Saturday, 24 December 2022

Najniższy punkt roku

W końcu grudnia my, świat Zachodni, jesteśmy niby pielgrzymujący trzej królowie. Jedziemy pociągami, tłoczymy się na lotniskach, ale większość z nas mknie wypakowanymi autami o zaparkowanych szybach. Często wybieramy noc na czas podróży ale czy to pomaga? Ruch na autostradach i tak jest gęsty i korki tworzą się o czwartej rano, a do świtu jeszcze daleko, bo właśnie minął najkrótszy dzień w roku, minimum. To się jakoś dobrze składa że święta przypadają na ten najniższy punkt rocznego cyklu, akurat kiedy mamy już wszystkiego dość i potrzebujemy odpocząć. 

Autostrady to specyficzna kreacja naszej cywilizacji. Teoretycznie są pochodną dawnych duktów, tak bardzo sformalizowanych przez Rzymian, ale jak wiele innych rzeczy których tknęła się cywilizacja techniczna, dukty wyewoluowały w coś o wiele szybszego i efektywniejszego  i odhumanizowanego. Za młodych lat takie długie podróże ujmowały mnie swoją geograficznością. Czułem krańce kontynentu, nieskończoność Atlantyku, korzenie Alp. Wszystko było nowe, egzotyczne i znane tylko z map i książek i pachniało epoką odkrywców która skończyła się nie tak dawno, bo dopiero wraz z Juliuszem Verne. 

Teraz za to widzę głównie zmęczenie ludzi zamkniętych w metalowych puszkach płynących asfaltową rzeką. Ich samotność, wpatrzenie w monotonność drogi i irytację. Zatrzymuję się na jakimś przypadkowym postoju, zamawiam kawę i wiem że już tu kiedyś byłem.

 

 

Monday, 12 December 2022

Poranek w Rzymie

Raz na jakiś czas jestem w Rzymie w poniedziałek rano i odwożę dzieci do szkoły wypożyczonym samochodem. Traffico jest intensywne, auta stoją na centymetry od siebie. Zimny, po nocy, metal ich karoserii niemal dotyka innego metalu, posuwają się blacha w blachę, tak blisko że oczekuje się na zgrzyt, zwłaszcza że większość aut nosi ślady stłuczek. Ale zgrzyt nie następuje. W ulicznej ciasnocie nawet skutery nie mogą się przecisnąć i coraz odważniej wskakują na pas przeznaczony dla autobusów i taksówek. Ktoś bezsensownie trąbi sfrustrowany korkiem. Jest grudzień i po mglistym, deszczowym weekendzie niebo jest wreszcie czyste i błękitne. Powietrze było dość klarowne, ale teraz stoję za zdezelowaną furgonetką która wypuszcza kłęby dizlowskiego smrodu za nic mając staranie urzędników w Brukseli nakładające coraz wyższe normy emisji spalin. No cóż, może niedługo ten smród będzie tylko wspomnieniem.


Dzieci coś sobie opowiadają. Zaraz wysiądą pod samym Koloseum, a ja wskoczę na via Labicana gdzie, przez moment, ulegnę złudzie że korki się rozładowały, oślepi mnie poranne słońce będące już na wysokości dachów starych kamienic i pomyślę o codzienności mojego dziadka który o tej godzinie szedł z widłami do stajni nałożyć siana krowom i koniom i pogłaskać ich wielkie, parujące ciepłem, dobrotliwe ciała. Zapewne czuł lekką chropowatość drewnianego trzonka, chłód wkradał się mu pod szyję a płuca, wypoczęte i ciepłe po nocy, radowały się  zimnym ale świeżym powietrzem i zapachem śniegu.