Monday, 31 October 2022

Welcome to the reality

Cztery dni wytężonej roboty dobiegły końca i oto mam przed sobą kilkanaście godzin po to tylko żeby jechać, oglądać, fotografować i próbować zrozumieć Amerykę. Co prawda wynajęcie auta na karte debetową okazało się być czymś w rodzaju 'mission impossible', no ale w końcu mam zgrabnego czarnego jeepa wyposażonego we wszystkie duperele łącznie z podgrzewaną kierownicą. Amerykanie spędzają znaczącą część życia w autach więc lubia komfort.


W czasie tych kilku moich podróży do Stanów za każdym razem znajdywałem się w tej samej sytuacji, w jednym z aut na zapchanej międzystanowej trzypasmówce. Nie ma korka ale wszystkie auta suną z taką samą prędkością i to, oraz ta niesamowita ilość aut, generuje niepokój i poczucie uwięzienia. Próbuję sobie wyobrazić nieskończone amerykańskie przedmieścia, masy ludzi którzy posiadają te wszystkie samochody i nieskończoność powiązań i interesów sprawiających że muszą się przemieszczać. Najdziwniejsze jest to, że w okolicy nie ma żadnego megamiasta. Jest Knoxville, ale to niecałe 300 tysięcy ludzi. Więc skąd ta rzeka metali, plastyków, smarów, akumulatorów (elektryki widuje się dość często) i malutkich krzemowych chipów?

Przwiązanie Amerkanów do wielkich SUVów oraz niemal absolutny brak transportu publicznego to jedne z wielu rzeczy których nie pojmuję. Jak to się stało że ewolucja tej cywilizacji, która przecież wypączkowała z Europy, poszła tak inną drogą? Próbuję sobie wyobrazić pierwszych kolonizatorów ze Starego, zapchanego kontynentu na którym każdy skrawek ziemi ma swego właściciela i to poczucie że kraj przed nimi nie ma granic, jest wolny od właścicieli i nieskończony. Każdy może sobie wykroić kawałek, choć ta wolnośc oznacza też że trzeba swego bronić. Minęły trzy stulecia, kolonizatorzy wybili stada bizonów, przetrzebili miliony kilometrów lasów, ekstrminowali Indian którzy byli jednym z najpiękniejszych przykładów życia w symbiozie z naturą ale nadal mają poczucie że żyją w miejscu bez granic i że mogą z niego czerpać bezdennie i bezterminowo. W międzyczasie to poczucie mocy i władzy sprawiło że Amerykanie uwikłali się w niezliczone konflikty, zarówno jako rząd jak i prywatne korporacje. Bo, jak każdy, patrzą na planetę przez pryzmat tego, jaką rzeczywistość stworzyli u siebie. Rzeczywistość w której planeta jest źródłem zasobów.

Europa w międzyczasie wyewoluowała w skali bardziej ludzkiej, od tysiącleci świadoma ograniczeń. Na przykład przestrzeń, dedykowana ludziom, jest o wiele mniejsza. Europejczyk, wchodząc do hotelowego pokoju, nie oczekuje przestrzeni jak na prerii. Jak mu jest za ciasno to otwiera okno, wychodzi do przestrzeni wspólnej. W Ameryce niewiele rzeczy jest wspólnych. Mój "pokój" w hotelu był wiekszy niż mieszkanie w którym na codzień mieszkam, ale okien się nie otwierało - świeże powietrze miała zapewniać klimatyzacja.


Któregoś dnia wcześniej piłem kawę w barze na dachu hotelu z jednym z Amerykanów z którymi pracowałem. Rozmowa zeszła na wojnę Rosji z Ukrainą, bo w firmie u niego pracuje dużo naturalizowanych Rosjan. Opowiadałem jak pewnej nocy z miesiąc temu obudził mnie dźwięk samolotów podchodzących do lądowania o 3 w nocy na lotnisku w Pyrzowicach. Jasne było że to maszyny wojskowe, bo żadne komercyjne nie latają o takiej godzinie. "Welcome to the real world" - odparł mój rozmówca. W jego rozumieniu Europa przez dzisięciolecia była bańką żyjącą w ułudzie sprawiedliwości i pokoju pośród świata który rządzi się prawem pięści. I zdałem sobie sprawę że Zachód potrzebuje tej drugiej strony monety, tego państwa które wierzy w siłę ale wciąż jest demokracją. Bo gdyby nie było Ameryki, co powstrzymałoby Putina przed zaanektowaniem Polski, krajów bałtyckich, Bałkanów i tak dalej? Nikt. Więc bardzo dobrze że jest wujek Sam. Ale jego siła idzie w parze z konsumpcjonizmem i ekspansjonizmem i dlatego musimy być ostrożni w interesach bo 'real world' w Ameryce nie oznacza tego samego co u nas jest ani nawet do czego powinniśmy zmierzać.





Saturday, 22 October 2022

Lot do USA

Zaprosili mnie no więc lecę. Ciągle nie wiem do końca po co im prezentacja w temacie który zamknałem kilka lat temu. Lot do US przypomina wyprawę na inną planetę. Po drobiazgowej kontroli dokumentów (paszport, ESTA, Covid) zabierają mnie do specjalnej strefy lotniska, takiej której nigdy jeszcze nie widziałem. Schodzi się pod ziemię, znika szwajcarski blichtr, pojawia się beton, kurz na mocarnych rozpornikach będących elementem fundamentów. Potem jest jazda automatycznym pociągiem poprzez ciemny tunel. W pewnym momencie na specjalnie zsynchronizowanych ekranach na ścianie tunelu wyświetla się idylliczny szwajcarski krajobraz dający złudzenie patrzenie przez okno na Alpy. Przymiły głos Heidi zachwala kraj który własnie opuszczam. Krótki spektakl kończy się zamuczeniem krowy. Trzeba się uśmiechnąć. Ameryka nie może brać Szwajcarii za bardzo na serio, bo tutaj były, a może wciąż są, ukryte konta miliarderów i gangsterów. Oczywiście nadziany amerykański turysta który stanowi ważne źródło dochodu nie o tym ma pamiętać.  


Na specjalnym terminalu nawet ludzie są inni, amerykańscy. Otwarci, pełni energii i ekpresji własnej osoby. Europejczycy wydają się trochę stłamszeni i zakompleksieni, nawet jeśli są to komplekty elegancji i wyższej kultury. Podróżnicy często ubrani ekstra wygodnie, na przykład w trochę zbyt obszerne spodnie, no bo czeka nas przeszło 10 godzin lotu. No i oczywiście samoloty są duże, transatlantyckie.

Ameryka i Europa to dwie twarze Zachodu. Bardzo różne od siebie, o bardzo skomplikownej relacji a jednak z elementem dopełniania się.

Sunday, 16 October 2022

Intelektualna euforia

Mechanika kwantowa jest jak zenowski koan. Zamiast "wyobrażania sobie dźwięku jednej klaszczącej dłoni" mistrz mógłby równie dobrze zapytać o cząstkę która jednocześnie kręci się w prawo i w lewo albo o kota który jest jenocześnie żywy i martwy. Być może, intensywnie myśląc o kwantowym koanie, można dostać oświecenia. Albo oszaleć.

Wyobraźmy sobie Alicję i Robera, legendarne postacie kwantowych eksperymentów myślowych. Alicja poleciała rakietą Muska na Marsa a Robert został na Ziemi. Oboje umówili się że  w pewnym, dokładnie tym samym momencie przeprowadzą eksperyment polagający na rzucie monetą.  Wybija ta godzina, wyciągają monety i rzucają. Jesli monety są w stanie kwantowomechanicznego splątania to za każdym razem kiedy Alicja wyrzuci orzełka, Robert dostanie reszkę. I vice versa. I to dzieje się mimo że sygnał między Alicją a Robertem dzieli dystans którego przebycie zajmuję światłu godziny.

Tegoroczni Nobliści, Clauser, Aspect i Zeiliniger, udowodnili że nie ma tu żadnego triku, że splątanie zupełnie nie zmienia właściwości monet. Tak przed jak i po splątaniu prawdopodobieństwo wyrzucenia reszki czy orzełka jest 50%. Nikt tu nie znaczy kart. Świat po prostu jest taki osobliwy.

O rezultacie takiego eksperymentu można myśleć na wiele sposobów. Na przykład można wnioskować że przed aktem wyrzucenia monety, nie ma ona właściwości bycia reszką lub orłem. Nabywa tą właściwość dopiero w wyniku akcji, oddziaływania z instrumentem który tę właściwość mierzy. Możan też twierdzić,  jak to zwykle robią mechanicy kwantów, że moneta jest w zmieszanym stanie orłoreszkowym. Ale niezależnie jak na to popatrzeć cząstki splątane są ze sobą w szczególnym związku, który za nic ma nieskończone odległości Wszechświata (dotychczasowe eksperymenty osiągnęły odległości rzędu tysięcy kilometrów). Być może światło które dochodzi do nas z odległej gwiazdy jest w stanie splątania z jej atomami i tylko patrząc na nią w jakiś sposób na nią wpływamy?

Piszę o tym bo dziwnym zbiegiem okoliczności zacząłem zapoznawać się z fizyką kwantową bardzo wcześnie i od początku byłem nią zafascynowany. W szkole jeszcze mówiliśmy o zasadach Newtona a ja z wypiekami na twarzy czytałem popularnonaukowe książki o kwantach. Prawdopodobnie to przez te książki zajmuję się zawodowo fizyką, choć to, co robię na codzień, niewiele ma wspólnego ze szlachetną, mózgoskrętną mechaniką kwantową.

Mechanika kwantowa miała dla mnie zawsze ten aspekt bycia poza zasięgiem naszego umysłu, poza tym co potrafimy wykoncypować. Być może jej paradoksalność wynika po prostu z tego, że nasz umysł przyzwyczaił się dzielić świat poznawalny na podmiot i przedmiot? Czyli nasze racjonalne myślenie jest niekwantowe. A jednocześnie trudno sobie wyobrazić że w toku ewolucji w jakiś sposób nasze doświadczenie nie obejmuje jej zasad. Przecież oko, po kilku godzinach siedzenia w ciemnościach, jest w stanie widzieć pojedyńcze fotony. A więc może w jakiś sposób, jakaś część nas jest połączona tym samym splątaniem na przykład z osobami które kochamy? Czy intensywna tęskonota może mieć aspekt kwantowy? Przecież to częsty motyw w naszej sztuce, kiedy coś złego dzieje się komuś, inna osoba na innym kontynencie natychmiast odczuwa niepokój. Albo gdy źle śpimy i budzimy się o piątej a potem dowiadujemy się że tego ranka ktoś z bliskich zmarł. W intelektualnej euforii moglibyśmy szukać tłumaczenia tych zjawisk w kwantowym splątaniu.

Ale trzeba z tym uważać, bo tego nie da się dowieść. To są zjawiska poza intelektem. Musimy zaakceptować granice wyjaśnialności świata pokazywane przez mechanikę kwantową i nie próbować podciągać tych wpółparanormalnych zjawisk pod naukę, bo istnieje strefa poza nauką gdzie znajduje sie ich miejsce. 


ciekawy link:

https://www.scientificamerican.com/article/the-universe-is-not-locally-real-and-the-physics-nobel-prize-winners-proved-it