południe. Nie ma zbyt wiele miejsc parkingowych, i dzisiaj jest jakoś dużo aut. Podjeżdża wypasiony Ford Mustang i parkuje za mną. Kierowca czeka aż odejdę na pewną odległość. Przyjechał tutaj by być chwilę sam, nie potrzebuje towarzystwa obcych. 

Zastanawiam się czy ta atmosfera odprężenia i wyczekiwania końca starego roku i początku nowego, ten dziwny bezruch, to jest coś, co istnieje na prawdę, rzeczywiście? Tak pewnie chciałby Platon (bo to coś w rodzaju idei jest, choć, aby być pewnym, trzebaby sobie z nim pogadać). Co istnieje? To jedno z tych pytań które nie służą otrzymaniu jednoznacznej odpowiedzi.

Thursday, 28 December 2023

Przesilenie grudniowe

W tym roku najkrótszy dzień był szczególnie męczący, bo wypadał w samym środku jakiegoś rekordowego niżu. Lało, ale w punkcie gdzie spotykają się trzy duże szwajcarskie rzeki pada praktycznie codziennie od dwu miesięcy, więc pod tym względem nie było różnicy. Ale za to był to duży kontrast z poprzednim rokiem, kiedy o tej porze Limmat wysychał. 

Dwudziestego trzeciego wsiadłem w auto. Całonocna jazda do kraju, jak kiedyś przed laty, wcale nie była tak męcząca jak się obawiałem. Za Dreznem drogi zrobiły się białe. Lawety zwoziły czarne karoserie śmigłych audi i bmw, pierwszych ofiary utraty przyczepności. Szukałem Polskiego radia ale dopiero kilkanaście kilometrów przed Zgorzelcem (ale już za tunelem), złapałem trójkę. Była pośród mnóstwa czeskich radiostacji. Zawsze mnie dziwiło że tam można łapać tak dużo czeskich a tak trudno złapać polskie. Geografia fal radiowych za nic ma bliskość populacji kraju kilkukrotnie większego.

Na Wigilię zjechaliśmy późno jak na polskie standardy. Śnieg jeszcze zalegał na wolno topniejących kopach na trawnikach i poboczach, ale z chmur już lała się woda. Presja "spędzania czasu razem", choć tak niewiele nas łączy. Przez lata każdy zdryfował we własny, odrębny świat, bąbel informacyjno-światopoglądowy. Tworzenie społecznych podgrup, czy to zawodowych czy po prostu grup hobbystycznych, prowadzi do rozpadu grup opartych na więzach krwi. Taka oczywista oczywistość. Wieloaspektowość, wielowarstwowość świata, jaki tworzy współczesne społeczeństwo, przyczynia się do atomizacji. Jest coraz mniej wspólnych mianowników. Nie ma już jednej religii, jest za to wiele odrębnych jej wersji. Nie ma jednego patriotyzmu, choć są jego liczne mutacje. Nauka i logika, czyli to co jest tak dokładnie zdefiniowane że powinno się ostać, także padają ofiarami interpretacji.

Po Wigilii wracamy do wynajętego mieszkania. Po chwili wychodzimy na puste ulice dużego miasta. Idziemy przez deszcz. Z ulgą znajdujemy otwarty bar o uroczej nazwie gospoda przemytników.

Sunday, 10 December 2023

December avenue (choć nie Stańko)

Był grudzień i lało jak z cebra a ja jak głupi wyszedłem wcześniej żeby przed koncertem jeszcze przejść się i zrobić jakieś zdjęcia. Zurich był pełen ludzi. Wyglądało to nad przedświąteczną zakupową gorączkę, ale w sumie nie wiem bo nie pamiętam kiedy ostatni raz byłem w centrum w sobotnie popołudnie. Może tak jest w każdą sobotę?

Dużo ludzi próbowało znaleźć tymczasowe schronienie przed deszczem w barach i kawiarniach. Kiedy mój płaszcz zrobił się już zupełnie mokry spróbowałem i ja i miałem trochę szczęścia bo znalazłem przytulny kąt po 6 franków za kufel. Siorbałem to piwo przez prawie godzinę. W sumie wolałbym kawę ale jakoś nie miałem odwagi zapytać albańskiego kelnera który i tak zrobił mi grzeczność, bo większość stolików była zarezerwowana i masę zmokniętych ludzi odprawiał z kwitkiem.

W końcu deszcz trochę zelżał i poszedłem do teatru Stoka. Było jeszcze pusto, ale dostałem kawę i porozmawiałem trochę. Byłem tam outsiderem, nikogo nie znałem, nie wiedziałem nawet że przed koncertem będzie jeszcze dyskusja o sztucznej inteligencji i sztuce. Jak to outsider wzbudzałem umiarkowane zainteresowanie. Dyskusja o AI była całkiem ciekawa, choć nie odkrywcza. Mieszanka fascynacji nowym narzędziem jak i obaw jak ono zmieni nasze życia. Sam używam ChataGPT coraz częściej, niemal codziennie, i też mam poczucie nachodzącej rewolucyjnej zmiany. Jakoś o wiele bardziej niż wtedy gdy rodziły się pierwsze smartfony. Może teraz bardziej jestem świadomy tego, jak działa nasz świat i co może się stać?

Bohdan Hołownia wyglądał jak dobrotliwy olbrzym wciśnięty w garnitur. Przyszedł z jedną, małą kartką papieru, przywitał się z lekką dozą humoru i zaczął grać, jak mówił, "piosenki", Jerzego Wasowskiego i Jeremiego Przybory. Oczywiście nikt nie śpiewał, a piosenki grane były jednym ciągiem, bez przerw, lekko przechodząc z jednych w drugie. To była prawdziwa wirtuozeria. Grał tak przeszło godzinę, non stop, jakby go to w ogóle nie męczyło, jakby granie na fortepianie było równie naturalną i konieczną czynnością jak oddychanie. Nie było żadnych nut, tylko ta kartka. 

Skończył grać, ale nie umiał tak na prawdę skończyć. "Zagram państwu jeszcze to..." i znowu grał, niby kawałek, ale  potem był następny i następny. Potem wreszcie koniec, zdjęcia, rozdawanie autografów, kieliszek czerwonego ale kiedy część ludzi wyszła wrócił do fortepianu. Pokazywał komuś jakieś  akordy a potem znowu grał i grał. Wszystko z pamięci, zapewne z dużą dozą improwizacji,  wyczucia tego jaka powinna być następna nuta. Taka muzyka, troszkę barowa, troszkę do tła, a jednocześnie wiruozeria i ikebana i haiku... po prostu właściwa nuta we właściwym momencie. W końcu ostatni słuchacze zaczęli zbierać się do domu, artystki wynosiły obrazy a on wciąż grał i kilka osób, zauroczonych, wciąż go słuchało.

Wychodziłem koło 11 i lało znowu, zawiewało deszczem tak że lekko przesuszony płaszcz namókł znowu zanim przeszedłem wzdłuż Limmatu aby złapać przedostatni S12.

Wednesday, 6 December 2023

Mikołajki

Spadł śnieg i przez chwilę było nawet -10. Nad Limmatem snują się poetyczne mgły. Powietrze zrobiło się jakby bardziej przejrzyste i może dlatego smród samochodowych spalin zaczął intensywnie dokuczać. God bless Teslas, powiedziałby R. który wozi się wspaniałym modelem X.

Pogoda sprawia że gramy więcej w badmintona. Tutaj też dzieją się dziwne rzeczy. Młoda, sympatyczna okularnica z południa Chin, którą miesiąc temu ogrywałem jak chciałem, nagle zrobiła się całkiem dobra i wygrywa. Wygląda niepozornie ale ma niesamowitą łatwość uczenia się. Niedawno zaczęła grać na szwajcarkich kastanetach. Wydaje się że w tym też jest zdolna. Wyobrażam sobie jaką przyjemność sprawia jej jak tu nagle, pewnego dnia, zaczyna nam to wychodzić w praktyce to, co słyszała wiele razy od kolegów doradzających jej jak grać. Przyjemność nauki nowych rzeczy może oszałamiać i uzależniać. I oczywiście uczenie się ciągle ma sens, mimo że już nie wiadomo z jaką AI się gada w codziennym życiu. 

Zurich nie zaskakuje swoim przepychem i elegancją. Zaskakujące jest za to ilu ludzi kąpie się w jeziorze. Owszem, świeci słońce, ale jednak jest niezły mróz, pewnie -5. Woda musi być cieplejsza niż powietrze. Lokale morsy są głównie dość młode i wchodzą do jeziora jakby nigdy nic. Ot tak, zwykła kąpiel. Zupełnie jak latem. 

Słoneczny i mroźny dzień jest tylko jeden. Już nazajutrz jest szaro, wieje ciepły wiatr i grudy zaczynają szybko topnieć. Ryzykuję pojechanie do pracy na rowerze. W niektórych miejscach w lesie mój jednoślad jeszcze tańczy na śniegu. Adrenalina działa mocniej niż poranna kawa. Koniec końców dojeżdżam bezpiecznie. Dzień póżniej jest już jak zwykle: mokro ale leśne dróżki właściwie są bezśnieżne.