Wednesday, 7 February 2024

Czytając McEwana

Skończyłem niedawno "Lekcje", najnowszą powieść Iana McEwana. Wydana w 2022, gruba na przeszło 550 stron, historia życia Rolanda Bainesa, jest wpleciona w dzieje XX wieku. Życie Rolanda jest pełne zaskakujących zdarzeń a jednocześnie jest w nim dużo normalności czy może raczej przeciętności. Czy każde życie ma w sobie wiele magii, więcej niż byśmy się spodziewali jako zewnętrzni obserwatorzy? I czy życie Rolanda, w ostatecznym rozrachunku, jest udane czy nie? Sam bohater zadaje sobie niejednokrotnie to pytanie. I co to jest ostateczny rozrachunek? Czy on w ogóle istnieje? 

Wygenerowane przez DALL-E.

Doczytywałem tę książkę niecierpliwie, nawet wyłgałem się od spotkania ze znajomymi aby ją dokończyć. Jej styl i tematyka nie pozostawiała najmniejszej wątpliwości co do autorstwa, niemal zahaczając, choć bez ujmy na honorze, o pewną powtarzalność.  Pamiętam pierwszą moją książkę McEwana - to były Black Dogs (w oryginale) - podarowane mi przez serdecznego przyjaciela. Z jakiegoś wpółmagicznego powodu akcja Black Dogs  rozgrywała się w miejscach które nas łączyły. Ta książka była odkryciem, ale potem w twórczości McEwana widzę pewną nadmierną równomierność. Kolejne książki są świetne, ale coraz mniej zaskakujące.

Skończyłem czytać w łóżku i może dlatego nad ranem miałem tyle niekonwencjonalnych myśli. Gorączkowo próbowałem je rozwinąć, skupić pozostawiając jednocześnie wystarczająco miejsca aby pojawiały się wciąż nowe. W efekcie, kiedy przyszło do prób zapisania, siedziałem kilka minut nad pustą kartką z długopisem trzymanym w bezradnym geście. Zaraz zaraz, jak to jest że myśli tak trudno zapisać? Czy to dlatego, że idee pojawiające się w umyśle nie do końca są słowami? Nie mówi tu o poezji ale o najzwyklejszych zdaniach? One też, przy próbach przelewania na papier, bywają trudne, bardzo trudne, zupełnie tak, jakby oryginalna myśl nie do końca była słowem albo jakby była wyrażana w jakimś wewnętrznym metajezyku umysłu a proces przelewania jej na papier był w gruncie rzeczy tłumaczeniem na polski. Nie znam odpowiedzi na to pytanie, ale obiekty umysłu wydaja się bardzie złożone niż język, maja zwykle pewien ładunek emocjonalny, może zapach, barwę i fakturę. To wszystko odpada jeśli komponujemy z nich podręcznik, ale coś z tego zostaje jeśli piszemy literature.

Takie więc miałem myśli o poranku, przed świtem, po przeczytaniu ostatniej książki Iana McEwana. Książki będącej opisem życia pewnej postaci. Biblia (Nowy Testament) i Koran także są historiami czyjegoś życia. Czemu te duchowe przewodniki nie maja formy podręczników? Czemu są raczej literatura faktu, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli?

Mam swoja teorie na ten temat. Siła literature polega na tym, że można pisać pewne prawdy bez potrzeby ich uzasadnienia czy dowiedzenia. A prawdy logicznie nieuzasadnione czyli wykraczające poza logikę są nam równie potrzebne do życia co twarda nauka. Nie wszystko da się powiedzieć równaniem czy matematycznym dowodem.

Czyli trzeba ufać literaturze jako duchowemu przewodnikowi. Jednakże wydaje mi się że nie trzeba odwoływać się do starożytnych tekstów bo jest wielu nowożytnych autorów którzy pisali lub piszą taka duchowa literature, choćby Proust, McEvan, Oz, Pirsing (choc dla niego opowieść jest ostentacyjnie tylko pretekstem), Saint-Exupery, Kessel, Conrad, itd, itd. Ale chyba żadnej pojedynczej książce ani nawet żadnemu autorowi nie zaufałbym jako duchowemu przewodnikowi (sorry Marcel). Trzeba czytać ich wszystkich, dojrzewać czytając, czasami wracać do niektórych książek aby przeczytać je po latach albo w innym języku. To samo dotyczy ksiąg świętych bo one tez napisane były przez ludzi.

No comments:

Post a Comment