Monday, 28 September 2020

Rozmowa z synem niedoszłego Noblisty

Profesor zmarł jakoś w marcu. Był zdrowo po 80-tce i miał wiele problemów zdrowotnych. Pracowałem z nim trochę ale to było dawno i niewiele już pamiętam. Był Niemcem, ale wyjechał do USA. Przypomina mi się że keiedyś, przy kolacji, wygłosił jakąś opinię o alianckich bombardowaniach Drezna która mnie lekko wzburzyła. Ale może to nie był on.

Wczoraj przegadałem wieczór z jego synem, który zawsze się do niego dystansował, mówił o nim krytycznie jakby echa buntu nastolatka nie do końca wygasły. Tym razem w głosie mojego rozmówcy pobrzmiewały nuty zupełnie inne, i trudno się dziwić bo wobec spraw ostatecznych ostają się tylko rzeczy największego kalibru jak miłość.

Profesor otarł się o Nobla kiedy w listopadzie 1974 roku, niemalże jednocześnie na wschodnim i zachodnim wybrzeżu USA odkryto cząstkę J/psi.  Ponoć właśnie profesor był pierwszym który przygotował wykres rezonansu na którym "pik rezonansu" widniał wyraźnie nad tłem pochodzącym z innych procesów fizycznych obserwanych w detektorze. Jego syn opowiadał jak znaleźli ten pierwszy, historyczny wykres gdy sprzątali rzeczy ojca.

Odkrycie J/psi było małą rewolucją w fizyce. Cząstak została najpierw przewidziana przez teorię oddziaływań jądrowych, która wtedy nie budziłą jeszcze wieĸszego zaufania. I wtedy nagle, dzięki temu odkryciu, okazało sie że rozumiemy świat lepiej niż przypuszczaliśmy, że jest on w pewnym sensie bardzie symetryczny niż sądzilismy. 

Piliśmy wino i patrzyliśmy na bardzo niesymetryczne jesienne liście spadające z niesymetrycznych drzew. Zastanawialiśmy sie nad regułami które gdzieś tam, pod powierzchnią tej przepieknej rzeczywistości, kierują porami roku, rośnięciem drzew i opadaniem liści. Ale czy kierują to dobre słowo? Czy nie jest zbyt antropomoriczne? Czy w ogóle te reguły istnieją na prawdę czy tylko w ludzkich umysłach?


Reguły rządzące nauką są za to definitywnie dziełem człowieka. Nagroda Nobla przypadła szefowi grupy, a szef ów nie zdobył się na żaden gest uznania ani nawet na to, aby przyszłemu profesorowi zaproponować lepsze stanowisko. Tym niemniej, jak w jakimś związku typu "love-hate", pracowali nadal razem przez kolejnych 40 lat.

Ale nauka to też magiczne noce spędzone w laboratoriach. Jeszcze się takie zdarzają. I zdarzają się te momenty breakthrough, kiedy nagle coś złożonego staje się jasne - zrozumiałe.

Sunday, 20 September 2020

Eli

Pierwszy raz od przeszło roku zrobiłem "prawdziwą" sesję fotograficzną. Modelka ma na imię Eli, ma 21 lat i nie bała się brodzenia w zimnej wodzie górskiego strumienia. Ba, w czasie sesji nawet trochę pokropiło. Ciekawe czy to wyjdzie na zdjęciach? Ale dopiero jak wracaliśmy, koło południa prawie, pojawiły się piękne smugi światła przedzierające się przez gałęzie drzew. Takie, na jakie właściwe liczyłem. No cóż, sesje w naturze są pełne niespodzianek.
    
Eli
    Sesja fotograficzna to nieustanny wysiłek aby złapać coś nieuchwytnego. Tym czymś jest, jak powiedziała Sarah Moon, "prawdziwa fotografia, chwila łaski która niemalże nam umknęła i która, być może, nigdy nie zjawi się ponownie". Na dodatek, jak ktoś nie jest Sarą Moon, to dochodzi problem stwierdzenia czy to, co się uchwyciło i z czego jest się zasadniczo zadowolonym, faktycznie będzie wyglądać dobrze na obrobionym zdjęciu, na komputerze lub na odbitce. Bo może satysfakcja jest chwilowa, satysfakcja nas zwodzi, bo obrazy widzimy w przelocie, nie jesteśmy w stanie oszacować czy są dobrze naświetlone, może głębia ostrości jest niewłaściwa, może za duża przesłona a może za mała, może tego nie przemyślałem...

    Tak, może się okazać że zdjęcia nie wyjdą (albo raczej wyjdą nie do końca, coś tam zawsze ciekawego jest), ale czy to jest ważne? Czy nie jest ważniejsza sama sesja, proces fotografowania? 

    Czyż fotografii nie ma czegoś z niezdrowego nałogu czy może niepowstrzymanego popędu. Wyciągam Bronikę, Eli wygląda przepięknie w jasnym wizjerze, idealny ton jej skóry, gładkość, słońce pieszczące jej ramiona, na chwilę oddaję się temu zupełnie, całkowiecie, proszę oby popatrzyła w dół a potem na mnie tak świeżo, jasno, światło odbija się przenośnym ekranie, w głebi kadru widać rzekę i kamienie, to musi, musi byc idealny kadr, odbiera mi dech w piersiach, potrafię powiedzieć tylko 'tak, tak, dokładnie tak', przez chwilę nic innego nie ma tylko ten kadr, to słońce, misterium tworzenia.

    Po sesji jestem zmęczony podczas gdy ona jedzie na kolejną sesję. Ja nie dałbym rady. Potrzebuję kawy albo czegoś mocniejszego. Siedzę na balkonie, jest 20-ty września i lato zdaje się wreszcie odpuszczać. Zastanawiam się nad związkami fotografii i erotyki. Eli była cały czas w ubraniu, nie dotknąłem jej ani razu, ale czy to całe fotografowanie jest tak zupelnie niewinne? O tym, za jakiś czas.

Thursday, 17 September 2020

Francuzi, Niemcy i ich auta

W Niemczech samochód jest obiektem swego rodzaju kultu, obiektem dążącym do doskonałości. Jest piękny, mocny, pełen zaawansowanej technologii która sprawia że podróże po rozległych autobanach powinny być przyjemnością. To także obiekt dumy narodowej, bo niemiecka dominacja w branży motoryzacyjnej jest od paru lat oczywista.




We Francji gadanie o aucie jest czymś trochę wstydliwym. Auto jest narzędziem, służy do przemieszczania się i tyle. Nie powinno zajmować umysłu, nie powinno przeszkadzać w cieszeniu się życiem, które polega na rodzinie, dobrym jedzeniu, wyśmienitych winach i lekkiej, niemoralnej rozwiązłości.

Może to dlatego Francuzi przegrywają z Niemcami na motoryzacyjnej arenie. Ale przecież kiedyś było inaczej. Francuzi tworzyli auta nowoczesne, zaskakiwali rozwiązaniami, nowatorskim designem. Citroen XM był chyba pierwszym autem na punkcie którego miałem bzika. Ale kiedy już mogłem sobie pozwolić na kupno używanego modelu (kiedy już mogłem sobie pozwolić to był wycofany z produkcji), to powstrzymał mnie fakt że to auto żłopało benzynę jak smok.

Obecne Citroeny nie mają nic z dawnej osobliwości. Wyglądają jak wszystkie inne auta, nie wyróżniają się na drodze. Trzeba obejrzeć się za znaczkiem żeby wiedzieć że to cytrynka. Obecnie jedyne marki które mogą konkurować pod względem rozpoznawalności z BMW czy Audi to... Tesla. Albo stasze auta amerykańskie czy francuskie, ale nie te obecne.

Tuesday, 8 September 2020

Moc gór

Od kiedy pamiętam chodzenie po górach dawało dziwną energię, dodatkową siłę, niespodziewaną moc. Nie wiem dlaczego, nie wiem skąd. Czy chodzi o bliskość czegoś innego niż nasze ciepłe i przyjazne niziny? Czegoś wypełnionego elementami które nas przerastają: wiaterm który dmie, niebem które ogarnia, zimnem które przenika do kości, słońcem które pali. I zdajemy sobie sprawę że to jest własnie natura, że nasze ciepłe niziny i mieszkania są wyjątkiem, kałużą letniego mleka w bezmiarze kosmosu pełnego ogromnych energii i elementów, uproszczonych, szorstkich, prymitywnych, 

I choć nie chcemy tego widzieć, boimy się, to dopiero lodowiec, cienkie powietrze tam na przełęczach i szytach, zbliżają nas do esencji natury, dopełniają nasze  życia. Tam, gdzie wszystko to, o co tak dbamy na co dzień, przestaje się liczyć, wobec czegoś znacznie większego.

No może trochę mnie poniosło, ale góry przyciągają, są jak narkotyk. Dzisiaj wcześnie wszedłem na Jurę. Im wyżej tym nogi zyskiwały dziwną noc, tym większa energia wypełniała płuca. Powyżej granicy drzew wiało. Nagle ogromne sado kozic, może 50 zwierząt, zaczęło biec zboczem. Były takie piękne, zwinne.