Wednesday, 11 June 2025

Taipei

Wilgotność powietrza jest po prostu 100% i woda osiada na wszystkim. Wielkie szyby ulicznych biznesów są zaparowane zupełnie jak okienka góralskiej knajpy w srogą zimę. A przecież jest 30 stopni. Uff. Ubrania też wydają się lekko wilgotne. I pościel. 

Południowo wschodnia Azja, tropiki. Większość ludzkości mieszka w tropikach lub subtropikach. My na północy wyobrażamy sobie że mają całoroczne, słoneczne wakacje, ale to trudny do życia klimat. Upał męczy, wilgotność sprawie że ciężko się oddycha. Na szczęście, zupełnie inaczej niż w nasze lato, zmrok zapada o 18:30 a noc jest długa. Życie na wypalonych słońcem ulicach budzi się wieczorem. Słynne nocne markety to nie fanaberia ale konieczność.

W Taipei przy głównej stacji jest też coś w rodzaju podziemnego nocnego marketu. Ogromna przestrzeń, kilometry rozległych korytarzy, zdaje się całkiem głęboko pod ziemią. Tutaj nie dociera słońce. Pozwiemy klimat jest łagodny i bezdeszczowy. Dlatego tysiące ludzi spędzają tu masę czasu. Tu i w innych klimatyzowanych supermarketach, ale będąc w tym podziemnym konglomeracie trudno oprzeć się myśli że może on pomieścić dziesiątki tysięcy ludzi w razie...

Tajwańczycy są ogromnie sympatyczni. Drugiego dnia wybrałem się podziwiać panoramę stolicy z pobliskiego Elephant Rock. Wieczorami przychodzi tam dużo ludzi, turystów ale i lokalsów. Imponujące centrum miasta zaczyna się zaledwie kilkaset metrów od skały. Żeby spojrzeć na szczyt największego wieżowca zwanego Taipei 101 wciąż trzeba leciutko podnieść głowę. Słychać ciche rozmowy, ludzie robią zdjęcia.

Idąc tam zgubiłem się trochę i spytałem o drogę tajwańską dziewczynę która też nie była pewne ale spytała starszego mężczyznę i ten okazał się znawcą ścieżek (tak na prawdę to są wyłożone betonowymi płytami chodniki) i co więcej poszedł z nami. Tak nam się fajnie rozmawiało że poszliśmy potem na jeden z pobliskich nocnych marketów coś przekąsić. On pokazywał swoje zdjęcia i muszę przyznać że były piękne, dopracowane, miały swoistą estetykę. Tu jest link do jego konta na instagramie. Ona to dentystka mieszkająca w Nowym Taipei. Miała dzień wolny od pracy i zdecydowała odwiedzić te okolice w których kiedyś mieszkała. Ich angielski nie był biegły ale zupełnie wystarczał do pogadania.

Dowiedziałem się że owszem, obawiają się chińskiej inwazji. Co więcej, znacząca cześć populacji chciałaby przyłączenia kraju do "mainland China" i to nie z powodów politycznych ale po prostu uważają że są jednym krajem. Ta cześć rozmowy była dość delikatna bo przecież moi rozmówcy nie znali się i nie wiedzieli jakie są ich poglądy. Ale oboje byli przekonani o nieuchronności inwazji. Zresztą na wielu domach są tabliczki z napisem "Air Defense Shelter". 

Jedliśmy te dziwne potrawy. Mężczyzna pokazywał zdjęcia i wysłał mi rekomendacje do kilku restauracji. W końcu musiał iść. Wtedy dziewczyna trochę się bardziej otworzyła. Opowiadała o społecznej presji na zarabianie pieniędzy i zakładanie rodziny. Choć na Tajwanie, jak w całym nowoczesnym świecie, rodzi się coraz mniej dzieci. Oboje uważali że Tajwan jest bardzo bezpieczny, nikt nie kradnie, nie oszukuje. Nie mieli takiego samego zdania o Europie. Trudno nie przyznać im racji, choć zaznaczałem oczywiście że i a Europie są kraje całkiem bezpieczne jak Szwajcaria i Polska, i te gdzie łatwiej można stracić dobra osobiste, jak Włochy, gdzie dwa na przestrzeni roku razy włamano mi się do auta.

Przegadaliśmy tak ze dwie godziny. Nie pozwoliła za siebie zapłacić. Wsiedliśmy do metra, ja jechałem tylko dwie stacje i więcej się nie zobaczyliśmy. Ciekawe jak można spotkać zupełnie obcą osobę, porozmawiać o ważnych sprawach i pożegnać się ot tak. Kiedyś zdarzała się to częściej.

Nie byłem turystą. Przyjechał na dużą konferencję, tak z tysiąc ludzi. Całkiem sporo z nich znałem, niektórzy byli swego czasu moimi przyjaciółmi, zanim po raz kolejny nie zmieniłem miejsca pracy. Nie będę opowiadał o technicznych nowinkach zahaczających zresztą o swego rodzaju "pełzającą rewolucję" w dziedzinie akceleratorów cząstek. Opowiem tylko o dwu rozmowach: z Amerykaninem i z Rosjaninem.

Amerykanie są skonfundowani. Trump faktycznie tnie finansowanie nauki i czują to, choć w Stanach duża część środków jest prywatnych a nie federalnych. Młodzi doktoranci kilka razy pytali mnie o możliwości postdoków w Europie. Managerowie zastanawiali się nad tym, jak rząd federalny zamierza "zastępować" ludzi sztuczną inteligencją. Dla nas to wciąż brzmi jak science-fiction, w moim labie administracja wciąż traktuje AI jako dziwaczną ciekawostkę, podczas gdy w świecie trwa rewolucja.

Mój znajomy Rosjanin, którego nie widziałem od roku 2020, wyściskał mnie kilka razy. Potem, na bankiecie i przy winie opowiedział o problemach żony ze znalezieniem pracy w Niemczech, mimo że miała już niemieckie obywatelstwo i o tym jak niemalże nie zobaczył umierającej matki z powodu problemów jakie mają teraz mieszkający za granicą Rosjanie którzy chcą odwiedzić kraj. "Matka nigdy nie spotkała mojej młodszej córki!". Opowiadał o jechaniu przez Polskę, zostawiani auta gdzieś na parkingu w Gdańsku po to żeby pojechać autobusem do Kaliningradu, o wielogodzinnym czekaniu na granicy. Znam to, pamiętam jeszcze komunistyczne czasy PRLu. Teraz to wraca, wraca "pierdolony ponury cień Rosji, który zdycha ale ma ostatnią nadzieję że pociągnie za sobą innych", wraca pod postacią "leningradzkiego gopnika z odstającymi uszami, którego lali na podwórku, bo był zdechlakowaty, i dlatego poszedł do KGB". Tak mi się cytuje kwiecistą prozę niedawno przeczytanego Stasiuka. 

A i sam piękny i nowoczesny Taiwan jest owocem najazdów i wojen. Rdzenna ludność, aborygeni, zostali niemalże zupełnie wyparci przez napływowych chińczyków. I to wcale nie tak dawno temu, bo zaledwie niecałe 400 lat temu. Dzisiaj aborygeni stanowią jakieś 2% populacji a wyspa jest całkowicie "zsinizowana" (istnieje takie słowo?). To powinno dać do myślenia tym, którzy myślą że tylko biały zachodni człowiek swoją cywilizacyjną ekspansją wykończył inne, pacyfistyczne kultury na tej planecie. Sprawy nie są takie proste.

Wracam do Europy po dziesięciu dniach. Lecę przez Hong Kong. Lot z Hong Kongu do Zurichu trwa niemalże 13 godzin. Trajektoria jest dziwna. Wygląda na to że został jeden wąski korytarz którym samoloty przeciskają się między Ukrainą a Turcją. Szybkie spojrzenie przez okno, które każą trzymać szczelnie zasłonięte roletą, pozwala zobaczyć inne samoloty lecące tą samą trasą. Jedna z tych obojętnych niby obserwacji które jednak budzą grozę.