Nasze pokolenie, końca XX wieku, już się wychowało na kreskówkach i filmach dla dzieci. Nasze dzieci spędzają jeszcze więcej czasu w tych światach wyidealizowanych, pełnych magicznych mocy, o kolorach czystych, w tych światach bez zapachu, bez przeciągów, wiatrów, kałuż, przyrody wdzierającej się wszędzie i chłodu. Załoga G, delfin Um, Batman, Superman, wszędzie świat jest wyczyszczony, opozycja krowiego łajna które zalega na łakach, drogach i ścieżkach dawnych wsi (ostnio widziałem coś takiego na Ukrainie kilka lat temu).
Psychologia twierdzi że dobrze jest fantazjować, bo to rozwija kreatywność, empatię i tak dalej. Ponoć dzieci w ten sposób trenują różne sytuacja społeczne. Odgrywają konflikty, trudne rozmowy, testują pomysły. Sam fantazjowałem ogromnie dużo. Dostawałem setek nagród nobla z różnych dziedzin, wygrywałem olimpiady, przeżywałem rózne przygody, czasami zainspirowane książkami czy filmami.
Czy jednak nadmiar fantazjowania nie odciąga nas od twardej rzeczywistości w której nie mamy kontroli nad tym co się wydarza, od natury, która nie jest czysta, higieniczna i zawiera te wszystkie doznania (jak zbyt silne światło słońca które przeszkadza, zatkany nos, kręgosłup bolący od długiego siedzenia itp, itd) które w fantazjowaniu tak łatwo pominąć.
Myślę o tym teraz, gdy mieszkam w drewnianym domu, kiedy rano jest zimno i trzeba napalić w kominku, w nocy hałasuje popielica, kiedy wieje to dach wydaje się odlatywać a jak sie wyjdzie na zewnątrz to zalatuje z lekka gównem nie wiadomo do końca czy od francuskich krów na niedalekim polu czy od szamba z którym ciągle są kłopoty. A więc myślę o tym i wcale mnie to nie brdzydzi ani nie zniechęca, lubię tą rzeczywistość, błoto, kałuże po deszczu który spadł w nocy, lubię ten chłód na skórze. Kiedyś chciałbym od tego uciec w komfort nowoczesnego dobrze izolowanego apartamentu a teraz mam wrażenie że jak już się przeprowadzę, bo przeprowadzić się muszę, to będzie mi tego chłodu i smrodu trochę brakowało.